Gdy DEPP wraca w chwale, a MAJORS zalicza glebę, nie stajemy się lepszymi ludźmi
Jest coś zaskakującego w tym, jak szybko zmieniają się nastroje społeczne. Zwłaszcza w przemyśle filmowym. Jeszcze niedawno wydawać by się mogło, że gdy do produkcji trafia postać o czarnym kolorze skóry wbrew historycznym regułom, można to przykryć płaszczykiem poprawności politycznej. Przykład Królowej Kleopatry pokazuje, że pewna granica przyzwoitości została jednak przekroczona. Ewidentny zabieg pod publiczkę odbił się twórcom czkawką.
Ciekawie ma się także sprawa Johnny’ego Deppa. Przez długi czas żyliśmy procesem toczącym się pomiędzy nim a jego byłą żoną Amber Heard. Aktor bez udowodnionej winy został scancelowany (ostatnie modne słowo), zrywano z nim kontrakty z racji oskarżeń o przemoc wobec swojej kobiety. Generalnie nad sprawą unosiła się bardzo nieprzyjemna aura, bo trudno było orzec, kto w tym sporze jest katem, a kto jest ofiarą. W momencie jednak gdy sąd przyznał rację Deppowi, stało się coś, czego chyba nikt się nie spodziewał – wbrew hasłom ruchu #MeToo, wbrew narracji o przemocy mającej płeć, to kobieta stała się winna całego ambarasu, a mężczyźnie zwrócono (w pewnym sensie) honor.
Nadal nie wiem, ile Depp ma na sumieniu, niespecjalnie chce mi się wierzyć, że w tym wszystkim jest całkowicie bez winy. Czułem jednak wewnętrzny sprzeciw wobec tego, że znaki zapytania rzucane w eter domniemania winy, stają się przyczynkiem do przyklejania komuś niewygodnej etykiety i niszczenia kariery. Dlatego z dużym wzruszeniem wysłuchałem jego słów w Cannes, gdy na pytania dziennikarza dotyczące bojkotowania go przez środowisko Hollywood odpowiedział z typową dla siebie ekstrawagancją:
Czy czułem się wcześniej bojkotowany przez Hollywood? Trzeba by było być martwym w środku, żeby przekonywać siebie, że nic się nie dzieje, a całość jest dziwnym żartem. Kiedy każą ci zrezygnować z filmu ze względu na krążące pogłoski, to tak, czujesz się bojkotowany.
Po czym dodał także coś, co wydaje się sednem problemu:
Teraz nie czuję się już bojkotowany przez Hollywood, bo w ogóle nie myślę o Hollywood. Nie mam takiej potrzeby. To dziwny czas, kiedy wszyscy chcieliby być sobą, ale nie mogą. Muszą robić to, co osoba przed nimi. Jeśli ktoś chce w ten sposób żyć, życzę wszystkiego dobrego. Ja będę gdzieś po drugiej stronie.
Wypowiedź ta zwraca uwagę na dwie istotne kwestie, będące cechami charakterystycznymi współczesnego świata. Depp został z miejsca scancelowany i utracił szansę do zarobienia milionów dolarów nie dlatego, że przyłapano go na jakimś występku i przedstawiono tego twardy dowód, ale bo pojawiły się podejrzenia, że czegoś niestosownego mógł się dopuścić. Innymi słowy, proces procesem, ale wyrok publiczny zapadł jeszcze zanim sąd otrzymał dokumenty. Bardzo niebezpieczna sytuacja, jeśli pomyśli się, że można stać się ofiarą takich oskarżeń z dnia na dzień, a nie posiadając statusu gwiazdy i nie mając nieorganicznych zasobów pieniężnych, można się z tego bałaganu już nie wygrzebać. Pamiętacie duńskie Polowanie z Mikkelsenem? No właśnie.
Druga rzecz, o wiele bardziej niebezpieczna, to płynąca z ust Deppa sugestia o silnym wpływie manipulacji medialnej w naszym życiu. To jest coś, co wydaje się oczywiste, acz wciąż jest bagatelizowane i niedostrzegane. Depp poniekąd stał się tego ofiarą, ponieważ za sprawą środków masowego przekazu uwierzyliśmy, że należy mu się potępienie. Działaliśmy w tym wypadku bezrefleksyjne, jak wskazany przez niego człowiek idący za tym, kogo ma przed sobą. Niczym owca idąca na rzeź. Nikt nawet nie próbował się wychylać, wskazując, że ta sytuacja to jawna nagonka na aktora, ponieważ (szczególnie na początkowym etapie) baliśmy się oskarżeń o sprzyjanie z damskim napastnikiem, dochodził do tego lęk przed ostracyzmem. A przecież cała sytuacja aż krzyczała o potrzebę zdrowego rozsądku i rzetelną ocenę sytuacji.
Teraz w opałach jest Jonathan Majors. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że aktor jest osobą czarnoskórą, więc tak na dobrą sprawę poprawne polityczne przekazy medialne nie mają pojęcia, jak się za to zabrać, by nie wyjść na rasistów. Ale sytuacja jest analogiczna, facet zapewne nadużył swojej siły wobec partnerki, nie wiemy jednak, co takiego między nimi zaszło ani czy faktycznie doszło do fizycznej agresji. Partnerka aktora nie jest Amber Heard, więc nie posiada z miejsca wsparcia medialnego, musi grać uczciwie, bo inaczej, niczym ryba pozbawiona wody, szybko straci tlen. Bo Majors i jego sztab prawników będą go mieli pod dostatkiem.
Co z tego wyniknie? Boję się myśleć. Być może aktor zniknie z powierzchni ziemi za sprawą udowodnionej winy. Może też za kilka lat dostanie owacje na stojąco za udział w filmie traktowanym niczym odkupienie win i wrócenie do łask Hollywood. Na tym etapie, na którym jesteśmy jednak teraz, moją uwagę zwraca to, że nieważne, czy ten aktor faktycznie narobił w spodnie, przebywając w szacownym towarzystwie. Ważne, że unosi się nad nim podejrzany smród, dlatego musi zostać wyproszony za drzwi. Tak mówią nagłówki, a z nimi trzeba się liczyć. Producenci z Marvel Studios od tygodni pewnie spać nie mogą, bo nie wiedzą, co z aktorem zrobić – już teraz wyrzucić go z uniwersum, czy poczekać aż sąd da do tego podstawy? A co, jeśli smród pozostanie?
Depp w jednym ma rację – żyjemy w społeczeństwie, w którym nie potrafimy być sobą. Za wszelką cenę staramy się działać tak, by było to akceptowalne publicznie. A że ze wszystkich stron działają na nas „kamery” mediów społecznościowych, podlegamy nieustannej ocenie. Żyjemy w erze informacji, pławimy się w dobrobycie wiedzy, sądząc, że wiemy już wszystko o wszystkich i wszystko o wszystkim. Zapominamy jednak, że im więcej informacji, tym więcej manipulacji, a oddzielenie ziarna od plew jest dziś niemałą sztuką. Na tyle trudną, że… czasem bezpieczniej jest iść po prostu za osobą przed sobą.