search
REKLAMA
Plebiscyt

NAJGORSZE SEQUELE WSZECH CZASÓW. Wielki ranking czytelników!

REDAKCJA

17 marca 2019

REKLAMA

20. Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3

2019, reż. Kordian Piwowarski

Ten reanimowany przez znane twarze filmowy trup wyszedł z szafy zdecydowanie za późno, jakby nie do końca orientując się, co to za czasy i w jaki sposób chce się zaprezentować nowej widowni. Z punktu widzenia kogoś, kto czuje więź emocjonalną z polskim kinem lat osiemdziesiątych, ta podróż może wydać się smutnawa, bo Kasia Zawada nie przekazuje niczego nowego o świecie, a jedyną informacją jest to, co widzimy na twarzach Grażyny Błęckiej-Kolskiej, Ewy Kasprzyk czy Jerzego Rogalskiego. A komunikat ten nie bierze jeńców i brzmi: lata minęły bezpowrotnie, a świat nie daje wam niczego w zamian. Jest to więc zadziwiające, że głębsze zastanowienie się nad losami tych fikcyjnych postaci przywołuje raczej smutek niż rozbawienie. [Jakub Koisz, fragment recenzji]

19. Terminator – bunt maszyn

2003, reż. Jonathan Mostow

Ja skrajnie negatywnie Buntu maszyn nie odbieram, ale lista przewinień twórców jest faktycznie długa. Sam skrypt to jedno z najbardziej bezczelnych ataków na kasę, gdyż T-800 tłumaczy w pewnej chwili, że wszystkie dotychczasowe działania bohaterów w poprzednich częściach były zbyteczne, gdyż Dzień Sądu… jest nieunikniony. W ogólnym rozrachunku aktorsko film także wypada blado, głównie za sprawą okropnego Nicka Stahla w roli Johna Connora. Arnie w roli jego obrońcy także wypada dużo słabiej niż dotychczas – wprawdzie sylwetka Austriaka wciąż robi wrażenie, ale upływu lat i zmarszczek jakoś nie udało się zatuszować. Efekty specjalne wyglądają co prawda bardzo dobrze, ale jakość obrazu skutecznie obniża brak koncepcji kolorystycznej, przez co na ekranie dość często bywa pstrokato. Muzyka Marco Beltramiego w porównaniu do partytur Brada Fiedela, to bezpłciowa papka, a słynny motyw przewodni pojawia się raz (!) i to w czasie trwania napisów końcowych! Terminator 3 cierpi na jeszcze jedną przypadłość – zbyt częsty i przesadzony humor, przez co ogląda się go niekiedy jak parodię filmów o morderczych maszynach z przyszłości. Generalnie jednak Bunt maszyn ujdzie w tłoku i można go obejrzeć bez kruszenia zębów, ale porównywanie go do arcydzieł Camerona uważam za obrazę obrazów s-f spod ręki Kanadyjczyka. [Michał Włodarczyk]

18. Szczęki 4 – Zemsta

1987, reż. Joseph Sargent

Szczęki Spielberga to już absolutny klasyk, film, który właściwie w pojedynkę zdefiniował pojęcie letniego blockbustera i wywołał paniczny strach przed zamieszkującymi wodne ostępy rekinami. Kontynuacja, choć będąca co najmniej o klasę gorsza, wciąż dawała się oglądać i trzymała widza w napięciu Producenci poszli za ciosem, skutkiem czego powstały Szczęki 3D. Niestety, pomimo drastycznego obniżenia poziomu, trzecia część zarobiła wystarczająco dużo $, by ktoś podjął decyzję o zrealizowaniu kolejnego ogniwa serii. I, co gorsza, wcielił ten pomysł w życie. W efekcie powstało coś tak fatalnego, bezpłciowego, nudnego i idiotycznego, że producentów i twórców powinno się rzucić rekinom na pożarcie… […] Nie potrafię znaleźć ani jednego pozytywnego aspektu, ciekawego momentu, czy też wartej zapamiętania sceny. Leży tu absolutnie wszystko, od idiotycznego scenariusza, po wołającą o pomstę do nieba realizację. Pomysł z mszczącym się rekinem może sprawdziłby się jako skecz w Latającym cyrku Monty Pythona albo Saturday Night Live, ale nie jako kontynuacja jednego z najdoskonalszych thrillerów w dziejach kina. Idealne miejsce dla istniejących kopii tego filmu to dno Rowu Mariańskiego. [Piotr Żymełka]

