search
REKLAMA
Felietony

SERIALE ANIME, które dzisiaj szokują jeszcze bardziej niż kiedyś

Dlaczego niektórzy boją się seksu w anime?

Odys Korczyński

1 czerwca 2023

REKLAMA

A nie powinny, biorąc pod uwagę upływ czasu oraz rozwój cywilizacji Zachodu. Boom na anime japońska kultura popularna przeżywa od lat 70., obszernie wykorzystując mangę. Wtedy to w Kraju Kwitnącej Wiśni zaczęły się przenikać, ścigać ze sobą, wzajemnie napędzać industrializacja i przemiany obyczajowe. Jedno i drugie zjawisko aż do dzisiaj wciąż pozostaje w silnym związku z wielowiekową kulturą japońską, zupełnie odmienną od naszej zachodniej. To samo w sobie jest fenomenem socjologicznym, którego na Zachodzie powinniśmy zazdrościć, wciąż tkwiąc w naszej, odpornej na zmiany tradycji. Stąd dzisiejsza kultura anime niekiedy przeraża oraz wzbudza obrzydzenie moralne, bo jest katalizowanym wzajemnością połączeniem japońskiej tradycji i radykalnego postępu. Pod naszą szerokością geograficzną nigdy nie będzie popularna na tym poziomie, żeby czerpać z niej gospodarcze zyski, jak w Japonii. Co więc powoduje taki lęk u niektórych widzów, przez który nie mogą sobie wyobrazić, że do dzisiaj kręci się takie seriale anime?

Kłamstwo liberalizmu

Zacznijmy od tego, żeby sobie uświadomić jedną najważniejszą sprawę – kultura japońska wcale nie jest brutalniejsza i bardziej wyuzdana niż nasza zachodnia. Jej domniemana inność polega na sposobie otwartego mówienia o przemocy i seksie i włączania ich w obyczajowość, a inność naszej – o niemówieniu o tych dwóch ludzkich aktywnościach, tylko ich skrytym uprawianiu w najrozmaitszych formach wbrew pokazywanej na zewnątrz obyczajowości. Zgadzam się z tym, że do pewnego momentu nasz awangardowo ucywilizowany Zachód naprawdę się liberalizował i humanizował, na przekór swoim przemocowym korzeniom postjudaistycznym i neopogańskim, które w sposób skandaliczny wręcz dla kultury starożytności wypaczyły znaczenie humanizmu, lecz od jakichś 10 lat obserwować można już liberalizację pozorną, dwulicową. Doszliśmy w tym procesie do pewnej granicy, za którą liberalizm staje się tak naprawdę zakapturzonym konserwatyzmem. Mówi się więc wciąż o wolnościowym postępie, lecz pewne procesy liberalizacyjne zaczynają prowadzić do powstania zjawiska odwrotnego np. blackwashing w kinie. To nic innego jak rasizm, tylko paradoksalnie stworzony na podstawie walki z nim. Szczytne ideały egzekwowane w sposób agresywny zaczynają zmieniać się w coś, co stanowiło do niedawna negatywny motor ich działania. Tak więc wcale się nie zmieniliśmy, nie ucywilizowaliśmy. Po prostu w doskonalszy sposób ukrywamy naszą potrzebę wspierania wszystkiego, co najbardziej krwawe, pierwotne, czasem wręcz „podłe” i „wyuzdane”, bo to nas realizuje, zaspokaja. Lecz nie możemy o tym otwarcie mówić, bo na naszych ustach spoczywa kaganiec tradycji i kultury, których złamać nie możemy z powodu niebezpieczeństwa ostracyzmu. Wszystko więc, co nam daje aktualnie liberalizm, to przypomnienie, że liberalni wcale być do końca nie możemy?

Japończycy tego problemu nie mają. Wynika to z ich kultury i religii, co ułatwia im bardziej otwarte robienie rzeczy wymykających się nam z naszego kodeksu zasad moralnych, co nie oznacza, że pozwala na radykalnie pojęte, penalizowane wyuzdanie i zboczenie. Tak więc granice istnieją, a niektóre anime i mangi, bo w tym temacie pozostajemy, również w samej Japonii wzbudzają kontrowersję i zostają ocenzurowane, jeśli nie oficjalnie, to przez samych widzów w Internecie na zasadzie społecznościowych reakcji. Nie oznacza to również, że jest to kultura moralnego chaosu – absolutnie nie. W wielu aspektach życia jest o wiele bardziej konserwatywna i przywiązana do ról społecznych niż nasza, jednak ma o wiele pojemniejszy wentyl bezpieczeństwa dla zwykłych obywateli, co widać w zachowaniu pokoleń Japończyków urodzonych mniej więcej od roku 1980. Ilość pracy i obowiązków, jakie unieść musi dziecko, a potem dorosły, jest o wiele większa niż w naszym konstrukcie społecznych, stąd wentyl musi być liberalniejszy.

Poruszać do bólu i to za sprawą animacji, a nie scen aktorskich, to zadanie twórcom anime wyszło doskonale. Wiem, że to nie serial anime, ale mam w pamięci jeden z najbardziej poruszających obrazów, jaki kiedykolwiek w życiu widziałem na ekranie – walkę o życie i nieuniknioną śmierć małej Setsuko z GROBOWCA ŚWIETLIKÓW. Posłuży mi on jako metafora różnicy w odwadze pokazywania w filmie tematów trudnych między Zachodem a japońskim Wschodem.

Setsuko była już bardzo słaba, kiedy przewróciła się na bok i słabym wzrokiem spojrzała w kierunku brata. Seita, poczęstuj się! – powiedziała. Słabymi, brudnymi rączkami przesunęła w kierunku chłopaka, który nareszcie zdobył jedzenie, dwa kamienie. Może to była zabawa, a może głodowe halucynacje, ale miały to być kulki ryżowe – taki prezent od siostry, żeby brat nie był głodny. Seita przez chwilę patrzył na siostrę, aż w końcu się rozpłakał. Nie wytrzymał. Miał przecież tylko 14 lat. Nie był gotowy ani na wojnę, ani na głód, ani na śmierć siostry. Gdy Setsuko z powrotem położyła się na plecach, wyciągnął z plecaka arbuza, soczystego, niekradzionego (co podkreślił), życiodajnego. Cieszył się, że nareszcie zdobył jedzenie. Wykroił kawałek i położył na piersiach Setsuko, a mały kawałek włożył jej do ust. Poczuła smak, uśmiechnęła się, podziękowała. Seita zaraz miał jeszcze zrobić kleik ryżowy z jajkami. Było jednak za późno dla jego siostry. Kamera jeszcze długo pokazywała nam wizerunek małej dziewczynki z arbuzem na piersiach, przypominającej rozdzierający duszę, symboliczny posążek tego, czym jest wojna i śmierć głodowa. Setsuko zasnęła, a potem umarła. Zanim to jednak nastąpiło, trzeba było wejść w historię jej i brata walki o przetrwanie. Doświadczyć powolnego odchodzenia z całą jego wiwisekcyjną mocą, a nie za symbolicznym parawanem metafory i niedopowiedzeniami, które mają oszczędzić widzom cierpienia. Jego nie ma sensu oszczędzać, jeśli ma być chociaż namiastką realności, jeśli ma widzem wstrząsnąć i pokazać mu, że jego wygodny fotel i ciepła woda w kranie zmieniły jego percepcję. I za tę kastrującą wręcz szczerość cenię anime, chociaż niektórzy właśnie z tego powodu deprecjonują jego wartość, a wręcz wskazują, że raczej przy takiej tematyce powinno być filmem aktorskim, a nie sugerującą bajkowość i nierealność animacją.

I to jest ten bardzo metaforyczny przykład tego, że anime szokują, bo pokazują niewygodną prawdę, którą dzisiaj, o dziwo, nadal chcemy ukrywać. Wolimy patrzeć na śmierć za parawanem, niż zobaczyć jej prawdziwą, przyczynową twarz. Wolimy odwracać wzrok, gdy cierpienie nie dotyczy nas, i to nie w rzeczywistości, lecz w filmie – dlatego tak rzadko pokazuje się w filmach śmierć dzieci, niewygodną prawdę o najświętszych symbolach narodowych spływających zboczeniem i krwią, o własnej brudnej historii itp. Śmierć Setsuko to dzieło przecież nikogo innego jak idących z hasłami wolności na sztandarach Amerykanów i ich dywanowych nalotów m.in. na Kobe i inne japońskie miasta, nalotów niecelowanych, lecz eksterminujących wszystko, co żywe. Na tym rasizmie wobec żółtej rasy nowoczesna Japonia urosła mimo wszystko na potężny kraj, który w swoim dobru narodowym – anime – pokazuje, jaki jest człowiek, a my boimy się to oglądać, bo doskonale wiemy, że taki jest. Tej wizualnej prawdomówności nie ma w naszym kinematograficznym mainstreamie. A teraz będzie konkretniej.

Seks i śmierć w anime

Zacznijmy od relacji erotycznych między dziećmi a dorosłymi, a więc pedofilii i zjawiska teleiofilii dzielącej się z kolei na androfilię i gynofilię. Przykładowy serial, który mam na myśli, to KODOMO NO JIKAN z 2007 roku. Określić go komedią dla pedofilów to spłycić jego znaczenie, chociaż treści w nim podane są bardzo kontrowersyjne. Wnikliwa jednak lektura tego tytułu pozwala bardzo wiele nauczyć się o zachowaniach osób przejawiających skłonności seksualne wobec nieletnich, aktywne lub te pozostające wyłącznie w sferze marzeń, lecz uznawane na zasadzie autorefleksji za silne bodźce powodujące niepokój i poczucie winy. Fabuła serialu zaprezentowana jest w komediowej formie, co stoi w zupełnej sprzeczności z powagą tych tematów, z jaką traktujemy je w zachodniej kinematografii. I TO Z PEWNOŚCIĄ SZOKUJE. Wielu widzów odczyta produkcję jako serial wręcz promujący zachowania pedofilskie i uczący dzieci, że wchodzenie w relacje seksualne z dorosłymi nie jest niczym niewłaściwym. Dla innej zaś grupy będzie to lekka komedia anime w romantycznej konwencji bez scen erotycznych spotykanych w hentai.

Zaczęliśmy od kontrowersyjnego ujęcia relacji seksualnych między dziećmi a dorosłymi, a teraz czas, na bądź co bądź, związanego z tematem świata wirtualnego, a poniekąd i Boga niezależnego od wszelkiej religii – chodzi raczej o konstrukt logiczny tego pojęcia. Serial nosi tytuł WIRTUALNA LAIN (1998) Warto zwrócić uwagę na rok produkcji. Świat wtedy był jeszcze o wiele mniej zwirtualizowany niż ten dzisiejszy. Tutaj z kontrowersyjnością w świecie zachodnim jest już lepiej, bo sporo twórców mocniej kwestionuje istnienie wszelkiej transcendencji, której analogicznym sztafażem w świecie techniki jest wirtualna rzeczywistość. Bóg to myślowy konstrukt i sejf dla emocji. Pytanie tylko, czy weryfikacja irracjonalnego istnienia w świecie Internetu będzie odbywała się na zasadzie “udowadniania” wiary w religiach nadprzyrodzonych. Możemy sobie jednak wyobrazić, jakie kontrowersje mógłby wzbudzić ten temat współcześnie, gdyby bohaterka serialu np. w polskiej wersji, polska Lain Iwakura dostała wiadomość na mejla nie od zmarłej koleżanki, lecz od jakiejś świętej dla Polaków postaci, która na dodatek jest zainteresowana dziewczyną w charakterze seksualnym? Wybuchłby skandal w naszym polskim grajdole kulturowym, a przecież to jest najbardziej w anime japońskim kontrowersyjne i szokujące – nie oglądanie się na wzorce, moralne archetypy, tylko eksperymentowanie z treścią. Japońska erotyka jest pod tym względem doskonałym przykładem, chociaż dla wielu jej otwartość jest nie do zniesienia.

Pozostańmy jeszcze przez chwilę w tematyce seksu, tyle że podszytego przemocą wobec dzieci. Tytuł KITE (1998) jest z pewnością znany widzom z produkcji Na uwięzi w reżyserii Ralpha Zimana. Ten jednak ma się do oryginału jak przedszkolak do podstarzałego harleyowca, który dosłownie zjadł wszystkie zęby na wożeniu kolejno zapoznanych w trasie kochanek od zjazdu do zjazdu, a potem brutalnym porzucaniu ich na środku drogi. Metafora ta ma swój osobliwy sens, bo traktowanie kobiet (w tym dzieci) jak towar, to coś, co wybija się na pierwszy plan w produkcji Yasuomiego Umetsu. W tym anime nie ma tabu. Seks jest seksem bez udawania, więc realizacja produkcji aktorskiej byłaby właściwie niemożliwa, sądzę, że nawet w Japonii. Produkcja została zakazana w niektórych krajach Europy jako promująca dziecięcą pornografię. Jest w tej chwili dostępna bez problemu w sieci, więc każdy może wyrobić sobie opinię, czy jest tak w rzeczywistości.

Jeśli będzie na tak, może zapoznać się jeszcze z fabułą BOKU NO PICO (2006). Serial opowiada o „przygodach” Piko, Chico i Coco – trzech chłopców, którzy często przebierają się w dziewczęce stroje i utrzymują kontakty seksualne ze sobą, jak i starszymi mężczyznami. Absolutnie nie wyglądają na dorosłych, raczej na dzieci w granicach 11–13 lat. Produkcja w przeciwieństwie do Kodomo no Jikan bez żadnej wartości poznawczej i seksuologicznej. Typowa produkcja pedofilska, której powstania w oficjalnym świecie anime nie rozumiem, chociaż w sensie socjologicznym i kulturowym dałoby się wytłumaczyć jej genezę. Nie będę jej tu opisywał. Znaczące jest, że zakaz posiadania dziecięcej pornografii jest w Japonii przepisem dopiero z 2014 roku. W tej materii polecam znakomity dokument Stacey Dooley pt. Pedofilia w Japonii.

Dla ciekawskich, którzy chcą pogłębić wiedzę, jak to się stało, że Japonia po II wojnie światowej stała się takim krajem, jakim znamy go dzisiaj, szczerze polecam m.in. Matt Alt: Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat (Znak Literanova), Kakuzō Okakura: Księga herbaty (Wydawnictwo Karakter), Eiko Ikegami: Poskromienie samurajów. Honorowy indywidualizm i kształtowanie się nowożytnej Japonii (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego). To tak na początek. Zgłębianie tej kultury zajmie pewnie całe życie, lecz warto, żeby uświadomić sobie, gdzie się jest ze swoją.

W górę i w dół. Świetlik sobie usiadł… BOSO POSZEDŁEM PRZEZ HIROSZIMĘ, żeby oglądać ludzkości kres…

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA