To ten tytuł, który dał światu powód, aby biegać i/lub z biegania uczynić farsę – oczywiście w zwolnionym tempie. Mowa, rzecz jasna, o nieśmiertelnym temacie muzycznym Vangelisa, za który ten otrzymał wszak Oscara. Daną nutę zna każdy, bowiem przemielona została przez popkulturę tysiące razy. Bez niej sam film z pewnością nie byłby tym samym, choć, wbrew pozorom, ma do zaoferowania o wiele więcej, niż tylko pocztówkowy widok grupy gości zapierdzielających bez celu po plaży. [Jacek Lubiński, fragment artykułu]
https://youtu.be/IDsCtDRV2uA
Hans Zimmer za pomocą muzyki opowiada tę niezwykłą historię i za pomocą linii melodycznych i dźwięków nie tylko opisuje skomplikowane zagadnienia naukowe, ujawnia nam piękno i tajemniczość kosmosu, ale też ukazuje nam człowieczeństwo oraz miłość za pomocą nut. Tym samym wpisuje się on w te rozważania Christophera Nolana i sam porusza się między fizyką, a metafizyką i za pomocą niezwykle skomplikowanego instrumentu wydobywa piękno muzyki. [Maciej Wawrzyniec Olech, fragment artykułu]
Duży wpływ na ostateczny kształt tego motywu miała twórczość Bernarda Herrmanna, który dysponował niezwykłymi umiejętnościami tworzenia bardzo dobrych ilustracji przy ograniczonych środkach, wykorzystując jedynie podstawowe dźwięki, oraz Ennia Morricone. Ścieżka dźwiękowa do Halloween powstała w wyniku fascynacji dokonaniami obu kompozytorów. Efektem jest bardzo prosty utwór składający się z kilku tematów scenicznych, których konstrukcja oparta jest na brzmieniu syntezatora, a klasyczna linia melodyczna miesza się z dźwiękami fortepianu. Całość jest co prawda mało efektowna, ale za to niezwykle skuteczna. Najmocniejszym elementem tej ilustracji jest składający się z czterech, pięciu rytmów motyw przewodni. Ta kompozycja to jeden z najbardziej specyficznych, a przez to rozpoznawalnych podkładów muzycznych. To prawdziwa wizytówka tej produkcji, a jak się później okaże – także całej serii. [Paweł Łudzeń]
Horner sporo zaczerpnął w tych nutach z wcześniejszych Wichrów namiętności. Szkockie widoki odpowiednio podziałały jednak na kompozytora, rezultatem czego jest ciekawsza, bardziej charakterystyczna i ciesząca się większą estymą ścieżka o przepięknym temacie głównym. Melodia ta zachwyca w każdym aspekcie i od lat zasłużenie żyje własnym życiem, podbijając kolejne serca do walki. To emocjonalne arcydzieło. [Jacek Lubiński]
Muzyczne zaproszenie do wielkiej przygody, jaką jest przecież cała trylogia Powrót do przyszłości. Motyw Silvestriego idealnie oddaje nastrój towarzyszący oglądaniu filmu Zemeckisa i podkreśla radość oraz ekscytację płynącą ze śledzenia zwariowanych przygód Marty’ego McFlya i doktora Browna. Obserwowanie karkołomnych zadań bohaterów i kibicowanie, by zakończyły się sukcesem, jest szalenie emocjonujące, co sprawia, że kiedy przychodzi moment triumfu, wybrzmiewa on szczególnie głośno. [Łukasz Budnik]
To jedna z tych pozycji, które są wielkie nie tylko z nazwy i które dostały się do kanonu nie bez przyczyny. Nuty maestro zachwycają już od pierwszych taktów otwierającego album utworu tytułowego. Jak na ironię to mocno wyciszony, niemalże eteryczny fragment, który łatwo przegapić w zalewie bardziej energicznych lub charakternych motywów. Oryginalność także nie jest jego mocną stroną – przypominająca Pewnego razu na Dzikim Zachodzie melodia do samego końca miała problem z akceptacją Leone, właśnie z powodu wtórności. Nie można jednak odmówić jej piękna oraz emocjonalnej szczerości, które porywają melomańskie serce. Salonowa powściągliwość, szyk i wdzięk obecny w tej muzyce stanowią o tym, że jest to zdecydowanie najwyższa półka prac wielkiego Morricone. [Jacek Lubiński]
To przede wszystkim muzyka, która – zwłaszcza gdy się jej słucha z zamkniętymi oczyma – wprowadza w swoisty trans czy stan hipnozy. To muzyka dołująca i przygnębiająca – po prostu taka, jakiej wymagał specyficzny film Darrena Aronofsky’ego. Jeśli chodzi właśnie o takie klimaty, Requiem dla snu zjada całą konkurencję na śniadanie. Jest jak filmowy narkotyk, który uzależnia na zawsze. Z tym że skutki jej słuchania nie są tak dramatyczne jak skutki działań filmowych bohaterów… [Adam Łudzeń]
Sukces ścieżki dźwiękowej przerósł najśmielsze oczekiwania. Hipnotyczna melodia kołysanki dobiegała zewsząd, stając się jednym z najczęściej nadawanych utworów przez kalifornijskie radiostacje. Trafiła nawet na komercyjne listy przebojów i dla Amerykanów była prawdziwym hitem. Pamiętnym elementem, który włączył do kołysanki Komeda, jest akord tristanowski, stanowiący o symbolice satanistycznej. W filmie pełni rolę spinającą całość, albowiem słychać go jeszcze przed wokalizą Mii Farrow w czołówce oraz po napisach końcowych. [Radosław Dąbrowski, fragment artykułu]
Wyprawa do raju nie należy do najwybitniejszych osiągnięć Ridleya Scotta, ale ma coś, czego nie mają na przykład Pojedynek, Gladiator, Helikopter w ogniu. Mowa o muzyce greckiego kompozytora Vangelisa. Dziesięć lat wcześniej Scott i Vangelis współpracowali przy Łowcy androidów, ale to temat z fresku o Kolumbie jest – obok oscarowej kompozycji z Rydwanów ognia – najbardziej rozpoznawalną partyturą tego artysty. Brak jakiegokolwiek wyróżnienia dla tego soundtracku to doprawdy wielki blamaż. [Mariusz Czernic, fragment recenzji filmu]
https://youtu.be/oa3WTj_vuvc
O sile tej kompozycji stanowi przede wszystkim niesamowity, duszny, niejednoznaczny i mrożący krew w żyłach klimat, poparty prostym, pulsującym graniem – dziś nie mniej kultowym od tego ze Szczęk Williamsa – który z pewnością chodzi za każdym, kto choć raz go usłyszał. Muzyka nie brzmi tu zbyt przyjaźnie dla odbiorcy, lecz jej rola w filmie jest nie do przecenienia – doskonale buduje napięcie i wspomaga grozę sytuacji. Mimo swej nieprzystępnej, iście arktycznej natury, to zresztą nie tak hermetyczna, nieatrakcyjna rzecz, jak można by sądzić. Potrafi zaskoczyć, nawet jeśli trudno tu pisać o wielce chwytliwej melodii. [Jacek Lubiński]