NAJLEPSZE FILMY SCIENCE FICTION XXI wieku! Ranking czytelników
10. „Marsjanin” (2015)
Marsjanin to szalenie inspirujące i pozytywne kino science fiction. Film Ridleya Scotta oparty jest na bestsellerowej powieści Andy’ego Weira pod tym samym tytułem i doskonale oddaje jej ducha. Bardzo duża w tym zasługa rewelacyjnego Matta Damona, który bezbłędnie uchwycił książkowego Marka Watneya. Jest czarujący, zabawny i przede wszystkim zaradny, dzięki czemu pomysły jego bohatera na samotne przetrwanie na Marsie ogląda się jak najlepsze odcinki Pogromców mitów. Marsjanin Scotta jest przy tym wszystkim wizualną i dźwiękową perełką. To idealne połączenie tradycyjnego kina SF i rozrywki dla każdego. [Przemysław Mudlaff]
9. „Ex Machina” (2014)
Tajemniczy miliarder, ustronne miejsce i dziwaczny eksperyment to mieszanka wybuchowa. Ex Machina Alexa Garlanda zamyka widza w luksusowej posiadłości z zagadką nie do rozwiązania – czy można stworzyć maszynę tak doskonałą, żeby nie można było odróżnić jej od istoty ludzkiej? Czymże w końcu jesteśmy, jeśli nie powtarzalnym od pokoleń losowym zestawem zachowań? Ex Machina już w założeniu jest mocno niepokojąca, a trio Oscar Isaac, Domhnall Gleeson i Alicia Vikander w pełni wykorzystuje potencjał scenariusza. Na szczególną uwagę zasługuje tu Isaac w roli obłąkanego (?) geniusza, która zdecydowanie pozwoliła mu rozwinąć aktorskie skrzydła. [Agnieszka Stasiowska]
8. „Mad Max: Na drodze gniewu” (2015)
Kontynuacja kultowej serii z Melem Gibsonem w roli tytułowej, która od pierwszej do ostatniej minuty zjada ją na każdym kroku. To audiowizualna perfekcja i całkowita jazda bez trzymanki. Wspaniały film postapokaliptyczny i nieoczywiste, wielkie kino feministyczne. Mad Max: Na drodze gniewu to jeden z najlepszych filmów w historii kina rozrywkowego. [Filip Pęziński]
7. „Avatar” (2009)
Avatar to legenda sama w sobie, łącząca wszystko to, co w kinie (nie tylko SF) najlepsze: porywającą historię i wizualne widowisko, dopełnione niezapomnianym soundtrackiem autorstwa Jamesa Hornera. To nie tylko efekciarska uczta dla zmysłów, choć zapewne jako pierwsze na myśl o dziele Camerona przychodzą nam obłędne efekty specjalne – to również niezwykle aktualna przestroga przed nietolerancją i uprzedzeniami oraz urokliwa opowieść o odnajdywaniu swoich prawdziwych pragnień. Nie pozostaje mi nic innego, jak nazwać Avatara dziełem absolutnie wizjonerskim, które nie bez powodu okrzyknięto mianem kultowego. [Mary Kosiarz]
6. „Dystrykt 9” (2009)
Dystrykt 9 potraktował nas realizmem, na jaki nie byliśmy przygotowani. Odbyło się to nie tylko za pośrednictwem paradokumentalnego formatu, ale też samego umiejscowienia obcych. Pełnometrażowy debiut Neilla Blomkampa nie zaczyna się od ekspedycji. Nie ma załogi wybrańców mierzących się z nieznaną, niebezpieczną materią. Zamiast tego trafiamy w sam środek systemu społecznego, w którym obcy stanowią nierozwiązywalny problem. Zamknięci w getcie są częścią miejskiej tkanki, co owocuje rzadko spotykaną w gatunku dramaturgią i napięciem. [Tomasz Ludward]
5. „Diuna: Część druga” (2024)
Sequel, który przewyższa pierwowzór? Według mnie tak – Diuna: Część 2 zagwarantowała mi wspaniały kinowy seans i powaliła pod względem audiowizualnym, a scena pierwszej jazdy Paula na czerwiu z automatu wskoczyła do grona moich ulubionych. Villeneuve wspaniale kontynuuje wątki podjęte w części pierwszej, ciekawie rozwija na ekranie postać Paula, a także z wyraźną pasją i miłością do materiału źródłowego ukazuje świat Franka Herberta. Widowisko w całym znaczeniu tego słowa. [Łukasz Budnik]
4. „Incepcja” (2010)
Incepcja jest żywym dowodem na to, że oryginalność nawet w Hollywood wciąż jest możliwa. I to jak! Narracyjna maestria dzieła Nolana zbliża ją do arcydzieł pokroju Rękopisu znalezionego w Saragossie, choć w tak odległym przecież gatunku. Poziom złożoności, na jakim porusza się film, zmusza widza do ogromnego zaangażowania intelektualnego, jednocześnie trzymając go w napięciu dosłownie do ostatniej sekundy. I to prawdopodobnie jego największa zaleta: intelektualna satysfakcja, jaką przynosi, jednocześnie pozwalając cieszyć się najwyższej klasy filmem akcji. Nolan, jak żaden reżyser zza Wielkiej Wody, szanuje inteligencję widza, nie idzie łatwiznę, nie zwodzi schematami i nie boi się wciągnąć widza w złożoną, wymagającą zaangażowania intelektualną grę. Przy tym wszystkim, mimo że niewątpliwie jest to również kino akcji, udaje mu się utrzymać oniryczny klimat, który sprawia, że widz za każdym razem śni razem z bohaterami filmu i sam zaczyna się gubić w tym, co jest rzeczywistością, a co sennym majakiem. To połączenie klimatu niczym ze snu z intelektualną satysfakcją, jaką przynosi, powoduje, że każdy rok bez obejrzenia Incepcji to rok stracony. [Edward Kelley]
