NAJLEPSZE KREACJE AKTORSKIE OSTATNIEJ DEKADY. Wielki ranking czytelników
3. Frances McDormand
jako Mildred, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, 2017, reż. Martin McDonagh
Wybitna kreacja, która bez wątpienia wejdzie do panteonu najlepszych kobiecych ról wszech czasów. Frances McDormand kreuje postać zdesperowanej matki, która przepracowuje swoją żałobę, szukając sprawiedliwości dla zamordowanej córki. Jej krucjata jest tyleż bolesna, co nieodzowna – Mildred ucieka się do ostateczności, byle tylko zwrócić uwagę na nierozwiązaną sprawę zbrodni na jej dziecku. Robi to brutalnie, obcesowo i z obezwładniającą szczerością – to nie jest babka, którą się lubi, ale kibicuje się jej od pierwszej do ostatniej minuty. Scena, w której Mildred werbalnie masakruje księdza, to najlepszy aktorski diss tej dekady. [Dawid Myśliwiec]
2. Leonardo DiCaprio
jako Calvin Candie, Django, 2012, reż. Quentin Tarantino
To była bardzo zaskakująca rola. Wymyślony przez Quentina Tarantino psychopata popijający drinki z kokosowych łupin – w takim wcieleniu jeszcze DiCaprio nie widzieliśmy. W odróżnieniu od Zjawy, w której jego Hugh Glass mówi niewiele, tutaj Leo trajkocze jak katarynka. Świetnie napisane dialogi z tak utalentowanym aktorem jak Leo musiały skończyć się czymś wyjątkowym. I tak też było. Postać Calvina Candiego przykuwa uwagę widza od pierwszej sceny, w której się pojawia. Mnie DiCaprio w tym filmie wprost zahipnotyzował. Chwilami ten człowiek bawił, by zaraz potem wzbudzać strach czy obrzydzenie. Znakomity występ. Zagadką jest dla mnie, czemu aktor nie otrzymał choćby nominacji do Oscara. Prawdopodobnie wpływ na taką, a nie inną sytuację miał fakt, że o wyróżnienia w tej samej kategorii za rolę w Django ubiegał się też Christoph Waltz i głosy akademików się po prostu podzieliły. Moim zdaniem Leo był jednak równie dobry jak Waltz i obaj zasługiwali na nominacje. [Karol Barzowski, fragment zestawienia]
1. Leonardo DiCaprio
jako Jordan Belfort, Wilk z Wall Street, 2013, reż. Martin Scorsese
Uwielbiam ten film, a rola DiCaprio to zdecydowanie jedna z jego największych zalet. Aktor stworzył w Wilku z Wall Street postać, której właściwie nie da się lubić, ale obchodzi nas on i chyba nie chcemy się z nim rozstawać. Jordan Belfort to znowu ktoś obrzydliwy, ale w zupełnie inny sposób niż Candie z Django. To już nie teatralny twór, ale postać prawdziwa (dosłownie i w przenośni – Belfort przecież istnieje), ludzka. Wilk z Wall Street okazał się kolejnym wzorcowym przykładem współpracy DiCaprio z Martinem Scorsese. Dla mnie obaj panowie wspięli się tym filmem na swoje wyżyny, ba! Mount Everest. W oscarowej walce obaj trafili jednak na bardzo wymagających przeciwników. [Karol Barzowski, fragment zestawienia]