Drugim bohaterem filmu jest muzyka, i choć nazywanie tak tego elementu dzieła filmowego może wydawać się nadużyciem, w tym wypadku jest to uzasadnione. Skoro bohaterem filmu miał być genialny, nieznany kompozytor i wirtuoz, należało stworzyć szereg utworów, które wypadłyby przekonująco w roli nieznanych arcydzieł, w dodatku nowatorskich i trudnych do zagrania, ale też posiadających coś wspólnego, wyjątkowego, aby brzmiały jak wytwór wyobraźni tej samej, oryginalnej osoby. Zadania podjął się jeden z najlepszych i najbardziej płodnych kompozytorów muzyki filmowej – Ennio Morricone, z którym Tornatore współpracuje od czasu Cinema Paradiso. Kompozycje Morricone idealnie pasują do opowieści Włocha, współtworząc ich nastrój, i, podobnie jak do samych filmów, tak i do muzyki Ennio najlepiej pasuje jedno określenie: piękne. Obok utworów przypominających muzykę romantyzmu 1900 improwizuje na dowolne tematy i w dowolnych rytmach, usłyszymy więc przede wszystkim trochę rodzącego się jazzu (głównie ragtime’u, zwłaszcza w scenie wprowadzenia Mortona) i bluesa, oraz trochę inspiracji klasycznych (jeden z utworów bardzo przypomina słynny „Lot trzmiela”) a nawet tarantellę, którą w filmie dotychczas spotkałem chyba jedynie w Ojcu chrzestnym. Niemal przez cały czas muzyka istnieje na pierwszym planie razem z 1900, pełniąc różnorodne role i będąc integralną częścią opowieści, jednak w dwóch scenach znajduje się w centrum wydarzeń, przesłaniając nawet bohatera.
„Fuck the jazz too!”
Sama muzyka, choć świetnie spełniająca swoje zadanie w określeniu miary talentu 1900, nie wystarczyłaby jednak, aby przekonać widza, iż ma do czynienia z geniuszem swoich czasów. Potrzebny był punkt odniesienia, przeciwnik, z którego umiejętnościami można by porównać wirtuozerię 1900. Tym przeciwnikiem stał się nie byle kto, bo Jelly Roll Morton, uchodzący za jednego z najlepszych muzyków jazzowych swoich czasów – jak sam twierdzi, był wynalazcą jazzu, w którym to stwierdzeniu jest tyleż przesady co i prawdy. Dochodzi do konfrontacji umiejętności obu pianistów w swoistym pojedynku jazzowym, który jest jedną z najbardziej efektownych scen filmu i zarazem jednym z najciekawszych pojedynków w historii kina. Pojedynek w kinematografii jest oczywiście bardzo częstym motywem, a liczba rozwiązań ograniczona – wszak ktoś wygrać musi i zwykle jest to „ten dobry” (ewentualnie mamy remis, co stosunkowo rzadko się zdarza) – przez co umieszczenie pojedynku w filmie skazuje fabułę na przewidywalność. Dlatego mniej istotny jest wynik, który często z góry znamy, a o wiele ciekawszy jest sposób, w jaki ów pojedynek przebiega i trzeba przyznać, iż Tornatore poprowadził tę scenę po mistrzowsku, a ogromny udział w jej jakości ma muzyka, którą tutaj podziwia się w podobny sposób, jak choreografię walk w Hero czy wyścig podracerów w Mrocznym widmie, gdyż spełnia dokładnie tę samą funkcję – jest popisem umiejętności bohaterów.
Drugim momentem, w którym muzyka wychodzi na plan pierwszy jest scena rejestracji umiejętności 1900, który komponuje utwór, improwizując na bazie uczuć, jakie wzbudza w nim pojawiająca się w iluminatorze statku śliczna dziewczyna. Scena, w której nie padają przez dłuższy czas żadne słowa, świetnie skomponowana tak muzycznie, jak i plastycznie (zdjęcia autorstwa Lajosa Koltai), zupełnie różna od pojedynku, podobnie zapada w pamięć i przypomina, w czym Tornatore jest najlepszy – w tworzeniu piękna.
1900: człowiek legenda Giuseppe Tornatore miał wszelkie zadatki na to, aby stać się prawdziwym hitem. Każdy element składający się na dzieło filmowe stoi tu na bardzo wysokim poziomie – od ciekawego scenariusza, poprzez zdjęcia i muzykę, na świetnych rolach kończąc. Ta sentymentalna, opowiedziana w sposób ciepły, lecz z humorem historia przemknęła jednak bezszelestnie przez duże ekrany – zarówno krytyka, jak i widzowie niemal ją zignorowali. Trudno dziś wyrokować, dlaczego tak się stało, faktem jednak jest, iż ogromna większość spośród tych, którzy zdecydowali się 1900… obejrzeć wyraża się o nim bardzo pochlebnie, toteż film pozostaje mało znanym szerszej publiczności, ale cenionym dziełem.
Tekst z archiwum film.org.pl (11.06.2006).