NAJLEPSZE FILMY LAT 90. Wielki ranking czytelników
Lata 90. są dla historii kina okresem wyjątkowym. Był to bowiem czas bujnego rozkwitu kina niezależnego, a także powstawania jeszcze bardziej – niż w poprzednich dziesięcioleciach – ekscytujących hitów komercyjnych. Sformułowanie „film kultowy” można by w tym okresie stosować właściwie do co dwudziestego kinematograficznego tworu. W latach 90. poznaliśmy przecież przeróżne sztuki walki, zobaczyliśmy, jak unikać kul, gdy te zmierzały ku nam w zwolnionym tempie, tonęliśmy wraz z ogromnym transatlantykiem, uciekaliśmy przed tyranozaurem, usłyszeliśmy najdziksze Tarantinowskie dialogi i kwestie, które następnie weszły do naszego języka codziennego, zagraliśmy w bowling z pewnym kolesiem, a nawet zanurkowaliśmy z ćpunem w najgorszym kiblu w Szkocji. Jakkolwiek to zabrzmi w kontekście powyższego, lata 90. w historii filmu są okresem wielkiej miłości. Miłości twórców kina i jego odbiorców.
Duża liczba głosów i ogromne zainteresowanie plebiscytem na Najlepsze filmy lat 90. dowodzi tylko, że wy także kochacie filmowe lata 90. Poniżej znajdziecie listę 50 zwycięskich tytułów. Czy są wśród nich wasi faworyci? Nie zapomnijcie podzielić się wrażeniami w komentarzach.
50. Zagubiona autostrada
Lost Highway, 1997, reż. David Lynch
Sposób poprowadzenia narracji zastosowany w tym obrazie jednoznacznie zachęca widza do podjęcia próby posegregowania i uporządkowania elementów układanki rozsypanych przez twórców w czasie trwania seansu. Zagubiona autostrada oraz późniejsze Mulholland Drive, czyli produkcje postrzegane przez wielu jako kwintesencja stylu Lyncha, są w istocie bardzo charakterystycznymi, ale odrębnymi elementami jego twórczości. To filmy-zagadki, które jak żadne inne obrazy reżysera całymi garściami czerpią z dokonań innych filmowców, bazując głównie na kliszach zaczerpniętych z amerykańskiego kina noir. [Filip Jalowski, fragment artykułu]
49. Funny Games
Funny Games, 1997, reż. Michael Haneke
Funny Games (1997) nie tracą napięcia od pierwszej do ostatniej minuty. Michael Haneke znakomicie nakreślił duet antagonistów, którzy nieprzerwanie intrygują widza swoim zachowaniem i wypowiadanymi kwestiami. To mocna w wymowie, momentami brutalna, opowieść, ale jednocześnie fascynująca oraz pociągająca ze względu na grę, jaką Paul i Pieter prowadzą nie tylko z zastraszaną rodziną, lecz samymi widzami. Oglądając znęcanie się czarnych charakterów nad małżeństwem i ich dzieckiem, odczuwamy bezradność. Nie potrafimy zareagować, rzucić koła ratunkowego, przyjmując pozycję biernych obserwatorów aktu przemocy. [Radosław Dąbrowski, fragment rankingu]
48. Cienka czerwona linia
The Thin Red Line, 1998, reż. Terrence Malick
Cienka czerwona linia nie jest filmem o wojnie. Nie do końca opowiada również o ludziach, którym przyszło zmagać się z wojennym okrucieństwem. Te niecodzienne, ekstremalne, wywracające świat do góry nogami chwile wykorzystuje Malick do tego, aby zadać pytanie dotyczące kondycji człowieka, jego roli w nieustannie toczącej się walce dobra i zła. Większość pytań pozostaje bez odpowiedzi, jasne nie jest nawet to, w którym miejscu należy dopatrywać się stron tego odwiecznego konfliktu. Malick nie liczy jednak na odpowiedzi. On po prostu pyta, medytuje, zastanawia się i z ufnością spogląda w niebo. [Filip Jalowski, fragment artykułu]
47. Obcy 3
Alien3, 1992, reż. David Fincher
Obcy³ to w pewnym sensie powrót do korzeni, czyli do pierwszej części cyklu. Znów mamy tylko jednego Obcego, zamkniętego wraz z grupka przerażonych ludzi w klaustrofobicznych, ciemnych i ciasnych korytarzach podziemnego więzienia dla wyjątkowo niebezpiecznych zbrodniarzy. I także tym razem potwór urządza polowanie na praktycznie bezbronnych w starciu z nim ludzi. To tyle jednak, jeśli chodzi o podobieństwa do Obcego – ósmego pasażera Nostromo. Ten film jest inny. Jest wizualnie wysmakowany, piękny, ale jednocześnie zimny, odpychający i przerażający. Fincher rysuje przed oszołomionym widzem świat bez litości, pełen okrucieństwa, strachu i przygnębienia. [Dariusz Żak, fragment recenzji]
46. Tańczący z wilkami
Dances with Wolves, 1990, reż. Kevin Costner
