search
REKLAMA
Recenzje

ARNOLD. Schwarzenegger najlepszy na świecie? [RECENZJA]

„Arnold” to poklepywanie ikony po plecach, wykuwanie pomnika najlepszego człowieka o trzech twarzach – kulturysty, aktora i polityka. Czy to wszystko? Na szczęście nie. Czy dużo więcej?...

Marcin Kończewski

12 czerwca 2023

REKLAMA

Dokument Netflixa ma w sobie pewien niezaprzeczalny urok, który płynie wprost z postaci niezwykle pewnego siebie, charyzmatycznego człowieka, jakim jest austriacki heros Arnold Schwarzenegger. Ten trzyodcinkowy film jest laurką dla ikony, długim poklepywaniem się po plecach, które w ostatecznym rozrachunku wykuwa pomnik najlepszego człowieka o trzech twarzach – kulturysty, aktora i polityka. Czy to wszystko? Na szczęście nie. Produkcja ma w sobie bowiem jeden intrygujący element, który różni ją od takich beznamiętnych laurek, jak chociażby niedawny Lewandowski – Nieznany: nie boi się mówić o tym, co niekoniecznie jest powszechnie uważane za wzór i wyznacznik moralności. I chociażby za to warto poświęcić temu dokumentowi aż 180 minut rozłożonych na 3 epizody. Jeżeli szukacie czegoś nowego o samym gwiazdorze, to raczej nie ten adres.

Arnold wydaje się już być w tym momencie życia, że robi pewne podsumowania i mówi o wszystkim, czego doświadczył. Nie ma co się oszukiwać, jeżeli poszukujecie przepisu na sukces, rozpiski treningowej, smaczków i ciekawostek z planu, czyli ogólnie czegoś więcej niż to, co jest od lat wiadome o Schwarzeneggerze, to się rozczarujecie. Arnold jest raczej formą wspomnienia, momentami spowiedzi postaci, która niczego nie żałuje, bo miała wizję i plan na wszystko, co robiła. Bo o tym jest ogólnie dokument Netflixa. To przegląd całego życia austriackiego giganta ukazany z  jego perspektywy. Nawet jeżeli mamy tu czasem bardziej dosadne wypowiedzi jego znajomych z młodości czy branży (Cameron, Stallone, Hamilton), to całość najlepiej się sprawdza jako film motywacyjny, jedna z tych rzeczy, dzięki którym można uwierzyć w niemożliwe. Bo jeżeli ktoś z gości mówi o tym, że miał dosyć krytyczne wyobrażenie o Schwarzeneggerze, to dość szybko zmienił o nim zdanie już po pierwszym bezpośrednim kontakcie z Austriakiem. Tylko że ja o tych wszystkich rzeczach wiedziałem już wcześniej. Jako wielki fan kina akcji lat 80. szukałem czegoś więcej. I znalazłem, chociaż z pewnością nie tyle, ile bym oczekiwał.

Nie będę oszukiwał, że Arnold najbardziej mi smakuje wtedy, gdy główny zainteresowany obnaża mechanizmy działania Hollywood czy polityki. Bo historia kopciuszka z trudnym dzieciństwem to trochę wyświechtana klisza. Jednak demaskowanie własnej obłudy, aktorów czy polityków może nie tyle otwiera oczy, ile udowadnia, że niektóre pogłoski, które należą do sfery mitów, plotek, zakulisowych anegdot, okazują się prawdą. Arnold bez ogródek, z uśmiechem na ustach, w których przygryza nieodłączne cygaro, mówi, że to wszystko to tylko maska, ściema, wciskanie kitu. Zadziwiające jest to, że Schwarzenegger nawet gdy opowiada o swoich grzechach (brudne polityczne zagrywki mogą nawet zaskoczyć), to i tak nie burzy swojego pomnika, a raczej konsekwentnie buduje wizerunek. Każdy uczynek w życiu uważa bowiem za lekcję, krok do tego, aby być lepszym kulturystą, aktorem, politykiem i wreszcie człowiekiem. Jest w tym zalążek pewnej magii, spływającej z ekranu aury, bo dokonania tego człowieka są naprawdę trudne do podważenia, a jego bezkompromisowa pewność siebie pozwala zawiesić niewiarę. Czy dowiadujemy się jednak czegoś ponad zwykłą gadkę motywacyjną okraszoną kilkoma wyznaniami, które… mogą działać jak kolejny element sprzedaży swojego wizerunku? Tu trochę śmiem wątpić. Dlatego w tej mierze blisko produkcji Netflixa do wspomnianego już filmu o Lewandowskim, który recenzowałem kilka tygodni temu. Różnica jest jednak w kwestii osobowości i charyzmy, które wylewają się z ekranu podczas oglądania historii o słynnym Austriaku. Ten bowiem w żadnej mierze nie jest przezroczysty. Ba! Nie chce nawet takim być, bo… to się nie opłaca i nie sprzedaje.

Jest z pewnością jedna kwestia, którą Arnold wyróżnia się na tle różnych produkcji – widać tu rozmach. Realizacyjnie dokument stoi na naprawdę wysokim poziomie, ma swoje tempo, nawet swoisty poziom narracji. Wykorzystane materiały mają swój cel, nie są zlepkiem archiwalnych ujęć i wywiadów. Na całość ewidentnie był konkretny pomysł, który spaja idea trzech odcinków opartych na najistotniejszych i tak różnych momentach życia Schwarzeneggera. Każdy z nich ma jednak udowodnić jedno – to najlepszy człowiek na świecie. Ze skazami, pęknięciami, ale wciąż najlepszy. To trochę mniej mi już odpowiada, jednak mam świadomość, że taka narracja znajdzie swoich zwolenników. Czy na taką skalę, jak to było kiedyś? Śmiem wątpić. Bo kłopotem jest tu grupa docelowa – dla wyznawców Arniego nie ma tu nic nowego, dla młodego pokolenia może być on trochę z innej bajki, zwłaszcza na poziomie wrażliwości. Do efektu WOW potrzeba by było więcej pikanterii, może dramatyzmu, jak w przypadku Ostatniego tańca czy Maradona by Kusturica. W aspekcie szczerości, a nie wykalkulowanej sprzedaży, dużo więcej otrzymaliśmy też ostatnio w Nieustannie: Historia Michaela J. Foksa.

Arnold to opowieść człowieka sukcesu, który jest dumny z tego, czego dokonał, i znajduje się już w takim momencie życia, że nie boi się komentować swoich błędów, przeprasza za traktowanie kobiet czy historię związaną z nieślubnym synem. Jednak nie na to położony jest nacisk. Schwarzenegger swoją historią chce zbudować swój ostateczny pomnik w nowym świecie, bo – jak sam zainteresowany wspomina – jest człowiekiem z wizją. Arnold widzi potencjał na bycie najlepszym tam, gdzie jeszcze nie był – w świecie streamingu. A jako że zaczyna pełną nowych wyzwań przygodę z czymś dla niego nowym, to stara się wycisnąć z niej wszystko, co się da. To jego zadanie i misja życiowa – realizowanie swoich wizji i celów. A jako że rozpoczął współpracę ze streamingowym gigantem, dostrzegł ponownie nową misję i robi to, co umie najlepiej – sprzedaje Arnolda. Tak w ostatecznym rozrachunku zapatruję się na produkcję Netflixa, która dała mi sporo nostalgicznej przyjemności, motywacyjnego kopa, jednak nie wyszła ponad granicę bycia hołdem dla ikony.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA