TO Stephena Kinga – jest zwiastun remake’u!
Mija dokładnie czwarty miesiąc odkąd pojawiły się pierwsze informacje o kolejnej, tym razem kinowej, ekranizacji powieści Stephena Kinga. Po lipnych zapowiedziach teasera oraz wypuszczeniu do sieci prostego, acz klimatycznego plakatu (na dole), w końcu zadebiutowała także pierwsza zajawka. I cóż można o niej napisać? Z pewnością w jakiś sposób oddaje tajemniczą, pełną podskórnej grozy atmosferę książki, chociaż do kilku elementów można mieć może nie tyle zastrzeżenia, co mieszane uczucia. Zresztą obejrzyjcie sami:
Przyznam, że zarówno książkę, jak i mini-serię z 1990 roku pamiętam już na zasadzie mglistych wspomnień. Ani do jednego, ani do drugiego medium nigdy nie wróciłem z bardzo prostego powodu – na konkretnym etapie życia spełniły swoją funkcję i nigdy nie chciałem do nich wracać po latach, aby nie zepsuć sobie dobrego zdania o nich, nie zatrzeć jedynych w swoim rodzaju wrażeń, jakie mogły wywołać (i wywołały) tylko i wyłącznie wtedy. I choć z różnych stron pojawiają się głosy, że serial i wcielający się w klauna Pennywise’a Tim Curry trącą już dzisiaj nieco myszką i remake dobrze im zrobi, ja wiem, że nigdy nie zapomnę ani mocno niepokojącej kreacji aktora, ani chociażby sceny z “noskiem” w umywalce.
Podobne wpisy
I nawet nie chodzi o to, że były to najstraszniejsze rzeczy jakie popkultura miała do zaoferowania. Liczy się sam fakt doświadczania ich w danej epoce, w danym wieku. Bo choć To prawi również o rozliczaniu się z przeszłością z dorosłej perspektywy (King nie pierwszy i nie ostatni raz leczy prozą własne traumy), to jest to twór, który najbardziej emocjonuje i wydaje się najszczerszy wtedy, gdy ma się jeszcze mleko pod nosem – tytuł wręcz przeznaczony dla młodocianych odbiorców. Pewna naiwność, czy też raczej umowność przedstawionych w nim rzeczy wpisuje się zatem w jego naturę.
Tymczasem zwiastun nowej wersji – jakkolwiek intrygujący, z dobrym tempem i odpowiednio złowrogą aurą – na pierwszy rzut oka nie nosi w sobie znamion wyjątkowości. Ot, straszak jakich wiele. Znowu grupka ludzi, nieważne, iż ciut mniejszych niż zazwyczaj, musi stanąć w szranki ze złem kryjącym się w zakamarkach ich ukochanych przedmieść, w pobliżu ich domu, ich kumpli, znajomych, bliskich. Nic nowego w kinie grozy. Nawet przybierający znacznie bardziej diabelskie oblicze Pennywise wydaje się być jeszcze jedną inkarnacją potwora, który w odpowiednim momencie wyskoczy z szafy robiąc “Buu!”.
Trzeba jednak przyznać, że o ile na tym etapie nie imponuje specjalnie obsada, wśród której znaleźli się Finn Wolfhard ze Stranger Things, Jaeden Lieberher z Midnight Special czy widziana ostatnio w Chacie wuja Worthingtona Megan Charpentier, ani też nie poraża wizualna otoczka, tak klaun już teraz wydaje się być największą siłą nowej adaptacji. Wcielający się w niego, skryty pod toną charakteryzacji i zapewne megabitami CGI Bill Skarsgård – syn Stellana, można go było dojrzeć na przykład w Annie Kareninie – ma ten konkretny błysk w oku, który każe uciekać czym prędzej i byle dalej. I jestem przekonany, że obecni 10, 14-latkowie za trzy dekady będą wspominać go z podobną estymą, co ja dzisiaj Curry’ego.
Pytanie tylko, czy pod okiem reżysera Andrésa Muschiettiego (Mama) aktor nie przesadzi i nie przeszarżuje tej, niełatwej przecież roli, od której wszystko zależy? Odpowiedź na to pytanie poznamy we wrześniu tego roku, kiedy to film trafi do kin na całym świecie, również – miejmy nadzieję – w Polsce. Czas projekcji, podobnie jak budżet projektu, nie są jeszcze znane, ale i nic nie wskazuje na to, żeby producenci żałowali tu czegokolwiek.
A niżej wspomniany na początku plakat: