Wycofany, wyciszony, małomówny Ennis Del Mar w arcydzielnej Tajemnicy Brokeback Mountain oraz przebojowy, charyzmatyczny i wygadany Joker w zjawiskowym Mrocznym rycerzu. Te dwie spełnione, fascynujące i, co bardzo ważne, skrajnie odmienne kreacje pokazują, z jakiego kalibru aktorem mieliśmy do czynienia i jak przeogromną stratą dla kina była jego przedwczesna śmierć. Heath Ledger na szczęście zdążył na tyle zaznaczyć swoją obecność i talent, że nie uważam za przesadne mówić o nim jako o jednej z ikon kina XXI wieku. [Maciej Niedźwiedzki]
Jim Carrey to z pewnością jeden z najlepszych i najważniejszych aktorów komediowych w historii kina. Zasłużył na to miano pełnymi pasji i energii rolami w takich kultowych komediach jak Maska, Kłamca, kłamca czy Głupi i głupszy. Styl Carreya można określić jako wybitnie ekspresywny, co podparte jest niezwykłymi umiejętnościami mimicznymi. Nie zapominajmy jednak, ze Carrey prócz bycia królem komedii jest także bardzo wrażliwym, naznaczonym osobistymi tragediami i wyczulonym na krzywdę człowiekiem oraz świadomym artystą (Carrey pasjonuje się malarstwem), który niejednokrotnie starał się próbować swych sił w zgoła innym niż komediowy repertuarze. Na uwagę i najwyższe laury zasługują jego występy dramatyczne w takich filmach jak Truman Show czy Człowiek z księżyca. Oby tej energii starczyło mu na długo. [Jakub Piwoński]
Nie ma chyba na świecie osoby, która nie rozpoznałaby Alana Rickmana po charakterystycznym głosie. Brytyjski aktor nigdy nie został nominowany do Oscara, jednak kolejne pokolenia dalej wspominają jego najbardziej pamiętne role w Szklanej pułapce, Robin Hoodzie czy serii o Harrym Potterze. Dla wielu osób dalej jednak pozostanie Harrym ze świątecznego klasyka To właśnie miłość. Jednak zapewne nigdy nie doczekałby się kariery filmowej, gdyby nie koniec lat 80. XX i występ w Niebezpiecznych związkach na Broadwayu. Dzięki niej otrzymał propozycję zagrania Hansa Grubera w Szklanej pułapce, a reszta to już historia. Rickman to jeden z niewielu aktorów, którym pasuje łatka eksperta od czarnych charakterów. Mało kto pamięta natomiast, że jego debiut reżyserski Zimowy gość z 1997 roku również okazał się sukcesem i przyniósł nagrody na licznych festiwalach filmowych. Aktor odszedł w wieku 69 lat, na chwilę przed swoimi 70. urodzinami. [Gracja Grzegorczyk]
Przez kilkadziesiąt lat swojej aktywności we francuskim kinie stał się jego komediową wizytówką oraz komediowym wzorcem. Szkoda, że głównie w Europie. Nawet na Starym Kontynencie jednak nie wszyscy widzowie zaakceptowali jego sposób gry aktorskiej. Zarzucali mu częste plagiatowanie samego siebie, zwłaszcza w ostatnich 10 latach kariery. Ten hiszpański szlachcic, który zrobił karierę we Francji, nigdy się jednak nie poddał. Z uporem maniaka ciągle był taki sam i tym samym zyskał. Faktycznie, odgrywanie ciągle tak samo różnych postaci niekiedy może sprawiać wrażenie, że Louis de Funès od pewnego momentu w swoim życiu zmęczył się tym, kim przyszło mu być na ekranie. Tę wtórność jednak zauważą jedynie ci, do których do końca nigdy nie trafił ten rodzaj komizmu. W moim przypadku również musiało upłynąć trochę czasu, zanim dojrzałem do klaunowskich popisów de Funèsa. Dzisiaj już wiem, że komedie francuskie z nim w roli głównej nigdy mi się nie znudzą, w przeciwieństwie np. do gagów Woody’ego Allena, Jima Carreya, Steve’a Martina czy Chrisa Rocka. [Odys Korczyński, fragment zestawienia]
Zanim stał się międzynarodową gwiazdą, grywał w licznych pomniejszych, głównie niemieckich serialach oraz choćby u Krzysztofa Zanussiego w Bracie naszego Boga. Przełomem w jego karierze była brawurowa, nagrodzona Oscarem rola Hansa Landy w Bękartach wojny Quentina Tarantino. Kolejna współpraca z reżyserem przy Django skończyła się drugą, troszkę mniej zasłużoną statuetką za rolę drugoplanową. Te dwa najważniejsze występy w karierze Waltza ukształtowały jego aktorski wizerunek, od którego wciąż nie może się uwolnić. Postacie Waltza to wykształcone, elokwentne, pozbawione skrupułów, podstępne i dystyngowane charaktery, pełne uroku i wewnętrznych przeciwieństw. Kino lubi tak jaskrawych bohaterów. [Maciej Niedźwiedzki]
Chociaż już w 1930 roku zagrał jedną z głównych ról, i to u samego Johna Forda (Up the River), na przełom musiał poczekać jeszcze pięć lat. Kreacja gangstera w broadwayowskiej sztuce Roberta E. Sherwooda pt. Skamieniały las przyniosła mu uznanie krytyki, a następnie rolę w adaptacji filmowej. Początkowo w ekranizacji miał zamiast niego wystąpić Edward G. Robinson, ale dzięki głównej gwieździe filmu, Lesliemu Howardowi, angaż dostał Bogart (w dowód wdzięczności aktor dał córce imiona Leslie Howard). Drugoplanowa kreacja w Skamieniałym lesie uczyniła z Bogarta rozpoznawalnego aktora, ale zanim przeszedł do głównych ról, obsadzano go często stereotypowo, jako złoczyńców – z najlepszymi rezultatami w Aniołach o brudnych twarzach i Burzliwych latach dwudziestych. Status gwiazdy otrzymał w 1941 roku, kiedy to zagrał w gangsterskim dramacie Raoula Walsha High Sierra i detektywistycznym kryminale Johna Hustona Sokół maltański. Ten ostatni jest często określany jako początek kina noir, a Bogart stał się czołową twarzą nurtu, m.in. także dzięki występom w Wielkim śnie Howarda Hawksa, Mrocznym przejściu Delmera Davesa, Key Largo Johna Hustona i Pustce Nicholasa Raya. Do wyróżniających się filmów z jego udziałem należą dramat społeczny Nocna wyprawa Raoula Walsha, melodramat Casablanca Michaela Curtiza i utrzymany w podobnym stylu, ale też znakomity Mieć i nie mieć Howarda Hawksa, będący przykładem ekranizacji znacznie lepszej od literackiego pierwowzoru. Na planie tego ostatniego poznał kobietę swojego życia, Lauren Bacall. Wybitne kreacje stworzył w Skarbie Sierra Madre i Afrykańskiej królowej, obu w reżyserii Johna Hustona, oraz w Buncie na okręcie Edwarda Dmytryka. Mniej znane dzisiaj są jego role w westernach (Oklahoma Kid, Virginia City) i produkcjach wojennych (Konwój, Sahara). Zdaniem krytyki został źle obsadzony w komedii romantycznej Sabrina, reżyserowanej przez Billy’ego Wildera. [Mariusz Czernic]
Rola Czarnego Pana to być może najbardziej rozpoznawalna kreacja Ralpha Fiennesa, jednak nie można powiedzieć, żeby do niego specjalnie przylgnęła. Ten angielski aktor wykreował zaś wiele wspaniałych filmowych postaci, nie pozwalając, by jedna górowała nad pozostałymi. Przykładowo Amon Goeth, zło wcielone z Listy Schindlera, postać odpychająca i bezwzględna, która budzi realne zgorszenie oraz strach. Obłęd i fanatyzm w czystej postaci. A z drugiej strony Gustave H., najjaśniejsza, wzbudzająca największą sympatię postać Grand Budapest Hotel, która urzeka swoim wdziękiem i ekscentrycznością eleganckiego konsjerża. Nieistotne jest, jaką rolę powierzy się Ralphowi Fiennesowi – możemy mieć pewność, że zostanie ona odegrana z największym pietyzmem i w sposób niezwykle przekonywujący. [Maja Budka]
Przez całą swą karierę, która trwała – bagatela! – blisko sześć dekad, emanował klasą, którą chcieli mieć wszyscy mężczyźni. Zarówno jako 30-latek na planie Kotki na gorącym blaszanym dachu (1958) Richarda Brooksa, jak i w wieku 60 lat w nagrodzonej Oscarem kreacji w Kolorze pieniędzy (1986) Martina Scorsesego miał w sobie mieszankę buntowniczej charyzmy i dżentelmeńskiego opanowania. Gdy patrzyło się na Paula Newmana, można było obstawiać w ciemno, że w prywatnej hierarchii wartości tego aktora słowo „honor” zajmuje najważniejsze miejsce. To oczywiście projekcja z jego filmowego wizerunku, bo nawet wtedy, gdy Newman grywał złodziei, to byli to „uczciwi złodzieje”, kierujący się specyficznym kodeksem etycznym. Gdy w Nieugiętym Luke’u grał więźnia, był to więzień o nieuleczalnym wręcz poczuciu godności i potrzebie zwalczania opresyjnego systemu. Paul Newman był symbolem wszystkiego, co poczciwe i godne naśladowania w zwykłym, niedoskonałym człowieku. [Dawid Myśliwiec, fragment artykułu]
Minęło zaledwie sześć lat od śmierci Robina Williamsa, a na samą myśl o tym, że nie ma go wśród nas, wielu jego fanów – i nie tylko – wciąż czuje smutek. Powiedzieć bowiem o Robinie Williamsie, że był dobrym aktorem, to nic nie powiedzieć. Choć nikt z nas nie znał go osobiście, oglądając film z jego udziałem, miało się zawsze wrażenie, że jego życzliwość wylewa się z ekranu wprost na nasze poharatane dusze. John Keating, Daniel Hillard, Sean Maguire, Chris Nielsen – to przyjaciele, o których każdy z nas marzy. Na wyciągnięcie ręki, dzięki temu wspaniałemu aktorowi i człowiekowi, utrwaleni dla nas na zawsze. [Agnieszka Stasiowska]