LISEK W KURNIKU? Netflix przegoniony z czerwonego dywanu
Gorzką pigułkę muszą przełknąć użytkownicy i miłośnicy Netfliksa. Po radości z dopuszczenia do konkursu głównego dwóch produkowanych przez niego filmów, organizatorzy już zapowiedzieli zmiany w przyszłorocznym regulaminie. Poszło przede wszystkim o kłótnię związaną z francuskimi przepisami określającymi czas, jaki musi upłynąć od festiwalowej premiery do chwili udostępnienia filmu na platformie streamingowej. Można narzekać, że podobne regulaminy tworzą „starzy ramole”, niezbyt nadążający za współczesnym światem. Ale Netflix też nie pozostaje bez winy, bo – przynajmniej w przypadku dwóch produkcji walczących w tym roku o Złotą Palmę – raczej nie jest skłonny do kompromisów. Co jednak stoi za dość nagłą zmianą frontu przez szefów festiwalu?
Pomysły giganta od pewnego czasu nie dają spokojnie spać przedstawicielom wytwórni i właścicielom kin. Produkowane przez Netflix wysokobudżetowe seriale to już codzienność. Podobnie jak filmy z hollywoodzkimi gwiazdami w obsadzie. Ale canneńska burza rozpętała się, gdy do głównego konkursu zakwalifikowano dwa netfliksowe tytuły: Okja w reżyserii Joon-ho Bonga i The Meyerowitz Stories Noah Baumbacha.
Podobne wpisy
Listę nominowanych do Złotej Palmy ogłoszono 13 kwietnia. Kilka dni wcześniej Netflix zakupił prawa do drugiego z tych tytułów. I, co było do przewidzenia, zapowiedział, że klienci platformy obejrzą go jeszcze w tym roku – najpierw w wybranych kinach, a potem w internecie. Bardzo podobnie rzecz miała się ze współprodukowaną przez Netfliksa Okją z Tildą Swinton, Jakiem Gyllenhaalem i Paulem Dano w rolach głównych. Jej premierę wstępnie zapowiedziano na… czerwiec, zaledwie kilka tygodni po pokazie w Cannes (festiwalu potrwa od 17 do 28 maja).
Tymczasem, zgodnie z francuskim prawem, muszą minąć trzy lata od kinowej premiery, nim film może zostać udostępniony na platformach stremingowych. Trzeba przyznać, że to bardzo restrykcyjny, a do tego mocno przestarzały zapis. Organizatorzy festiwalu – chyba chcąc wyjść naprzeciw nie tylko widzom, ale i zmieniającym się kanałom dystrybucji – próbowali go obejść. A że zrobili to raczej mało dyskretnie, więc się nacięli i teraz muszą wypić nawarzone przez siebie piwo. Sam Netflix też sprawy nie ułatwia. Gdy inni dystrybutorzy chcieli odkupić prawa do rozpowszechniania The Meyerowitz Stories również w kinach – ten odmówił. Sytuacja skomplikowała się więc podwójnie.
Lekceważenie Netfliksa nie jest dobrym pomysłem. Dlatego zaproszenie do konkursu głównego jego dwóch produkcji to w gruncie rzeczy dobre posunięcie. Pytanie, czy nie było też wpuszczenie lisa do kurnika. Stanowisko prezentowane w canneńskiej rozgrywce przez streamingowego giganta może budzić niepokój. Po twardym “nie” wypowiedzianym w stronę kinowych dystrybutorów można wnioskować, że Netflix dystansuje się też od kinowej publiczności. Wygląda to tak, że kupując film nie ma zamiaru się nim dzielić, nawet jeśli obraz – tak jak pokazywany na festiwalu w Toronto Tramps – został stworzony głównie z myślą o niej. Z drugiej strony – dlaczego miałby dzielić zyskami z filmu kupionego kilkanaście dni wcześniej?
Skąd ta panika przed Netfliksem? Działa tu chyba znany od wieków mechanizm. Kupując i produkując kolejne filmy platforma omija pośredników – w tym przypadku dystrybutorów i właścicieli kin. Dla nich to problem, dla Netfliksa – czysty zysk. A przecież właśnie tak najwięksi dorabiali się fortun.
Niektórzy uważają, że swoją polityką i przenoszeniem filmów kinowych od razu na ekrany laptopów i smartfonów Netflix zabija magię X Muzy. W przypadku Cannes (dla którego nie była to pierwsza wizerunkowa wpadka w tym roku) mleko się wylało, a organizatorom pozostało je wytrzeć z podłogi i nie dopuścić do powtórki. I to właśnie zrobili, ogłaszając rozporządzenie, że od 2018 roku filmy chcące walczyć o Złotą Palmę będą musiały trafić również do francuskich kin. Kropka. Koniec dyskusji. Ale do przyszłego roku sprytny lisek Netflix i tak coś wymyśli.