11. FKA: SOLE. Między Łodzią a Italią
Są tematy eksploatowane przez kino. Są tematy bardzo eksploatowane. Są też w końcu tematy, o których można powiedzieć tylko, że są nadużywane przez twórców filmowych. Jednym z tych ostatnich jest w moim odczuciu problematyka młodocianej ciąży, niechcianych dzieci i szeroko pojętego kontekstu osierocania lub adopcji. Taką tematykę podejmuje właśnie Carlo Sironi w swoim pełnometrażowym debiucie, pokazywanym premierowo na zeszłorocznym konkursie w Wenecji. Sole opowiada bowiem o nikim innym jak młodej ciężarnej imigrantce, która postanawia sprzedać swoje dziecko zamożnej bezdzietnej parze. Z tym że w tym przypadku ten problem zyskuje zaskakująco świeże oblicze.
Podobne wpisy
Głównych bohaterów Sole jest dwoje i żadne z nich nie nosi tytułowego imienia. Jest Lena, 22-letnia Polka w ciąży. Towarzyszy jej małomówny Ermanno, o którym domniemamy, że jest… ojcem nienarodzonego dziecka? Opiekunem Leny? Jej chłopakiem? Sironi stosunkowo wcześnie odpowiada na to pytanie, ale tutaj go nie rozstrzygnę, bo wydobycie tej informacji jest zaprojektowane przez reżysera jako jeden z kluczowych tropów zanurzających nas w historii. Jest ich w każdym razie dwoje. Opiekę roztaczają nad nimi z kolei przyszli rodzice, finansujący mieszkanie, badania i powoli budujący nad nienarodzonym dzieckiem kokon bezpiecznego, dostatniego życia. I choć w zasadzie im się udaje, próżno szukać w Sole blasku nadziei towarzyszącego zbliżającym się narodzinom. Nie – wszystko jest skąpane w szarej poświacie lub ciemności, paleta barw przejmuje chłodem, a na twarzach postaci nie gości grymas zwany uśmiechem. Świat tej specyficznej rodziny jest u Sironiego ponury i milczący.
Z tego strumienia smutku stopniowo wyłaniają się złożone portrety Leny i Ermanno, ciekawych zarysów nabiera też ich relacja. Daleka jest od stereotypowych napięć między chłopakiem i dziewczyną, balansuje też na pograniczu genderowych konwencji – gra Sandry Drzymalskiej i Claudio Segaluscia jest jakby negatywem spodziewanego schematu. Ona jest oschła, nachmurzona i zdystansowana (również materialistyczna), a on czuły, niepewny, emocjonalny. Oczywiście mowa o bardzo dyskretnej ekspresji emocji, odbywającej się niemal wyłącznie bez słów, przy użyciu oszczędnych gestów i spojrzeń. Konwencja opowiadania Sironiego nie dopuszcza większych ekscesów, podskórne emocje kanalizując w lekko transowych, audiowizualnie wysmakowanych fragmentach. Są tu sceny, które obezwładniają intensywnością emocji, jednak są i takie, które wyrzucają film w kierunku thrillera psychologicznego, mieszając prozę życia z grozą. Delikatna, ale namacalnie surowa forma Sole tworzy bardzo subtelną siatkę napięć i kontekstów, uruchamiając bardzo intymne doświadczenia obcowania z opowieścią. Zostajemy zawieszeni gdzieś w dziwnym punkcie obserwacyjnym, a postacie stają się nam bliskie mimo dystansu, jaki wobec nich czujemy.
Wszechobecny chłód i brak lukrowania czy korekt rzeczywistości (można wręcz odnieść wrażenie, że Sironi przeciąga świat czarną farbą) przywodzi na myśl naturalistyczną poetykę Matteo Garronego. Zostaje ona jednak w nieco niespodziewany sposób skrzyżowana z czymś, co określiłbym jako „łódzką wrażliwość” operatora (Gergely Poharnok), kojarzącą się ze spleenem współczesnego polskiego kina niezależnego, i naprawdę mógłbym uwierzyć, że niektóre sceny Sole reżyserował Łukasz Grzegorzek. Skojarzenie jest zresztą o tyle uzasadnione, że film Sironiego to koprodukcja właśnie polska, zrealizowana również przy udziale filmowców z kinowej stolicy Polski. Ta cokolwiek niecodzienna mieszanka lokalnych kinowych tożsamości czyni z Sole coś wyjątkowego w aspekcie estetycznym – oglądamy intrygującą hybrydę kina społecznego z Półwyspu Apenińskiego z obyczajowym dramatem z Europy Środkowo-Wschodniej. Aż dziwne, jak te dwie estetyki ze sobą współgrają, tworząc organiczną synekdochę współczesnej Europy – wielonarodowej, wielojęzykowej i trawionej przez globalne problemy socjoekonomiczne.
Balansujący na pograniczu konwencji slow cinema, dotykający problemu radzenia sobie z niechcianą ciążą, oddaniem dziecka i emocjami związanymi z tak skomplikowanym macierzyństwem, ale bez osuwania się w mdłe moralizowanie, film Sironiego to kameralna perełka, urzekająca łączeniem autentyczności uczuć z finezją opowiadania. Włoski reżyser ma świetną rękę do aktorów i jeszcze lepszą do oprawy narracji, która pomimo swojej zasadniczej prostoty wypada niezwykle frapująco i zupełnie nienużąco (a to często grzech minimalistycznych, niezależnych obrazów artystycznych z Europy, zwłaszcza wychodzących spod rąk początkujących filmowców). Jest na swój sposób smutny i piękny, straszny i ludzki, zimny i ciepły zarazem.