NAJLEPSZE KREACJE AKTORSKIE OSTATNIEJ DEKADY. Wielki ranking czytelników
20. Charlize Theron
jako Furiosa, Mad Max: Na drodze gniewu, 2015, reż. George Miller
19. Christian Bale
jako Dicky Eklund, Fighter, 2010, reż. David O. Russell
Ta rola miała należeć do Matta Damona albo Brada Pitta, a rozważany był nawet Eminem (!). Myślę, że wszyscy możemy się zgodzić co do tego, że bardzo dobrze się stało, iż wspomniani panowie nie mogli połączyć pracy nad tym filmem z innymi zobowiązaniami. Trudno bowiem wyobrazić sobie w tej roli kogokolwiek innego niż Christiana Bale’a (którego angaż był pomysłem Marka Wahlberga, odtwórcy roli głównego bohatera). Patrząc na Enlunda nie widzimy hollywoodzkiego gwiazdora, tylko prawdziwego człowieka. Mało który aktor potrafi wcielić się w swoją postać tak wiarygodnie, że przestajemy go postrzegać przez pryzmat sławy i dotychczasowych ról. Pomijam już nawet kwestię fizycznej metamorfozy i utraty wagi, choć i to robi wrażenie. Bale bezbłędnie oddaje dezorientację i wyniszczenie swojej postaci. Jego wewnętrzny ból staje się wręcz namacalny. Trudno jest opisać geniusz tej roli, to po prostu trzeba zobaczyć samemu. [Mikołaj Lewalski, fragment zestawienia]
18. Rosamund Pike
jako Amy Dunne, Zaginiona dziewczyna, 2014, reż. David Fincher
Zaginiona dziewczyna to niezły thriller z ciekawym zwrotem akcji. Amy Dunne (Pike) znika w dniu kolejnej rocznicy ślubu. Małżeństwo wyglądało do tej pory na idealne, a jednak wszystko wskazuje na to, że Nick Dunne winien jest okrutnej zbrodni. A jednak Amy żyje i do widza z każdą sceną powoli dociera, że nie była niewinną ofiarą. Rosamund Pike, blondynka o anielskiej urodzie, zaskakująco dobrze wypada w roli podstępnego demona, dowodząc swojej aktorskiej klasy. Podczas gdy jej mąż miota się rozpaczliwie, usiłując dociec prawdy i oczyścić się z zarzutów, piękna Amy żyje pełnią życia, ciesząc się dyskretnie jego cierpieniem. Wspaniale przedstawiony toksyczny związek i manipulantka doskonała, która z każdej sytuacji potrafi wyjść obronną ręką. [Agnieszka Stasiowska]
17. Olivia Colman
jako Królowa Anna, Faworyta, 2018, reż. Yorgos Lanthimos
Przed Oscarami mówiło się, że to Glenn Close nareszcie otrzyma zasłużoną statuetkę. Przy całej mojej sympatii do gwiazdy Żony ogromnie się cieszę, że zwyciężyła jednak Olivia Colman. Angielka stworzyła wybitne trio z Emmą Stone i Rachel Weisz, w którym od początku grała pierwsze skrzypce. Jej królowa Anna raz jest jak duże dziecko, wrzeszczące i tarzające się po podłodze, by za moment niejako przypomnieć sobie o zajmowanej pozycji i stać się budzącą respekt, dumną władczynią. Colman w swojej kreacji jest kwintesencją groteskowości, a jej twarz to najpotężniejsze aktorskie narzędzie. Kunszt aktorki widać zwłaszcza w pewnym doskonałym ujęciu Faworyty, w którym Anna obserwuje tańczącą kochankę Sarę. Wtedy Lantimos daje Olivii szansę na popis, który ta wykorzystuje wzorowo. Uśmiech na twarzy dostojnej królowej łagodnie przechodzi w grymas niedojrzałej zazdrości, a widz wie, że jej serce właśnie spustoszył huragan. Bez słowa i bez egzaltacji. [Dawid Konieczka]
16. Leonardo DiCaprio
jako Hugh Glass, Zjawa, 2015, reż. Alejandro González Iñárritu
Wiem, wiem… Wielu ludzi uważa, że DiCaprio dostał tego Oscara „za zasługi”, że to wcale nie jest jego najlepsza rola i tak dalej. Zgadzam się co do tego, że w kilku innych występach zachwycił bardziej, ale w Zjawie i tak stworzył wybitną kreację. Oczywiście jest to rola oparta na fizyczności – ta postać w ciągu 150 minut seansu poddawana jest przeróżnym ekstremalnym przeżyciom. Nie było tu miejsca na subtelność i tak zwaną grę między wierszami. To bardziej bezpośrednie pokazywanie emocji. Ale to, co zrobił w tej produkcji Leo, jest aktorstwem najwyższej próby. Przez większą część filmu przebywa na ekranie sam, nie ma dialogów, a jednak sprawia, że nie można oderwać wzroku od ekranu. Mnie Nagroda Akademii za tę rolę zupełnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – DiCaprio zasłużył na Oscara, choć rzeczywiście powinna być to jego kolejna statuetka, nie pierwsza. [Karol Barzowski, fragment zestawienia]
15. Viggo Mortensen
jako Tony Lip, Green Book, 2018, reż. Peter Farrelly
