APOCALYPTO Mela Gibsona. Bardzo dobre kino rozrywkowe z ambicjami
Po seansie Apocalypto mogę już stwierdzić, że jestem fanem filmów Mela Gibsona. Byłem nim już po Walecznym Sercu, ale dwa filmy to za mało żeby stwierdzić czy to pewien talent, czy jednorazowy przypadek. Braveheart do tej pory jest jednym z najlepszych filmów w swoim gatunku. Owszem, wielu zarzuca mu patos, zakłamanie historii itp. itd. Nie zmienia to faktu, że Waleczne Serce ogląda się z otwartymi ustami i emocjami, jakich nie budzi ogromna większość filmów kostiumowych i historycznych. Jeśli dodać do tego fenomenalne, realistyczne sceny batalistyczne i jeden z najlepszych soundtracków jakie w ogóle powstały, okazuje się, że Waleczne Serce jest wybitnym przykładem hollywoodzkiej rozrywki z najwyższej półki.
A potem pojawiła się Pasja. Co by o Pasji Mela Gibsona nie powiedzieć, była ona ogromnym wydarzeniem filmowym. Taki film trafia się raz do roku, może nawet rzadziej – mam na myśli film, o którym wszyscy mówią, który każdy chce zobaczyć. Ponadto – film, który wykracza daleko poza kino – rodzą się dyskusje, polemiki, toczone wszędzie – od mediów, poprzez zwykły szary stół szarego Kowalskiego przy niedzielnym rosole po zadymione półmroczne izby piwnych barów, gdzie argumenty słowne płynnie i niepostrzeżenie przeradzają się w rękoczyny… I choć do tej pory zdania na temat wartości Pasji Gibsona są bardzo podzielone, wywołała ona pewną burzę nie tylko w box-officach, co jest akurat mało ważne, ale przede wszystkim ogólnoświatową dyskusję, za co jej ogromna cześć i chwała, bo to nie zdarza się często. Ogromnym atutem i zarazem ryzykownym eksperymentem był język Pasji – Gibson postanowił nakręcić ją w oryginalnych, martwych językach. Dla nas to niewiele zmienia, wszak przyzwyczajeni jesteśmy do czytania napisów, ale dla mieszkańców USA, nie nawykłych do słuchania obcych języków w kinie oraz dla mieszkańców wielu innych krajów gdzie króluje barbarzyński dubbing, był to z pewnością pewien dyskomfort. Mimo tego widzowie dopisali. Jednocześnie Pasja w połączeniu z Walecznym sercem dawała już pewien obraz czegoś, co można by nazwać “stylem Gibsona”. Zamiłowanie do długich, powolnych ujęć w krytycznych momentach akcji, skrajny realizm wyrażający się w języku i pieczołowitym pokazywaniu nie tylko tego, co piękne i czyste, ale również tego, co brutalne i okrutne, oraz trudna do uchwycenia umiejętność wzruszania widzów, którą jedni ganią jako tanią sztuczkę kuglarską godną opery mydlanej, inni uwielbiają, bo dzięki narracji Gibsona losy bohaterów nie są widzowi obojętne.
Podobne wpisy
Już pierwsze doniesienia o kolejnym przedsięwzięciu Gibsona utwierdzały w przekonaniu, że kroczy on własną drogą, drogą jakiej w Hollywood nikt wcześniej nie wytyczył. Bo po raz kolejny bohaterowie mówią w swoim rdzennym języku, którego nikt z widzów nie zrozumie, gdyż język ten umarł wraz z posługującą się nim cywilizacją. Po obejrzeniu Pasji i Apocalypto trudno nie dojść do wniosku, że jest to jedyny słuszny sposób robienia filmów! Dzięki temu świat Apocalypto jest znacznie bardziej odległy, tajemniczy i wiarygodny, pomysł nakręcenia go po angielsku wydaje się po seansie absurdalny. Konsekwencją fabuły, w której bohaterami są wyłącznie rdzenni mieszkańcy Ameryki jest brak znanych twarzy w obsadzie – okazuje się, że nie trzeba Brada Pitta ani Angeliny Jolie by stworzyć dobry film – i co trzeba podkreślić – dobrze zagrany! Ogromna większość filmów kostiumowych roi się od gwiazd kasujących grube miliony za swój występ, bo gwiazdy przyciągają widzów – Gibson nie musi tego robić, a brak znanych twarzy wśród bohaterów Apocalypto znakomicie służy wciągnięciu widza w akcję i zapomnieniu na czas projekcji, że to fikcja.
Najwięcej kontrowersji już w przypadku Pasji budziła brutalność niektórych scen. Jedni mówili o realizmie, inni o niepotrzebnym epatowaniu makabrą i przemocą. Podobne głosy odzywają się w sprawie Apocalypto – film jest brutalny. Jednak nie odniosłem wrażenia, że jest zbyt brutalny – krwawych scen jest tu dość sporo, jednak o ich “krwawości” decyduje przede wszystkim realizm charakteryzacji, efektów specjalnych. Gibson nie pozwala sobie na sadystyczne pokazywanie przemocy na zbliżeniach, jak to miało miejsce w niedawno obecnym na naszych ekranach “Hostelu”. W skrajnych momentach kamera taktownie pokazuje pewne sceny z dystansu, bądź po prostu unika tego, co najbardziej makabryczne – innymi słowy nie zobaczymy jak kapłan wyrywa ofierze serce, sam akt jest pokazany pośrednio, tyle, że zobaczymy owo serce już w ręku kapłana i wtedy będzie ono sprawiało bardzo realistyczne wrażenie ociekając krwią. Kończąc ten wątek, Gibson posiada w sobie zamiłowanie do realizmu, co widać było w Człowieku bez twarzy, scenach batalistycznych Walecznego serca, męce Chrystusa w Pasji i widać to również w Apocalypto. Ale ów realizm wyraża się nie tylko przez brutalne sceny, gdyż wszystkie inne momenty i elementy filmu realizowane są z taką samą pieczołowitością i dbałością o szczegóły, choć na pewno nie zwracają na siebie takiej uwagi, ale to już kwestia postrzegania świata przez człowieka, który zawsze najwyraźniej dostrzega przemoc.
Świat Apocalypto, a przede wszystkim jego bohaterowie okazują się zaskakująco bliscy widzowi, nietrudno zrozumieć ich motywacje, nietrudno ich “poczuć” mimo skąpych dialogów, co pewnie jest zasługą zarówno dobrej gry aktorów jak i bardzo czytelnej narracji, co z kolei wydaje się być stałym elementem filmów Gibsona. Tutaj nie ma scen niepotrzebnych, zbędnych ujęć, zamieszania na ekranie, z którego niewiele wynika. Fabuła koncentruje się na jednym wątku, na jednym bohaterze i konsekwentnie, bez żadnych mielizn dąży do końca i choć w tej podstawowej warstwie jaką jest walka głównego bohatera o powrót i uratowanie rodziny, mało znajdziemy oryginalności fabularnej, ten pierwszoplanowy wątek jest wystarczająco ciekawie poprowadzony by widza zaangażować w śledzenie akcji. W dodatku świat Apocalypto, dotychczas ignorowany przez Hollywood, stworzył nowe możliwości, więc ta tak stara, że już banalna historia o dzielnym wojowniku, który walczy o rodzinę, dzięki nowym okolicznościom i starannym zdjęciom (zwłaszcza w scenach walki) sprawia wrażenie atrakcyjnie opowiedzianej, choć wszystkim znanej historii z łatwym do przewidzenia finałem.
Z drugiej strony jest to film o cywilizacji, która mimo wysokiego stopnia rozwoju w końcu zniknęła z powierzchni świata, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Z pewnością punktem wyjścia dla Gibsona była analogia między światem Majów a światem początku XXI wieku, choć analogie są dość subtelne. Miasto Majów w filmie Gibsona zachwyca rozmachem, podobnie zresztą jak jego mieszkańcy (przypuszczalnie to Apocalypto zgarnie Oscara za kostiumy i charakteryzację). Niemniej film jest apoteozą prostego życia, gdzie największymi wartościami są: przyjaźń, miłość, rodzina i wolność, które bardziej kwitną w skromnych warunkach niż w wielkich miastach “skażonych” postępem. Może to mało odkrywcze, ale w wydaniu Gibsona przyjemnie oczyszczające i podane w tak atrakcyjny sposób, że trudno robić z tego zarzut. Krytyka rozwiniętych cywilizacji jako tych agresywnych zawarta była również w poprzednich filmach Gibsona – William Wallace walczył o wolność Szkocji gnębionej przez Anglię, zaś Chrystus ukrzyżowany został przez Rzymian. Trudno nie szukać odniesienia w dzisiejszym świecie, gdzie największa potęga militarna świata po raz kolejny angażuje się w konflikt zbrojny na obcym terenie, przekonana o własnej niezniszczalności.
Apocalypto z pewnością nie będzie ani takim wydarzeniem rozrywkowym jak Waleczne serce, ani społecznym jak Pasja. Jest to jednak kolejny odważny film odważnego twórcy, który wyrasta na jednego z najlepszych reżyserów bardzo dobrego kina rozrywkowego z ambicjami. I tak według mnie należy Apocalypto traktować.
Tekst z archiwum Film.org.pl (27.12.2006)