3. „Diuna” (2021)
Diuna Franka Herberta była przez dłuższy czas książką pechową pod względem adaptacji. Najpierw był szalony, niezrealizowany projekt Alejandro Jodorovsky’ego, potem niespełniona space opera Davida Lyncha, nijaki telewizyjny serial na początku XXI wieku, aż w końcu za kultową powieść zabrał się z wielkim budżetem i kredytem zaufania producentów Denis Villeneuve – reżyser może mniej wizjonerski od poprzedników, ale za to perfekcjonistyczny i obdarzony świetnym wyczuciem plastycznym. Dzięki niemu otrzymaliśmy Diunę, na jaką wielu czekało – ambitną, monumentalną i dopracowaną w detalach. Film z Timothée Chalametem w roli Paula Atrydy jest co prawda dopiero rozbudowanym wstępem do właściwej historii i wypłaszcza niektóre niuanse wielowarstwowej prozy Herberta, ale pod względem immersji i konstrukcji świata to film totalny. Villeneuve zbudował Herbertowską galaktykę w sposób organiczny, tak, że każda rzecz na ekranie wydaje się możliwa do dotknięcia i całkowicie kompatybilna z resztą. Całość potraktowana jest poważnie, jako epicka opowieść z konkretnym podłożem politycznym i wyłania się nam przed oczami we fragmentach, bez taniej ekspozycji. Zapomnijcie o science fiction sterylnych metalowych korytarzy, efekciarskich laserach, objaśniających montażach czy chwytliwych one-linerach. W Diunie tam, gdzie powinien być kurz, jest kurz, ubrania i sprzęty mają swój użytkowy sens i ergonomię, nie czuć umowności, a dialogi nie próbują wzbudzać salw śmiechu. To rzecz, w której można i należy się zanurzyć, wchłonąć cały świat wraz z historią, by czekać na kolejny akt, zabierający nas jeszcze głębiej. [Tomasz Raczkowski]
2. „Blade Runner 2049” (2017)
Sequel kultowego filmu, który jest z nim całkowicie spójny, czerpie z niego garściami, ale przy tym twórczo go rozwija i nigdy nie jest w oryginalnego Łowcę androidów zapatrzony jak w nienaruszalną świętość. Jeśli mam być szczery, to do Blade Runnera 2049 wracam myślami częściej niż do filmu Ridleya Scotta. To monumentalne dzieło science fiction ze znakomicie poprowadzonym wątkiem śledczym, ale jeszcze ciekawszym wątkiem miłosnym. Perfekcyjny duet Ryana Goslinga i Any de Armas. [Filip Pęziński]
1. „Interstellar” (2014)
Nawet w zatłoczonej świetnymi obrazami filmografii Christophera Nolana Interstellar jawi się jako film zupełnie wyjątkowy i bez wahania określam go mianem arcydzieła, które przeszło już do historii gatunku. W tym filmie udało się niemal wszystko: zaczynając od ludzkiej historii osadzonej w przestrzeni Einsteinowsko relatywistycznego kosmosu po znakomicie podaną naukę, która mimo wielokrotnego oglądania wciąż za każdym razem powoduje opad szczęki, bo nikomu do tej pory nie udało się pokazać fizyki w tak piękny, przekonujący i nierozerwalnie związany z fabułą sposób. Zasługa w tym na równi Jonathana Nolana, brata Chrisa – scenarzysty i błyskotliwego doradcy naukowego (i późniejszego Noblisty) Kipa Thorne’a, który praktycznie każdy naukowy aspekt filmu oparł na dowodach albo przynajmniej hipotezach naukowych, co zresztą świetnie opisał w swojej książce Interstellar i nauka. Za dowód jak bardzo wiarygodny naukowo jest Interstellar, niech świadczy fakt, że stworzony przez speców od CGI, na podstawie równania Thorne’a, model czarnej dziury jest dziś powszechnie wykorzystywany na kursach kosmologii i astrofizyki jako obraz tego, jak faktycznie może ona wyglądać. To poważne potraktowanie nauki z rzadkim u Nolana świetnie rozegranym aspektem emocjonalnym, podane w turbo atrakcyjnej wizualnie formie spowodował, że film można oglądać i oglądać i za każdym razem znaleźć w nim coś nowego do podziwiania. Niezrównane kino. [Edward Kelley]