Tańczący z wilkami przeszedł do historii jako pierwszy western – od czasu Cimarron z 1931 – z Oscarem za najlepszy film (niezwykle popularny gatunek czekał zatem na to wyróżnienie prawie sześćdziesiąt lat). Nie bez znaczenia był także znaczący sukces frekwencyjny. Film Costnera to do dziś najbardziej dochodowy western w historii kinematografii, bo przy budżecie dwudziestu dwóch milionów dolarów przyniósł zyski z całego świata w wysokości czterystu dwudziestu czterech milionów dolarów. Powodów przemawiających za wyjątkowością Tańczącego z wilkami jest kilka i wynikają one zarówno ze sfery formalnej, jak i sfery przesłań. Zdjęcia autorstwa Deana Semlera, ukazujące bezkres stepów Dzikiego Zachodu, podkreślają wrażenie odosobnienia głównego bohatera. W zatraceniu się w tej atmosferze pomaga cudowna muzyka Johna Barry’ego – bardzo spokojna, acz nie bojąca się żywszych akcentów. [Jakub Piwoński, fragment artykułu]
45. Powrót Batmana
Batman Returns, 1992, reż. Tim Burton
Tim Burton po premierze Batmana nie miał większej ochoty wracać do tego świata. Zmienił zdanie, kiedy wytwórnia obiecała mu całkowitą swobodę twórczą. W ten sposób powstała najodważniejsza ekranizacja komiksu superbohaterskiego. Burton wziął postaci z komiksu i wrzucił je do swojego wykrzywionego świata. Powstał film nie tylko mroczny jak smoła, ale pełen czarnego humoru i wizualnego odjazdu charakterystycznego dla twórcy Soku z żuka. Powrót Batmana to jednak przede wszystkim depresyjnie smutna historia o samotności i odrzuceniu. Kiedy w finale Selina Kyle (znakomita Michelle Pfeiffer) z łzami w oczach wyznaje, że chętnie zamieszkałaby z Bruce’em w jego zamku, ale wie, że nie wytrzyma nawet sama ze sobą, każdorazowo pęka mi serce. [Filip Pęziński, fragment zestawienia]
44. Ghost in the Shell
Kōkaku Kidōtai, 1995, reż. Mamoru Oshii
Ilekroć oglądałem Ghost In The Shell (czyli przynajmniej dziesięć razy), nie mogłem się nadziwić, jak precyzyjnie, szczegółowo i płynnie zrealizowano chociażby towarzyszącą napisom początkowym scenę tworzenia cyborga. Takim kunsztem wciąż dysponują tylko Japończycy, a dla kontrastu wystarczy dodać, że w tym samym roku na Zachodzie popularnymi animacjami były Pocahontas, Goofy na wakacjach czy Świat według Ludwiczka. Różnica bez wątpienia ma podłoże kulturowe, w Kraju Kwitnącej Wiśni od zawsze filmy animowane traktowano na równi z produkcjami aktorskimi. Nic więc dziwnego, że Mamoru Oshii pofatygował się nawet o wypożyczenie arsenału i testowanie go na niezamieszkałym terytorium, aby następnie z jak największym realizmem zaprezentować działanie broni oraz pocisków w swoim filmie. [Jarosław Kowal, fragment recenzji]
43. Pretty Woman
Pretty Woman, 1990, reż. Garry Marshall
Historia stara jak świat: on ma więcej kasy niż lodu i marzy mu się saturday night beaver, ona jest prostytutką z uroczym uśmiechem i długimi nogami – nic ich nie łączy, ale zakochują się w sobie i oczywiście żyją długo i szczęśliwie – The Fuckin’ End. Poważnie, tyle jeżeli chodzi o fabułę i mówiąc szczerze za bardzo nie ma tutaj o czym mówić, bo całość jedzie jedynie na naprawdę dobrej chemii pomiędzy aktorami i ich ogromnym uroku osobistym. Pretty Woman w roku premiery miał raczej średnią prasę, dziś stał się jednak klasycznym romansidłem. [Radosław Buczkowski, fragment artykułu]
42. Piąty element
The Fifth Element, 1997, reż. Luc Besson
Fabuła „Piątego elementu” opiera się na starym jak kultura motywie wybrańca bogów, który jest zmuszony porzucić cztery ściany i zająć się ratowaniem Ziemi przed złem (i występkiem?). Ludzie od małego są przyuczani do wątków mesjanistycznych, okazuje się więc, że wszyscy jesteśmy dziećmi systemów wierzeniowych, których osią jest historia jednego z nas, nie do końca podobnego do reszty. Poczynając od wykrzyczanych w martyrologicznym szale „czterdzieści i cztery”, a kończąc na szeptankach o królu, który kiedyś wróci z mitycznej wyspy, można powiedzieć, że ludzkość zawsze ma w zanadrzu ostateczną instancję, która posługuje się łukiem i wbiega z krzykiem na ustach w ogień. Wybraniec jako wartość abstrakcyjna zostaje sprowadzony do konkretnej osoby o boskich cechach. Luc Besson także jest wierny wizji, zapraszając widza do wykreowanego świata swojego filmu. [Patrycja Bulska, fragment artykułu]
41. Trainspotting
Trainspotting, 1996, reż. Danny Boyle
Ależ ten film kopie. Zapomnieliśmy już, że kino może tak silnie uosabiać energię, ruch i bezpośredni atak na zmysły. Obraz trafił w ducha czasu. Razem z Pulp Fiction, Urodzonymi mordercami wskazywał, że filmy trzeba otrząsnąć z paradygmatu jednorodności gatunkowej i zachowawczych tematów, ujętych w równie zachowawczą formę. Co prawda mamy tu realizm rodem z kina Mike’a Leigh czy Kena Loacha, ale tak napompowany groteską, zawiesistym klimatem i ciętym humorem, że wydaje się to dziś nie do powtórzenia. To nie jest kino społecznie zaangażowanie, ale jest to kino na przekonującym tle społecznym. [Tomasz Bot, fragment recenzji]