Mortensen od początku wzbudza ogromną sympatię. Tony to prostolinijna postać, która do życia podchodzi bardzo zadaniowo i nie idzie na kompromisy, jednak jest człowiekiem o dobrym sercu i chce jak najlepiej. Aktor kreuje Lipa tak, że trudno nie kibicować mu w jego poczynaniach, a obserwowanie interakcji z Donem (Mahershala Ali) i tego, jak się docierają, to czysta filmowa radość. Mało która postać z ostatnich lat tak szybko podbiła moje serce jako widza. [Łukasz Budnik]
14. Colin Firth
jako Król Jerzy VI, Jak zostać królem, 2010, reż. Tom Hooper
Colin Firth jako książę Albert szybko zjednuje sobie naszą sympatię. Jest z jednej strony nieufny i nieśmiały. Pełen kompleksów, nieustanne wątpi we własne możliwości. No i się jąka. Z drugiej strony to przecież Jego Królewska Wysokość, syn króla, przyszły cesarz Indii, arystokrata, który „nie wypadł sroce spod ogona”. Jego relacje z lekarzem – niespełnionym aktorem i zwykłym synem browarnika – od początku są trudne i skomplikowane. Lounge to pozornie całkowite przeciwieństwo Bertiego. Silnie zarysowane postaci obu protagonistów i ich nieustanne starcia to prawdziwe pole do popisu dla aktorów Geoffreya Rusha i Colina Firtha. Firth jako neurotyczny arystokrata jest rewelacyjny, a jeżeli po tym filmie nie zostanie mu przydomek „Wielki”, to przynajmniej powinno się go odznaczyć tytułem szlacheckim. Nie ustępuje mu Geoffrey Rush, chociaż trzeba zaznaczyć, że to Firth zdominował cały film, podoba się też dyskretna gra Heleny Bohnam-Carter w roli żony Jerzego, Elżbiety, Królowej Matki. Ta ich intonacja, to podawanie tekstu, drobne gesty, które są w stanie udźwignąć całą scenę. [Anna Dranikowska, fragment recenzji]
13. James McAvoy
jako Dennis, Patricia, Hedwig, Bestia, Kevin Wendell Crumb, Barry, Orwell i Jade, Split, 2016, reż. M. Night Shyamalan
Thriller w reżyserii M. Nighta Shyamalana to parkiet, na którym szaleje w multiwystępie James McAvoy. W roli psychopatycznego porywacza o wielu osobowościach McAvoy prezentuje widzowi pełny wachlarz swoich możliwości. Ma szansę być potworem, nieśmiałym artystą, dzieckiem, ba, nawet kobietą – i kto wie, czy w tym ostatnim wcieleniu nie jest najbardziej przerażający. Jest zmienny, podstępny, nieobliczalny. To, jak działa na widza mimiką, tonem głosu, nagłą zmianą gestykulacji, jest godne najwyższego podziwu. Niemal klaustrofobiczny związek, który wytwarza się pomiędzy McAvoyem a widzem, spycha daleko na plan dalszy wątek porwanych nastolatek. Niezależnie od tego, czy był to efekt zamierzony, czy nie, seans Split to prawdziwe, choć momentami niekomfortowe przeżycie. [Agnieszka Stasiowska]
12. Jake Gyllenhaal
jako Louis Bloom, Wolny strzelec, 2014, reż. Dan Gilroy
Wolny strzelec to świetny film. Świetny w dużej mierze z powodu występu Jake’a Gyllenhaala. Amerykanin wcielił się na potrzeby debiutanckiego obrazu Dana Gilroya w Lou Blooma – psychopatę ogarniętego nie obsesją zabijania, lecz sukcesu. Gyllenhaal, przygotowując się do roli, schudł około 10 kilogramów, a podczas kręcenia filmu wciąż zrzucał wagę. Powód był prosty – aktor uznał, że jego początkowo bezrobotny bohater musi cierpieć z powodu głodu, więc sam zaczął się wprowadzać w podobny stan. Poza znacznym ograniczaniem posiłków Gyllenhaal zaczął również regularnie biegać, pokonując na piechotę dwudziestokilumetrową trasę z domu na plan filmowy. Efekt końcowy był absolutnie niesamowity. Dla mnie Lou Bloom do dzisiaj pozostaje najlepszą kreacją aktorską w dorobku Gyllenhaala oraz jedną z najlepszych, jakie mogłem podziwiać na ekranie w ogóle. [Janek Brzozowski]
11. Michael Keaton
jako Riggan Thomson, Birdman, 2014, reż. Alejandro González Iñárritu
Birdman imponuje od strony aktorskiej, zebrana ekipa daje z siebie wszystko. Począwszy od stonowanej, subtelnej roli Zacha Galifianakisa poprzez zaledwie epizodyczną, ale charyzmatyczną Amy Ryan, soczystą kreację Naomi Watts, fascynującą, bardzo surową, ale do tego pełną pasji i magnetyzmu rolę Emmy Stone, a kończąc na Edwardzie Nortonie, który prezentuje formę, w jakiej go nie widzieliśmy na dużym ekranie od lat. A jednak nie tłamsi to samego Keatona, który niestrudzenie dźwiga ciężar filmu na swoich barkach, czerpiąc twórczą energię od swoich utalentowanych kolegów, czasem odsuwa się delikatnie w cień, pozwalając innym brylować na ekranie, ale stale (i zdecydowanie) przypomina nam o tym, kto jest kapitanem tego okrętu. Oto come back, którego mógłby mu pozazdrościć Riggan Thomson. [Krzysztof Bogumilski, fragment recenzji]