NAJLEPSZE KREACJE AKTORSKIE OSTATNIEJ DEKADY. Wielki ranking czytelników
10. Tomasz Kot
jako Zbigniew Religa, Bogowie, 2014, reż. Łukasz Palkowski
Początkowo widząc na ekranie lekko przygarbionego Tomasza Kota, w dodatku ucharakteryzowanego niemal na kopię Zbigniewa Religi, można mieć obawy o zbytnią karykaturalność. Nic z tego, urodzony w Legnicy aktor przefiltrował postać kardiochirurga przez własną wrażliwość, znalazł na niego pomysł, nie przeszarżował i na dwie godziny wręcz stał się Religą. Wystarczy jedno zbliżenie na twarz, ten błysk w oku i już wiemy, że mamy do czynienia z aktorem z krwi i kości. Fenomenalna kreacja. Na taką rolę czeka się całe swoje zawodowe życie. [Krzysztof Połaski, fragment recenzji]
9. Matthew McConaughey
jako Ron Woodroof, Witaj w klubie, 2013, reż. Jean-Marc Vallée
Genialny występ w filmie Jean-Marca Vallée Witaj w klubie zaowocował Złotym Globem, a także pierwszą w życiu nominacją do Oscara, a sam McConaughey stał się marką, o którą biją się wszyscy wielcy Hollywood. […] McConaughey do roli Rona Woodroofa schudł 20 kilogramów, pokazując, że nie tylko Christian Bale i Daniel Day-Lewis dla filmu są w stanie zrobić wiele. Dieta zmieniła nie tylko jego ciało, ale także psychikę, sprawiając, że mógł w pełni wcielić się w rolę. Postura i teksański akcent wpływają na to, że Amerykanin gra bardzo wiarygodnie. Każdy jęk bólu, każdy krzyk, śmiech czy płacz odznacza się na wychudzonym ciele. Stało się ono otwartą księgą, z której można wyczytać wszystko. [Dominik Jedliński, fragment recenzji]
8. Christoph Waltz
jako Dr King Schultz, Django, 2012, reż. Quentin Tarantino
Waltz w roli nieco demonicznego lekarza dentysty gra bardzo po swojemu. Miejscami odnieść można wrażenie, że nieco zbyt teatralnie improwizuje. Moim zdaniem reżyser bardzo mu zaufał, wykorzystując jego narodowość do stworzenia naturalnej, aczkolwiek tragicznej postaci. Dr Schultz zawiera w sobie mnóstwo sprzeczności – jest biały i pochodzi z Niemiec, a jednak jest obrońcą niewolników. Już tu powinna widzowi zapalić się czerwona lampka. Tarantino uwielbia w kręconych przez siebie filmach bawić się stereotypami kulturowymi, a więc Niemiec wyrasta u niego na obrońcę czarnych, a biali i bogaci właściciele latyfundiów to ludzkie wydmuszki, bez zasad, ale za to w bogatych, drogich strojach. Waltz zaś czuje się najlepiej, gdy odgrywa postaci naznaczone. Czy chodzi tu o szaleństwo? W przypadku dr. Schultza może tak być. Europejczyk, wdowiec, lekarz, pracujący obecnie jako łowca głów, a jednak idealista. Czy chce odkupić jakąś swoją tajemniczą winę? Pełna interesujących sprzeczności postać, w dużej mierze zaprojektowana przez Waltza, lecz jej genezy powinniśmy doszukiwać się w innym filmie Tarantino, z tym że tam jest antytezą Schultza. [Odys Korczyński, fragment zestawienia]
7. Sam Rockwell
jako Jason Dixon, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, 201, reż. Martin McDonagh
Bywają Oscary przyznane na wyrost, bywają Oscary zupełnie nietrafione, ale ten dla Sama Rockwella z Trzech billboardów za Ebbing, Missouri nie wzbudził absolutnie żadnych kontrowersji. To kolejna doskonale napisana przez McDonagha postać, którą Rockwell powołał do życia w mistrzowski sposób – absolutnie odpychający Dixon to bohater, który przechodzi całkowitą przemianę z agresywnego, przygłupiego posterunkowego w detektywa z mocnym kodeksem etycznym. To, co najbardziej wartościowe w tej przemianie, to jej wiarygodność – ani przez moment nie przestajemy wierzyć w to, że odkupienie Dixona jest autentyczne. Totalne tour de force Sama Rockwella, który niesamowitą serię znakomitych występów przypieczętował wreszcie Oscarem. [Dawid Myśliwiec]
6. Natalie Portman
jako Nina Sayers, Czarny łabędź, 2010, reż. Darren Aronofsky
Rola, która przyniosła Portman jedynego do tej pory Oscara. To zasłużona nagroda – aktorka oczywiście błyszczy na ekranie, ale warto docenić też trudy, jakie przeszła na sali treningowej, przygotowując się do roli baletnicy. Sama Nina to postać wymagająca ogromnego zaangażowania – nie wątpię, że aby przekonująco ukazać na ekranie obezwładniającą paranoję i powolne zapadanie się w mroki własnego umysłu, procent tych emocji należy odczuć na sobie. Nie wiem, co dokładnie czuła Portman, schodząc każdego dnia z planu, ale biorąc pod uwagę fakt, że nawet z perspektywy widza nietrudno zatopić się w mroczny świat jej bohaterki, zaryzykuję stwierdzenie, że nie były to przyjemne doznania. [Łukasz Budnik]
5. Casey Affleck
jako Lee Chandler, Manchester by the Sea, 2016, reż. Kenneth Lonergan
Seans Manchester by the Sea był dla mnie jednym z najbardziej poruszających w całym życiu. Pustka i smutek, z którymi zostawił mnie film Kennetha Lonergana, nie chciały mnie opuścić, sprawiły, że szybko powróciłem do tej produkcji, a gorzki magnes stanowił w dużej części Cassey Affleck. Stojący w centrum historii, ale nigdy jej sobie sztucznie nieprzywłaszczający aktor stawia na pełen minimalizm. Jego smutne oczy wyrażają więcej bólu, niż niejeden aktor osiągnąłby całym wachlarzem ekspresywnych gestów. A kiedy w końcu wybucha i traci panowanie nad swoimi emocjami, widzowie tracą je z nim. Jego smutek, ból i brak możliwości poradzenia sobie z przeszłością stają się naszymi uczuciami. [Filip Pęziński]
4. J. K. Simmons
jako Terence Fletcher, Whiplash, 2014, reż. Damien Chazelle
J.K. Simmons w roli Fletchera wślizguje się do pamięci niczym najgorszy koszmar z dzieciństwa, potwór, którym straszyli nas rodzice, lub którego ukradkiem ujrzeliśmy w filmie nieodpowiednim dla dzieci. Kiedy pojawia się w sali, mamy ochotę stanąć na baczność razem ze studentami. A gdy kamera ukazuje w zbliżeniu jego wzrok poszukujący ofiary będącej out of tune, chętnie sami wbilibyśmy oczy w podłogę jak przestraszeni młodzi muzycy. Jednak postać Fletchera to przede wszystkim manifest sprzeciwu wobec przeciętności. Fletcher jest tyranem, który jednocześnie daje nadzieję i ją odbiera. Odsłania piękny świat i zamyka wrota prowadzące do niego tuż przed twoim nosem. Mobilizuje i upokarza. Fletcher wymaga słuchu absolutnego. Nie ma niczego pomiędzy. Możesz być albo muzykiem idealnym, albo podrzędnym grajkiem (lub, co gorsze, muzykiem rockowym!). [Karolina Boroń, fragment recenzji]