9 KOMPANIA
Ten wspomniany wcześniej nacisk medialny paradoksalnie filmowi bardziej zaszkodził niż pomógł. Stało się tak, ponieważ widzowie, zachęcani przez spoty reklamujące rosyjskiego blockbustera, wyobrażali sobie wielkie widowisko pełne efektownych walk i setek trupów, coś w stylu rosyjskiej wersji Szeregowca Ryana. Kiedy obraz Bondarczuka – jeśli już porównywać – można bardziej przyrównać do Cienkiej czerwonej linii czy Jarheada. To już nie ociekające patosem widowisko, wykorzystujące wielokrotnie powiewającą flagę. To kino wojenne, tego się nie da ukryć, lecz w wymowie bardziej antywojenne, skupiające się na innych jej aspektach; kino bardziej subtelne w środkach wyrazu, a często nawet wyciszone. Ukazujące zamierzony cel poprzez wspaniałe, dodające surowości klimatowi zdjęcia oraz świetną grę aktorską – bez żadnego szarżowania czy gwiazdorstwa – prostą i skuteczną. Dla niektórych wojna to przymus, dla niektórych to wszystko, co mają. Każda chwila szczęścia jest na wagę złota. Bohaterstwo to pojęcie względne, na polu bitwy pozostają tylko przegrani. Warstwa wizualna jest niekwestionowanym atutem 9 Kompanii – przepiękne, jakby ciągnące się w nieskończoność pejzaże, w jednej chwili zamieniają się w brutalne pole bitwy. Masywne pasma górskie obserwują krwawe potyczki i masakry, dramaty i tragedie. Bezsens i bestialskie szaleństwo skonfrontowane z niemalże poetycką naturą, która była już widzem wielu podobnych. Ludzie nigdy się nie zmienią. Zawsze będzie się toczyła jakaś wojna.
Trzeba przyznać, że rosyjska produkcja korzysta radośnie z amerykańskich klasyków. Cały początek to jedno wielkie nawiązanie do Full Metal Jacket Stanleya Kubricka, łącznie z wykorzystaniem dowódcy-sadysty. A im dalej zagłębiamy się w film, tym więcej takich elementów widzimy. Jak już wspomniałem wcześniej, mnie film Bondarchuka przypominał miejscami Cienką czerwoną linię Terrence’a Mallicka, a pod względem wymowy także Jarhead – żołnierz piechoty morskiej Sama Mendesa (z tym, że oba filmy powstały mniej więcej w tym samym czasie, więc to raczej zbieżność przypadkowa), jednakże jestem pewien, że nawiązań jest tu o wiele więcej. Ponadto to czerpanie nie jest jakimś bezczelnym kopiowaniem, tylko używaniem sprawdzonych sposobów na osiągnięcie pożądanego efektu. Bo rosyjski obraz jest filmem inteligentnym i poruszającym, kinem na wskroś pesymistycznym; bez żadnych happy endów czy banalnego moralizatorstwa – tu każdy przegrywa. A ostatnie dwadzieścia minut – piszę to bez żadnej przesady – wgniata dosłownie w ziemię. O tak, końcówka chwyta za gardło. I rzeczywiście rosyjskiej produkcji można zarzucić wtórność i zamierzone wręcz kopiowanie pomysłów z amerykańskiego kina na grunt rosyjski, ale obraz Bondarczuka swój cel osiąga, a to jest najważniejsze. Niech Polacy też nauczą się tak wzorować na najlepszych.
“My, 9 Kompania, zwyciężyliśmy na swojej wojnie. Wtedy o wielu sprawach nie wiedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy, że za dwa lata zniknie kraj, o który walczyliśmy. Będą niemodne medale nieistniejącego państwa. Nas porozrzuca nowe surowe życie. Jeden będzie jak książę, drugi trafi na samo dno. Nic z tego wtedy nie wiedzieliśmy. My wychodziliśmy z Afganistanu. 9 Kompania. My zwyciężyliśmy.”
Tekst z archiwum film.org.pl (18.10.2006).