17. Kac Vegas III

2013, reż. Todd Phillips

Do dziś pamiętam seans kinowy Kac Vegas III: cała sala ludzi, nikt się nie śmiał, a ja walczyłam ze snem. W centrum postawiono dwie postaci, które do tej pory pozostawały na drugim planie: Alana i Pana Chow. Podani w zbyt dużej dawce stali się niewyobrażalnie irytujący. Jednak to, co zawodzi tutaj najbardziej, to poczucie humoru. Nie mam pojęcia, kogo rozbawi odrąbywanie łba żyrafie i co ta scena miała na celu, poza wywołaniem szumu wokół produkcji: w mediach zastanawiano się, czy zwierzę zginęło naprawdę. Większość żartów jest skrajnie prymitywna. Szczególny niesmak wzbudził we mnie wątek z bohaterką Melissy McCarthy: scenarzyści uznali, że jej znęcanie się nad starą, niepełnosprawną matką to doskonałe źródło gagów. Ohyda. Podsumowując: rzecz do wywalenia z pamięci. Mocno żenujący twór. Próba wyciśnięcia ostatnich soków z kasowej serii, nic więcej. [Katarzyna Kebernik]

16. Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara

2017, reż. Joachim Rønning, Espen Sandberg

Wszystko przebiega w znajomy nam sposób. Jack co rusz pakuje się w kuriozalne kłopoty, jego załoga opuszcza go, żeby wrócić na ratunek w ostatniej chwili, bohaterowie pertraktują ze sobą i łamią zawarte porozumienia, a w tle kwitnie romans. Za to lubimy (albo i nie) tę serię i chyba mało kogo ucieszyłyby fundamentalne zmiany w formule. Z biegiem lat niestety zatracono pewien wigor i podczas seansu daleko mi było do ekscytacji, jaką czułem, oglądając Skrzynię umarlaka i Na krańcu świata. Wiek zapewne robi tu swoje, ale zabrakło tu też lepszego zarysowania znaczenia całego konfliktu. Kiedy w trzeciej części serii Czarna Perła wdała się w walkę z Latającym Holendrem, wyraźnie było czuć, jak ważna jest ta konfrontacja. Może to kwestia czasu trwania (Zemsta Salazara to najkrótszy film w sadze), może to nie do końca umiejętnie budowane napięcie. Należy też wspomnieć, że montażyści powinni dostać po łapach za niektóre sceny walk – jedna z nich jest dodatkowo tak ciemna, że naprawdę trudno ogarnąć, co się dzieje. [Mikołaj Lewalski, fragment recenzji]

15. Mortal Kombat 2: Unicestwienie

1997, reż. John R. Leonetti

Tandetne stroje, nieciekawe walki, kiepskie efekty, i grzech największy – kompletne spartolenie jednych z ciekawszych postaci uniwersum MK, z czego większość pojawia się na ekranie tylko po to, żeby po chwili w głupi sposób umrzeć. Ilość wspomnianych wyżej głupot i momentów niepotrzebnych zwiększono niemal do maksimum. A już końcowa scena walki plastelinowych smoków to coś, przez co omal pierwszy raz w życiu nie wyszedłem z kina. Pamiętam, że kiedyś potrafiłem w Annihilation odnaleźć jakieś plusy – a to jakiś pojedynek, a to jakaś ciekawsza postać… Dziś jedynym atutem pozostaje ścieżka dźwiękowa (oczywiście i tak nie dorównująca tej z pierwszej części). Reszta to DNO. Pamiętam serial Mortal Kombat: Conquest – choć część odcinków była słaba czy średnia – ogólnie całość wypadała pozytywnie, a i trafiały się epizody-perełki. W Internecie można obejrzeć serię Mortal Kombat: Legacy (nieco inne, bardziej realistyczne spojrzenie na temat) – jest średnio, ale zdarzają się lepsze momenty, a i sam pomysł zasługuje na uznanie. Ale i tak oba te seriale w porównaniu do MK: Annihilation to prawdziwe cuda kinematografii. Osobiście uważam, że reżyser kręcąc ten tytuł splunął w twarz wszystkim fanom Mortal Kombat. [Adam Łudzeń]

14. Obcy kontra Predator 2

2007, reż. Greg Strause, Colin Strause

Bracia Strause popełnili największy grzech, jaki tylko mogli – zupełnie zatracili klimat oryginalnych filmów, brak którego odczuwamy, niestety, przez cały seans. […] Sam brak klimatu to olbrzymi minus, ale, uwaga, nie jedyny! Kolejny to aktorstwo. I mówiąc, że jest koszmarne, mam na myśli, że jest KOSZMARNE! […] Do żadnej postaci ludzkiej nie można poczuć najmniejszej sympatii, co jest o tyle bulwersujące, że czasu ekranowego mają tu całkiem sporo. Jedyną pozytywną stroną dialogów jest wtrącenie od czasu do czasu jakiegoś małego żartu. Przemocy tu co niemiara, ale film nie potrafi przestraszyć. Co z tego, że widzimy Obcego wygryzającego się na zewnątrz ofiary, skoro i tak jej los jest nam absolutnie obojętny? Montaż również pozostawia wiele do życzenia – w gęstym deszczu zupełnie nie potrafimy odróżnić dość podobnych do siebie bestii. Za to całkiem niezła jest muzyka i wstawienie motywów znanych z innych części. […] Czas poświęcony na Obcy kontra Predator 2 co prawda nie jest czasem zupełnie straconym, ale na pewno nie jest też dobrze spożytkowanym. Niezwykły przeciętniak – obawiam się, że mimo wszystko gorszy nawet od poprzednika. [fragment artykułu]

13. Terminator Genisys

2015, reż. Alan Taylor

Już pierwsze minuty filmu boleśnie wbijają wysłużoną serię w schemat współczesnego blockbustera – beznamiętna narracja z offu podkreślona brutalnie nijakimi dialogami i zdjęciami kruszy wspomnienia perfekcyjnego otwarcia drugiej odsłony serii. Największą bolączką produkcji jest jednak to, że całość w ogóle nie funkcjonuje samodzielnie – to zbiorowisko powtarzanych do znudzenia cytatów, nawiązań i mrugnięć oka. Próżno jednak szukać w tym jakiejkolwiek subtelności. Niektóre sceny, dosłownie powtarzające oryginał, wywołują jeszcze nostalgiczny uśmiech, ale już pierwsze wolty fabularne i próba usilnego zaadaptowania nawiązań w ramach świeżej opowieści wygląda niestety pokracznie. […] Terminator: Genisys to bardzo typowy blockbuster – ma kilka ciekawych scen między postaciami, ale wszystko to niknie w bylejakości i straconych szansach. […] Ale obraz Taylora na pewno ma taki plus, że od razu chce się odpalać oryginał Camerona, bo – przynajmniej pierwsza połowa Genisys – to swoista podróż terminatoroznawcza. Dlatego zapraszam was do ponownego odwiedzenia starego dobrego Tech-Noir, a kinowe wojaże spokojnie możecie sobie odpuścić. [Radosław Pisula, fragment recenzji]

12. Batman Forever

1995, reż. Joel Schumacher

Ach, Batman Forever. Ze względu na rok premiery pierwszy raz zetknąłem się z filmem Schumachera, mając zaledwie kilka lat i wtedy absolutnie dałem się porwać akcji, kolorystyce i muzyce, a sama postać Batmana stała się prawdopodobnie moim ulubionym bohaterem popkultury (w domu wciąż przybywało figurek z filmu). Późniejsze seanse Forever i wcześniejszych odsłon w reżyserii Burtona zweryfikowały mój pogląd, bo na tle mrocznych i surowych Batmanów z Keatonem kontynuacja wygląda trochę jak dziwaczny, ekscentryczny kuzyn, z którym niekoniecznie chcesz się pokazywać w towarzystwie. Val Kilmer w tytułowej roli snuje się po ekranie tak, jakby jego supermocą była umiejętność zaśnięcia w każdej sekundzie, z kolei obaj antagoniści to Joker na dopalaczach – doprawdy dziwaczna mieszanka. Przy tym wszystkim nawet po latach – może ze względu na sentyment – trudno mi nie czerpać z seansu Forever jakiejś irracjonalnej radości, bo w tej nieporadności wciąż jest mimo wszystko jakiś urok. [Łukasz Budnik]

11. Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach

2011, reż. Rob Marshall

Rozumiem chęć dalszego zarobku twórców na tej marce, ale z perspektywy widza zepsucie trylogii Gore’a Verbinskiego – perfekcyjnie przecież zamkniętej! – dopisaniem do niej kolejnych części to niewybaczalny błąd, który potwornie szkodzi pierwszym trzem odsłonom. Już Skrzynia umarlaka Na krańcu świata miały swoje wady, choć ja akurat jestem z tych, którzy stawiają je ponad oryginałem, szczególnie – uwaga – część trzecią. Mimo to bawiły znakomicie, bo wypchane były znakomicie zrealizowaną akcją, kapitalną obsadą i świetnym humorem, a zakończenie wątku Elizabeth i Willa to niesamowite rozwiązanie scenariuszowe, które od lat niezmiennie mnie zachwyca. Z „czwórki” odpadła większa część oryginalnego składu aktorów, akcji właściwie nie ma (ani jednej bitwy morskiej!), a i humor jakiś niemrawy. Zupełnie niepotrzebny film, w porównaniu do poprzedników – męczący. [Łukasz Budnik]

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA