Rzeczywistość dogoniła filmy. Donald Trump idealnym przeciwnikiem Bonda?
Wybór Donalda Trumpa na Prezydenta USA najwyraźniej wciąż odbija się czkawką co niektórym twórcom Hollywood. Tacy na przykład Neal Purvis i Robert Wade, świeżo wybrani scenarzyści nowego Bonda, mają problem z wymyśleniem nowego złoczyńcy dla słynnego agenta. Według nich za sprawą Trumpa bondowscy przeciwnicy stali się rzeczywistością. Wynika tak przynajmniej z wywiadu, jakiego twórcy udzielili gazecie „The Telegraph”.
Przez ludzi takich jak Trump złoczyńcy z Bonda stali się rzeczywistością. W kolejnej części będzie zatem ciekawie zobaczyć, jak radzimy sobie z faktem, że świat zrównał się z fantazją.
Wszyscy wiemy, jak działali słynni antagoniści agenta 007, pokroju Scaramanagi, Goldfingera czy w końcu Blofielda. Byli to psychopatyczni megalomani i mizantropi, których łączył jeden wspólny mianownik: chęć przejęcia kontroli nad światem lub doprowadzenie do jego zniszczenia. Czy da się w jakikolwiek sposób w ten schemat wizerunkowy wpleść obecnego prezydenta USA? Oczywiście że nie, dlatego mniemam, że scenarzyści nowego Bonda wypowiedzieli te słowa raczej z przekąsem, żartem, aniżeli z powagą.
Wpisuje się to jednak w rozpaczliwą nagonkę, obecną w mainstremie medialnym, skierowaną do czterdziestego piątego prezydenta USA. Owszem, zgodzę się, Trump jest politycznym ekscentrykiem, którego sukces jest w dużej mierze oparty na zgrabnej demagogii, aczkolwiek nazywanie go faszystą i przyrównywanie do największych zbrodniarzy XX wieku, co ma miejsce w mediach, jest już w moich oczach lekkim nadużyciem. Przez jego słowa i czyny przemawia szczerość, co stanowi zaskakujące novum na politycznej arenie.
W kolejnych słowach Purvis wskazuje także, że to nie tylko Trump jest dziś problemem, ale cała atmosfera mu towarzysząca, dająca możliwość działania nacjonalistycznych ruchów, doprowadzających na przykład do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Bond w oczach scenarzystów to pod pewnym względem wzór brytyjskości, stąd wątpliwości, w jaki sposób dzisiejsze standardy przełożyć na potrzeby filmu.
Zaprawdę współczuję parze scenarzystów w ich dylematach. Miałbym jednak rozwiązanie dla problemu twórczego zastoju. Jeśli Purvis i Wade naprawdę nie wiedzą, jak powinien wyglądać nowy przeciwnik Bonda, może warto byłoby się zastanowić, czy nie szukać go gdzieś na Bliskim Wschodzie? Wszak to tamtejsza cywilizacja arabska póki co przejawia autentyczną wolę niszczenia (indoktrynacyjnego lub zbrojnego) cywilizacji europejskiej, więc być może szukanie wśród nich przeciwnika dla słynnego agenta byłoby kierunkiem zgodnym z duchem czasów?