search
REKLAMA
Archiwum

ALIVE – DRAMAT W ANDACH. Przetrwanie. Absolutna konieczność?

Karolina Chymkowska

6 marca 2018

REKLAMA

W październiku 1972 roku samolot ze studencką drużyną rugby z Urugwaju na pokładzie rozbił się w Andach podczas lotu do Chile. Z 45 lecących nim osób przeżyło 16. Część zginęła na miejscu, część zmarła wkrótce z ran i wycieńczenia, a jeszcze inni stracili życie w lawinie śnieżnej, która zeszła na miejsce katastrofy.Samolot rozbił się w miejscu na tyle niedostępnym i osłoniętym, że ekipy ratownicze, nie natrafiwszy na żaden ślad rozbitków, wkrótce zrezygnowały z poszukiwań. Żywności, mimo drastycznego racjonowania, zabrakło bardzo szybko. Kiedy w oczy ocalałych zaczęła zaglądać śmierć głodowa, musieli podjąć decyzję – najtrudniejszą, jaką kiedykolwiek przyszło im podjąć.

Film Franka Marshalla jest drugim obrazem poświęconym tym wydarzeniom. Pierwszy nosi tytuł Survive! i jest meksykańską produkcją z 1975 roku. Alive – dramat w Andach, oparty na powieści Piersa Paula Reada, jest faktograficznie dosyć dokładny (konsultantem na planie był zresztą Nando Parrado, jeden z ocalałych i ten, który wraz z Robertem Canessą przebił się przez góry i sprowadził pomoc). Odstępstwa są nieliczne. Niektórym bohaterom zmieniono nazwiska, ponadto w filmie na koniec jest siedemnastu ocalałych, podczas gdy w rzeczywistości było ich jedynie szesnastu. Hugo Diaz (naprawdę nazywał się Diego Storm) powinien zginął pod lawiną.
Trudna i moralnie złożona sprawa tragedii w Andach poruszyła opinię publiczną i doprowadziła do gorących dyskusji. W cywilizowanym świecie ludzkie ciało jest nietykalne. Jedzenie ludzkiego mięsa kojarzy się ze zbrodnią, psychopatią, złem. To jedna z tych rzeczy, których normalny, zdrowy człowiek po prostu nie robi. Szanujemy naszych zmarłych, troszczymy się, by mieli godny pochówek, przywiązujemy wagę do ceremonii. Niemniej – czy sytuacja w Andach należy do tych, w których zło może nie tyle przestaje być złem, ile staje się konieczną – jedyną – drogą postępowania? Grupa ludzi, w większości młodych, dopiero wkraczających w życie. Przeżyli koszmar, patrzyli na śmierć i cierpienie przyjaciół, w dodatku musieli w pewnym momencie pogodzić się ze świadomością, że są zdani jedynie na własne siły. Instynkt życia jest bardzo silny. Czy jednak dążenie do przetrwania w każdych warunkach jest tym właściwym wyborem? Czy można decydować się na zło w imię tego, by przeżyć? Czy życie jest warte absolutnie każdej ceny?
Gdzie szukać odpowiedzi na to pytanie? W normach moralnych? A może w religii? Większość rozbitków była głęboko wierząca. Mówili zatem o potępieniu, piekle, gniewie Bożym. Z drugiej strony jednak stale przewijały się zdania “Bóg jest z nami, jest blisko, czuwa”. Codziennie cała grupa odmawiała różaniec, zawierzając się opiece Matki Bożej. Nie łamali przykazania “nie zabijaj”. Śmierć tych, których ciała jedli, była dokonana – to już się stało. By przywrócić do życia przyjaciół, zrobiliby z pewnością wiele. Ale skazując się na śmierć z wycieńczenia nie wskrzeszą tych, którzy już odeszli. Sprawią natomiast, że więcej rodzin będzie miało po kim płakać.

Kiedy Nando zdecydował się na wyprawę przez góry do Chile, Roberto Canessa powiedział “zginiemy”. Nando odpowiada mu zdaniem, które wydaje się dla oceny całości wydarzeń kluczowe: “ale zginiemy w drodze – idąc”. Nie poddawać się, walczyć, iść dalej, nie umierać na kolanach – i tym samym docenić dar, jakim było przeżycie katastrofy, i oddać hołd tym, którzy tego daru nie otrzymali. Przeżyć – właśnie dlatego, że tamci musieli zginąć.

Jakkolwiek by nie oceniać moralnego wymiaru decyzji, która została podjęta wtedy w górach – trudno po prostu założyć, że w pewnych warunkach zło nie jest złem, ponieważ to rodzi pytanie, czym te warunki mierzyć – to jednak absolutne potępienie pod hasłem “ja bym tak nigdy nie zrobił” jest ryzykowne. Normy postępowania to ostoja i bezpieczeństwo, to ramy, w których można się poruszać pewnie – a jednak sytuacja w Andach należała do tych, w których normy ani bezpieczeństwa, ani pewności nie dają.
Walczyli o to, by wrócić do świata, w którym znów mogliby się na normach oprzeć. Wrócili pełni urazów i ran, które nigdy potem nie miały się w pełni zagoić – ale w starciu ze śmiercią dostrzegli jednak, jak bardzo życie jest piękne i cenne. I czy heroiczny czyn Nando i Roberto nie jest najbardziej dumnym i szlachetnym obliczem człowieczeństwa?
“Przeszli przez góry i uratowali nas”. Tak się kończy ta opowieść, tak zupełnie prosto. Po 72 dniach horroru rozbitkowie wracają do domu, do zwyczajnego życia, zwykłych spraw – codziennych i pięknych. Wracają dokładnie dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Symbol?

 

Rafael Echavarren, w filmie występujący pod nazwiskiem Federico Arranda (ten, który tak uparcie powtarzał “ja wrócę”) zmarł w wyniku postępującej gangreny osiemnastego listopada. Jego ostatnim życzeniem był pochówek w rodzinnym Urugwaju. Ojciec Rafaela, Ricardo, powrócił wiosną na miejsce katastrofy i odnalazł ciało syna w masowym grobowcu. Władze Argentyny skazały go na karę więzienia za bezczeszczenie grobów. Po wielu staraniach jednak udało mu się spełnić życzenie syna i pochować go na rodzinnej ziemi;

Javiar Methol długo rozpaczał po śmierci swojej żony Liliany w lawinie. Wrócił do domu i zajął się samotnym wychowywaniem czworga dzieci. Wiele lat później ożenił się ponownie, druga żona urodziła mu kolejną czwórkę potomstwa;

Niemal wszyscy ocaleni z katastrofy, z wyjątkiem Ramona Sabelli, ożenili się i mają wielodzietne rodziny;

Jose Luis Inciarte, zwany Coche, nie mógł się zupełnie pogodzić z koniecznością jedzenia ludzkiego mięsa. Kiedy zaczęła prześladować go myśl, że spędzi Boże Narodzenie jako kanibal, stwierdził, że lepiej już umrzeć z głodu. W rezultacie, gdy ekipa ratunkowa dotarła na miejsce, był jednym z najbardziej wycieńczonych;

Roberto Canessa, który jako student drugiego roku medycyny próbował w miarę możliwości zajmować się rannymi kolegami, jest obecnie najlepszym w Urugwaju kardiologiem dziecięcym;

Bobby Francois dziś nie chce rozmawiać o przeżyciach w Andach. Leciał samolotem jeszcze tylko jeden raz – i ten również się rozbił! Od tej pory zapowiedział, że więcej latał nie będzie, odmówił nawet wyjazdu do Stanów na operację oka, które uległo uszkodzeniu w wyniku ślepoty śnieżnej;

Carlitos Paez, na co dzień nieuleczalny pesymista, w górach był tym, który podtrzymywał we wszystkich rozbitkach wiarę, że z pewnością wrócą. Po powrocie wpadł w uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Twierdzi jednak, że nie stało się to bezpośrednio w wyniku przeżyć w górach. I dodaje “tam wysoko czułem obecność Boga – potem straciłem to wrażenie. Dałbym wszystko, by wrócić tam na jedną noc i poczuć to ponownie”.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA