TAJEMNICE FIFA ujawniają przykrą PRAWDĘ o nas samych. Nowy dokument Netflixa szokuje
Decydenci Netflixa popisali się nie lada tupetem. Tuż po tym, jak ruszyły w Katarze Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, w bibliotece medialnego giganta pojawił się kontrowersyjny dokument o FIF-ie. Czego się z niego dowiadujemy? W zasadzie nic nowego. Że FIFA to organizacja skorumpowana. Myk jednak w tym, że zarządza sportem oglądanym i uwielbianym przez miliony. Stąd może się wydawać, że jej działacze wciąż mają przewagę.
Jest w tym sporcie jakiś paradoks. Tyle emocji wywołuje, tyle zainteresowania generuje, a pod jego warstwą jednocześnie kłębi się tyle brudu. Tak to się niestety dzieje; jak radość, spontaniczność i żywioł sportu zostają zamknięte w zinstytucjonalizowane ramy i szeroko zakrojone struktury. Zależne od wpływów, podatne na lobby, możliwe do skorumpowania. Dziś piłka nożna to fabryka zarabiania zielonych banknotów, która przy okazji daje sporo frajdy, kierując się duchem rywalizacji. I pomyśleć, że kiedyś miała na celu być tylko tym drugim.
Drogę, jaką przeszedł ten sport, przytacza dokument Tajemnice FIFA. Jest to historia najsłynniejszej i najważniejszej organizacji piłkarskiej, podszyta nutą sensacji. Finałem tej opowieści są bowiem trwające właśnie mistrzostwa w Katarze. Mistrzostwa, których zasadność podważa niemal każdy, od zwykłego kibica, przez wnikliwego dziennikarza, na agentach FBI skończywszy. Nikt nie wierzy, w „czystość”, demokratyczność i rzetelność tego wyboru, dlatego uznano, że warto było ujawnić jego kulisy. Ujawnianie tajemnic FIF-y miało wskazać, iż podobne, korupcyjne sytuacje, miały już miejsce wcześniej.
Jest to dokument o bardzo przystępnym charakterze. Powiedziałbym, że to taka bardzo casualowa, niedzielna produkcja. Owa sensacja jest tu pozorna, przynajmniej z perspektywy tych, którzy historię FIF-y znają. Nie zostają tu ujawnione nowe fakty, co niektórych może zawieść. Zaletą tej produkcji jest jednak to, że bardzo czytelnie porządkuje to, co już wiemy, sygnalizując problem tym, którzy niespecjalnie wcześniej tematem się interesowali. Kto chce wiedzieć, co znajduje się w scenariuszu, po prostu niech prześledzi wpis na Wikipedii: FIFA, i wszystkie tajemnice staną się jasne. Ale może lepiej zobaczyć to na własne oczy.
Ta czteroodcinkowa miniseria z jednej strony szokuje, bo pokazuje skalę problemu. Problemu, który nazwałbym przemożną potrzebną wydojenia pieniądza z czegoś, co budzi zainteresowanie wszystkich i wszędzie, choć u podstaw swej etyki hołduje wartościom wolności i niezależności. Rozwój tego sportu doprowadził do momentu, w którym postanowiono położyć łapię na sile jego oddziaływania i zacząć czerpać z niego korzyści. Prezydent FIF-y urósł do rangi papieża, dzierżącego duchową władzę, bo dzielnie stojącego u wrót naszych kibicowskich serc. To do niego prezydenci różnych państw przychodzą na audiencję, prosząc o przychylność w podejmowaniu decyzji o przyznaniu praw do mundialu. Bo to prestiż i pieniądz. Jest w tym zatem element ogromnej władzy.
Można powiedzieć, że tym, co zabiło FIF-ę, był marketing. Momentem przełomowym dla organizacji, spychającym ją do jednego z kręgów piekła, był moment, gdy do gry wkroczyła Coca-Cola – dowiadujemy się z dokumentu. Tak, to ten popularny słodzony napój, który dał nam wizerunek Świętego Mikołaja, niejako stworzył zasadę, że tam, gdzie wielka piłka, tam też są wielkie pieniądze. Popularność zaczęła rosnąć, reklamodawcy zaczęli ustawiać się w kolejce, sponsorów nie brakowało, rozwój telewizji zaczął z kolei otwierać możliwość sprzedaży praw do transmisji. I tak się ta karuzela zaczęła kręcić, czyniąc szwajcara – Seppa Blattera – królem świata.
Dokument, jak już wspomniałem, aspekt sensacyjności zawiera tylko pozornie. Ponieważ przed kamerą stanęli nie tylko ci, którzy zawiedli się na kierunkach, jakie FIFA obrała (między innymi kobieta, która była członkiem powołanej przez Blattera komisji etyki), widząc w tym mur powiązań i wpływów, który przez lata budowany stał niemożliwy do przebicia. Stanęli też sami, nazwijmy to, zainteresowani, czyli Sepp Blatter, czy (w ostatnim odcinku, dość zaskakująco) Gianni Infantino, czyli jego obecny następca. Duży niedosyt jednak można poczuć przez to, że zadawane są im wyjątkowo bezpieczne pytania, a oni sami raczej nie zdają sobie sprawy w trakcie nagrania, w jaki kontekst zostaną wpuszczone ich słowa.
Nie jestem specjalistą od języka ciała, ale gołym okiem widać, że gdy Blatter lub Infantino na moment wchodzą w swych wypowiedziach w trudniejszy rejon, zaczyna się przebieranie oczami. Z jednej strony jest górnolotne podkreślanie, że owszem, czują się odpowiedzialni za piłkę nożną, z drugiej trochę sprzecznie podkreślają, że przecież nie dało się kontrolować wszystkiego. I wychodzi z tego osobliwy przekręt, o którym nawet dzieci w podstawówce wiedzą, ale którego za nic nie da się udowodnić. Pod sąd stawiane są płotki, a rekiny pozostają do dziś czyste.
Jeśli miałbym zapamiętać z tej miniserii jedną myśl, byłaby to wypowiedź, dość gorzka, ale jakże prawdziwa, sugerująca, że w obecnym, nazwijmy to, pluralistycznym, demokratycznym, kapitalistycznym świecie, nie da się zatrzymać zachowań korupcyjnych. To jest jak zawracanie wody w rzece. Porównałbym to, niestety, z przestępstwami seksualnymi. To będzie tępione, bo powinno być tępione, ale jest to jednocześnie coś, czego nie da się zdusić. Bo leży w naszej ułomnej naturze chadzanie na skróty i kupczenie tam, gdzie tylko się da i z kim tylko się da w celu uzyskania partykularnych korzyści. Ciekawe jest jednak to, że jednocześnie, gdy za kulisami spektakli piłkarskich dzieją się mało chlubne rzeczy, cała siła futbolu polega na tym, że sprzedaje nam iluzję tego, że jesteśmy lepsi – uczciwi, silni i zdolni do wielkich rzeczy. Ulegamy jej, choć prawdę o sobie znamy doskonale.