BABY BROKER. Hollywoodzko, ale z głębią
Odkąd Złodziejaszki zdobyły Złotą Palmę w Cannes w 2018 roku, Hirokazu Kore-eda raczej eksperymentował, niż szedł za ciosem. Rok po triumfie na Lazurowym Wybrzeżu zrealizował swój pierwszy niejapońskojęzyczny film, Prawdę z Juliette Binoche, Catherine Deneuve i Ethanem Hawkiem, dwa lata temu romansował zaś trochę – nie pierwszy raz zresztą – z konwencją serialową, kręcąc dwa odcinki A Day-Off od Kasumi Arimura. Fanów wrażliwości japońskiego mistrza ucieszy jednak, że Hirokazu Kore-eda w Baby Broker powraca do swojej zwyczajowej formy, nawet jeśli tym razem przenosi akcję swojego filmu do Korei Południowej.
Dong-soo (Dong-won Gang) i Sang-hyeon (znany m.in. z Parasite południowokoreański gwiazdor Kang-ho Song) to dwaj kumple, którzy prowadzą razem pralnię, ale „czysty” biznes jest zaledwie przykrywką dla tego bardziej intratnego, „brudnego”. Obaj bowiem zaangażowani są w proceder sprzedawania niechcianych dzieci na adopcyjnym czarnym rynku. Gdy jednak do jednego z prowadzonych przez kościół i współpracujących z mężczyznami „okien życia” wraca młodziutka So-young (Ji-eun Lee), bohaterowie zmuszeni są połączyć siły z niedoszłą matką, by znaleźć najbardziej odpowiednich rodziców dla niewinnego noworodka. Jednocześnie tropem ekipy handlarzy dziećmi podążają dwie detektywki, które usiłują udaremnić wątpliwy moralnie i stuprocentowo nielegalny proceder.
Jakkolwiek nie próbowałoby streścić się fabuły Baby Broker, całość zawsze wybrzmi hollywoodzko, bo też najnowsze dzieło Hirokazu Kore-edy to jego najbardziej „amerykański” film. Japoński mistrz wraca na doskonale znany sobie grunt – trudnych z perspektywy etycznej historii rodzinnych – ale zmienia nieco optykę, jak gdyby otwierając się na jak najszerszą publikę. Baby Broker to historia obyczajowa z kryminalnym odcieniem – wybierając konwencję kina drogi, Kore-eda z miejsca decyduje się na nieco bardziej przystępną formę, co w jakimś stopniu odbija się na psychologicznej głębi całej opowieści. Twórca Złodziejaszków wciąż jednak wystrzega się najłatwiejszych ścieżek – nie mówi o „zwykłych” rodzinach, nie interesują go dramatyczne rozwody czy zdrady. Kore-eda wybiera nieoczywistych bohaterów – bo przecież na tym najbardziej podstawowym, społecznym poziomie Dong-soo i Sang-hyeon są przestępcami – i pozwala widzowi samodzielnie rozliczyć ich sumienia.
Baby Broker w niejednej scenie przypomina klasyczny, hollywoodzki, oscarowy film drogi, w którym połączeni przez los, na pierwszy rzut oka niemający ze sobą nic wspólnego bohaterowie nawiązują bliską relację, która zmienia ich życie. Nie spodziewaliście się tego po Hirokazu Kore-edzie? Ja także nie, ale nie oznacza to, że Baby Broker nie jest ostatecznie filmem „Kore-edowym”. Skomplikowana postać So-young – nie potrafi być matką, ale też nie umie porzucić dziecka – jest jedną z ciekawszych w tym nietypowym zespole, ale i jednak z bohaterek stojących po przeciwnej stronie prawa okazuje się postacią o niespotykanej głębi. Do niezwykle mocnych i wartościowych elementów Baby Broker należy dość długa sekwencja rozgrywająca się w sierocińcu, z którego wyszedł w świat jeden z bohaterów – pozwala to nieco lepiej zrozumieć motywacje protagonistów, a jednocześnie cała akcja nabiera wówczas solidnego rozpędu.
Baby Broker to – pomimo swej hollywoodzkości – film niesłychanie mądry i czuły, a to właśnie te dwie cechy są immanentnymi elementami twórczości Hirokazu Kore-edy. Choć nie nazwałbym jego dotychczasowej twórczości hermetyczną, ceniony japoński twórca znalazł sposób, żeby jeszcze bardziej otworzyć się na widza i dotrzeć ze swoimi niezmiennie wartościowymi spostrzeżeniami do jeszcze szerszej publiczności. I choć nie mówimy tu o żadnym blockbusterze, to jednak cieszy, że Baby Broker dobrze odnalazł się w kinach zarówno południowokoreańskich, jak i japońskich. Mam szczerą nadzieję, że także w Europie widzowie będą umieli to dzieło docenić.