SERIALE ANIME, które dzisiaj szokują jeszcze bardziej niż kiedyś
A nie powinny, biorąc pod uwagę upływ czasu oraz rozwój cywilizacji Zachodu. Boom na anime japońska kultura popularna przeżywa od lat 70., obszernie wykorzystując mangę. Wtedy to w Kraju Kwitnącej Wiśni zaczęły się przenikać, ścigać ze sobą, wzajemnie napędzać industrializacja i przemiany obyczajowe. Jedno i drugie zjawisko aż do dzisiaj wciąż pozostaje w silnym związku z wielowiekową kulturą japońską, zupełnie odmienną od naszej zachodniej. To samo w sobie jest fenomenem socjologicznym, którego na Zachodzie powinniśmy zazdrościć, wciąż tkwiąc w naszej, odpornej na zmiany tradycji. Stąd dzisiejsza kultura anime niekiedy przeraża oraz wzbudza obrzydzenie moralne, bo jest katalizowanym wzajemnością połączeniem japońskiej tradycji i radykalnego postępu. Pod naszą szerokością geograficzną nigdy nie będzie popularna na tym poziomie, żeby czerpać z niej gospodarcze zyski, jak w Japonii. Co więc powoduje taki lęk u niektórych widzów, przez który nie mogą sobie wyobrazić, że do dzisiaj kręci się takie seriale anime?
Kłamstwo liberalizmu
Zacznijmy od tego, żeby sobie uświadomić jedną najważniejszą sprawę – kultura japońska wcale nie jest brutalniejsza i bardziej wyuzdana niż nasza zachodnia. Jej domniemana inność polega na sposobie otwartego mówienia o przemocy i seksie i włączania ich w obyczajowość, a inność naszej – o niemówieniu o tych dwóch ludzkich aktywnościach, tylko ich skrytym uprawianiu w najrozmaitszych formach wbrew pokazywanej na zewnątrz obyczajowości. Zgadzam się z tym, że do pewnego momentu nasz awangardowo ucywilizowany Zachód naprawdę się liberalizował i humanizował, na przekór swoim przemocowym korzeniom postjudaistycznym i neopogańskim, które w sposób skandaliczny wręcz dla kultury starożytności wypaczyły znaczenie humanizmu, lecz od jakichś 10 lat obserwować można już liberalizację pozorną, dwulicową. Doszliśmy w tym procesie do pewnej granicy, za którą liberalizm staje się tak naprawdę zakapturzonym konserwatyzmem. Mówi się więc wciąż o wolnościowym postępie, lecz pewne procesy liberalizacyjne zaczynają prowadzić do powstania zjawiska odwrotnego np. blackwashing w kinie. To nic innego jak rasizm, tylko paradoksalnie stworzony na podstawie walki z nim. Szczytne ideały egzekwowane w sposób agresywny zaczynają zmieniać się w coś, co stanowiło do niedawna negatywny motor ich działania. Tak więc wcale się nie zmieniliśmy, nie ucywilizowaliśmy. Po prostu w doskonalszy sposób ukrywamy naszą potrzebę wspierania wszystkiego, co najbardziej krwawe, pierwotne, czasem wręcz „podłe” i „wyuzdane”, bo to nas realizuje, zaspokaja. Lecz nie możemy o tym otwarcie mówić, bo na naszych ustach spoczywa kaganiec tradycji i kultury, których złamać nie możemy z powodu niebezpieczeństwa ostracyzmu. Wszystko więc, co nam daje aktualnie liberalizm, to przypomnienie, że liberalni wcale być do końca nie możemy?
Japończycy tego problemu nie mają. Wynika to z ich kultury i religii, co ułatwia im bardziej otwarte robienie rzeczy wymykających się nam z naszego kodeksu zasad moralnych, co nie oznacza, że pozwala na radykalnie pojęte, penalizowane wyuzdanie i zboczenie. Tak więc granice istnieją, a niektóre anime i mangi, bo w tym temacie pozostajemy, również w samej Japonii wzbudzają kontrowersję i zostają ocenzurowane, jeśli nie oficjalnie, to przez samych widzów w Internecie na zasadzie społecznościowych reakcji. Nie oznacza to również, że jest to kultura moralnego chaosu – absolutnie nie. W wielu aspektach życia jest o wiele bardziej konserwatywna i przywiązana do ról społecznych niż nasza, jednak ma o wiele pojemniejszy wentyl bezpieczeństwa dla zwykłych obywateli, co widać w zachowaniu pokoleń Japończyków urodzonych mniej więcej od roku 1980. Ilość pracy i obowiązków, jakie unieść musi dziecko, a potem dorosły, jest o wiele większa niż w naszym konstrukcie społecznych, stąd wentyl musi być liberalniejszy.
Poruszać do bólu i to za sprawą animacji, a nie scen aktorskich, to zadanie twórcom anime wyszło doskonale. Wiem, że to nie serial anime, ale mam w pamięci jeden z najbardziej poruszających obrazów, jaki kiedykolwiek w życiu widziałem na ekranie – walkę o życie i nieuniknioną śmierć małej Setsuko z GROBOWCA ŚWIETLIKÓW. Posłuży mi on jako metafora różnicy w odwadze pokazywania w filmie tematów trudnych między Zachodem a japońskim Wschodem.
Setsuko była już bardzo słaba, kiedy przewróciła się na bok i słabym wzrokiem spojrzała w kierunku brata. Seita, poczęstuj się! – powiedziała. Słabymi, brudnymi rączkami przesunęła w kierunku chłopaka, który nareszcie zdobył jedzenie, dwa kamienie. Może to była zabawa, a może głodowe halucynacje, ale miały to być kulki ryżowe – taki prezent od siostry, żeby brat nie był głodny. Seita przez chwilę patrzył na siostrę, aż w końcu się rozpłakał. Nie wytrzymał. Miał przecież tylko 14 lat. Nie był gotowy ani na wojnę, ani na głód, ani na śmierć siostry. Gdy Setsuko z powrotem położyła się na plecach, wyciągnął z plecaka arbuza, soczystego, niekradzionego (co podkreślił), życiodajnego. Cieszył się, że nareszcie zdobył jedzenie. Wykroił kawałek i położył na piersiach Setsuko, a mały kawałek włożył jej do ust. Poczuła smak, uśmiechnęła się, podziękowała. Seita zaraz miał jeszcze zrobić kleik ryżowy z jajkami. Było jednak za późno dla jego siostry. Kamera jeszcze długo pokazywała nam wizerunek małej dziewczynki z arbuzem na piersiach, przypominającej rozdzierający duszę, symboliczny posążek tego, czym jest wojna i śmierć głodowa. Setsuko zasnęła, a potem umarła. Zanim to jednak nastąpiło, trzeba było wejść w historię jej i brata walki o przetrwanie. Doświadczyć powolnego odchodzenia z całą jego wiwisekcyjną mocą, a nie za symbolicznym parawanem metafory i niedopowiedzeniami, które mają oszczędzić widzom cierpienia. Jego nie ma sensu oszczędzać, jeśli ma być chociaż namiastką realności, jeśli ma widzem wstrząsnąć i pokazać mu, że jego wygodny fotel i ciepła woda w kranie zmieniły jego percepcję. I za tę kastrującą wręcz szczerość cenię anime, chociaż niektórzy właśnie z tego powodu deprecjonują jego wartość, a wręcz wskazują, że raczej przy takiej tematyce powinno być filmem aktorskim, a nie sugerującą bajkowość i nierealność animacją.
I to jest ten bardzo metaforyczny przykład tego, że anime szokują, bo pokazują niewygodną prawdę, którą dzisiaj, o dziwo, nadal chcemy ukrywać. Wolimy patrzeć na śmierć za parawanem, niż zobaczyć jej prawdziwą, przyczynową twarz. Wolimy odwracać wzrok, gdy cierpienie nie dotyczy nas, i to nie w rzeczywistości, lecz w filmie – dlatego tak rzadko pokazuje się w filmach śmierć dzieci, niewygodną prawdę o najświętszych symbolach narodowych spływających zboczeniem i krwią, o własnej brudnej historii itp. Śmierć Setsuko to dzieło przecież nikogo innego jak idących z hasłami wolności na sztandarach Amerykanów i ich dywanowych nalotów m.in. na Kobe i inne japońskie miasta, nalotów niecelowanych, lecz eksterminujących wszystko, co żywe. Na tym rasizmie wobec żółtej rasy nowoczesna Japonia urosła mimo wszystko na potężny kraj, który w swoim dobru narodowym – anime – pokazuje, jaki jest człowiek, a my boimy się to oglądać, bo doskonale wiemy, że taki jest. Tej wizualnej prawdomówności nie ma w naszym kinematograficznym mainstreamie. A teraz będzie konkretniej.
Seks i śmierć w anime
Zacznijmy od relacji erotycznych między dziećmi a dorosłymi, a więc pedofilii i zjawiska teleiofilii dzielącej się z kolei na androfilię i gynofilię. Przykładowy serial, który mam na myśli, to KODOMO NO JIKAN z 2007 roku. Określić go komedią dla pedofilów to spłycić jego znaczenie, chociaż treści w nim podane są bardzo kontrowersyjne. Wnikliwa jednak lektura tego tytułu pozwala bardzo wiele nauczyć się o zachowaniach osób przejawiających skłonności seksualne wobec nieletnich, aktywne lub te pozostające wyłącznie w sferze marzeń, lecz uznawane na zasadzie autorefleksji za silne bodźce powodujące niepokój i poczucie winy. Fabuła serialu zaprezentowana jest w komediowej formie, co stoi w zupełnej sprzeczności z powagą tych tematów, z jaką traktujemy je w zachodniej kinematografii. I TO Z PEWNOŚCIĄ SZOKUJE. Wielu widzów odczyta produkcję jako serial wręcz promujący zachowania pedofilskie i uczący dzieci, że wchodzenie w relacje seksualne z dorosłymi nie jest niczym niewłaściwym. Dla innej zaś grupy będzie to lekka komedia anime w romantycznej konwencji bez scen erotycznych spotykanych w hentai.
Zaczęliśmy od kontrowersyjnego ujęcia relacji seksualnych między dziećmi a dorosłymi, a teraz czas, na bądź co bądź, związanego z tematem świata wirtualnego, a poniekąd i Boga niezależnego od wszelkiej religii – chodzi raczej o konstrukt logiczny tego pojęcia. Serial nosi tytuł WIRTUALNA LAIN (1998) Warto zwrócić uwagę na rok produkcji. Świat wtedy był jeszcze o wiele mniej zwirtualizowany niż ten dzisiejszy. Tutaj z kontrowersyjnością w świecie zachodnim jest już lepiej, bo sporo twórców mocniej kwestionuje istnienie wszelkiej transcendencji, której analogicznym sztafażem w świecie techniki jest wirtualna rzeczywistość. Bóg to myślowy konstrukt i sejf dla emocji. Pytanie tylko, czy weryfikacja irracjonalnego istnienia w świecie Internetu będzie odbywała się na zasadzie “udowadniania” wiary w religiach nadprzyrodzonych. Możemy sobie jednak wyobrazić, jakie kontrowersje mógłby wzbudzić ten temat współcześnie, gdyby bohaterka serialu np. w polskiej wersji, polska Lain Iwakura dostała wiadomość na mejla nie od zmarłej koleżanki, lecz od jakiejś świętej dla Polaków postaci, która na dodatek jest zainteresowana dziewczyną w charakterze seksualnym? Wybuchłby skandal w naszym polskim grajdole kulturowym, a przecież to jest najbardziej w anime japońskim kontrowersyjne i szokujące – nie oglądanie się na wzorce, moralne archetypy, tylko eksperymentowanie z treścią. Japońska erotyka jest pod tym względem doskonałym przykładem, chociaż dla wielu jej otwartość jest nie do zniesienia.
Pozostańmy jeszcze przez chwilę w tematyce seksu, tyle że podszytego przemocą wobec dzieci. Tytuł KITE (1998) jest z pewnością znany widzom z produkcji Na uwięzi w reżyserii Ralpha Zimana. Ten jednak ma się do oryginału jak przedszkolak do podstarzałego harleyowca, który dosłownie zjadł wszystkie zęby na wożeniu kolejno zapoznanych w trasie kochanek od zjazdu do zjazdu, a potem brutalnym porzucaniu ich na środku drogi. Metafora ta ma swój osobliwy sens, bo traktowanie kobiet (w tym dzieci) jak towar, to coś, co wybija się na pierwszy plan w produkcji Yasuomiego Umetsu. W tym anime nie ma tabu. Seks jest seksem bez udawania, więc realizacja produkcji aktorskiej byłaby właściwie niemożliwa, sądzę, że nawet w Japonii. Produkcja została zakazana w niektórych krajach Europy jako promująca dziecięcą pornografię. Jest w tej chwili dostępna bez problemu w sieci, więc każdy może wyrobić sobie opinię, czy jest tak w rzeczywistości.
Jeśli będzie na tak, może zapoznać się jeszcze z fabułą BOKU NO PICO (2006). Serial opowiada o „przygodach” Piko, Chico i Coco – trzech chłopców, którzy często przebierają się w dziewczęce stroje i utrzymują kontakty seksualne ze sobą, jak i starszymi mężczyznami. Absolutnie nie wyglądają na dorosłych, raczej na dzieci w granicach 11–13 lat. Produkcja w przeciwieństwie do Kodomo no Jikan bez żadnej wartości poznawczej i seksuologicznej. Typowa produkcja pedofilska, której powstania w oficjalnym świecie anime nie rozumiem, chociaż w sensie socjologicznym i kulturowym dałoby się wytłumaczyć jej genezę. Nie będę jej tu opisywał. Znaczące jest, że zakaz posiadania dziecięcej pornografii jest w Japonii przepisem dopiero z 2014 roku. W tej materii polecam znakomity dokument Stacey Dooley pt. Pedofilia w Japonii.
Dla ciekawskich, którzy chcą pogłębić wiedzę, jak to się stało, że Japonia po II wojnie światowej stała się takim krajem, jakim znamy go dzisiaj, szczerze polecam m.in. Matt Alt: Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat (Znak Literanova), Kakuzō Okakura: Księga herbaty (Wydawnictwo Karakter), Eiko Ikegami: Poskromienie samurajów. Honorowy indywidualizm i kształtowanie się nowożytnej Japonii (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego). To tak na początek. Zgłębianie tej kultury zajmie pewnie całe życie, lecz warto, żeby uświadomić sobie, gdzie się jest ze swoją.
W górę i w dół. Świetlik sobie usiadł… BOSO POSZEDŁEM PRZEZ HIROSZIMĘ, żeby oglądać ludzkości kres…