SEKSISTOWSKI AGENT 007 w erze #METOO. Czy powinniśmy wyrzucić Jamesa Bonda do kosza?
Od prawie 60 lat każdej nowej odsłonie przygód angielskiego szpiega Jamesa Bonda towarzyszy ogromne poruszenie medialne, ale najwięcej emocji wywołuje to, co dzieje się, zanim film powstanie w ostatecznym kształcie, czyli wybór nowej „dziewczyny Bonda”, postaci drugoplanowej, którą z głównym bohaterem wiąże z reguły relacja seksualna. W każdym filmie zwykle występuje więcej niż jedna „dziewczyna Bonda”, a one same mają różny udział w fabule. Są pomocniczkami agenta 007, jego przeciwniczkami lub po prostu jednorazową przygodą seksualną. Zawsze są oszałamiająco piękne, bardzo często niezwykle kompetentne, inteligentne i wykształcone, zawsze także są traktowane przez głównego bohatera protekcjonalnie, a często w sposób przemocowy. Czy w erze po #metoo postać Jamesa Bonda i jego „dziewczyny” ma jeszcze jakikolwiek sens?
Nie da się ukryć, że postać Jamesa Bonda – utalentowanego szpiega jeżdżącego szybkimi, sportowymi autami z najnowszymi gadżetami pod ręką, ultramęskiego, seksistowskiego maczo w świetnie skrojonym garniturze, który jest bezwzględnym kobieciarzem, niespecjalnie darzącym płeć przeciwną szacunkiem – to dzisiaj relikt przeszłości. Postać stworzona przez Iana Fleminga w serii powieści szpiegowskich była w końcu skrojona na miarę swoich czasów, lat 50., w których seksizm był na porządku dziennym.
Ten sposób myślenia jest punktem wyjściowym dla Jamesa Bonda w jego relacjach z kobietami, co szczególnie widać w starszych produkcjach z udziałem Seana Connery’ego i Rogera Moore’a w rolach słynnego agenta 007. James Bond to seksista, który traktuje kobiety instrumentalnie, przede wszystkim do zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych, niejednokrotnie osiągając cel przemocą lub podstępem. Jego partnerki ekranowe często mają głupawo dwuznaczne imiona lub pseudonimy takie jak Pussy Galore, Xenia Onatopp, Holly Goodhead czy Plenty O’Toole.
James Bond uwielbia klepać kobiety po pośladkach (jak Dink [Margaret Nolan] w scenie nad basenem w Goldfingerze), obmacywać je i obłapywać znienacka bez ich zgody (jak pielęgniarkę Patricię Fearing [Molly Peters] w Operacji Piorun), wchodzić nieproszony do łazienki, gdy kobieta się kąpie (jak robi to Fionie Volpe [Luciana Paluzzi] w Operacji Piorun), zrywać kobiecie stanik, a potem nim ją przyduszać (jak robi Bond pewnej kobiecie w Diamenty są wieczne), na siłę całować, przygwoździć kobietę do ziemi swoim ciałem i zmusić ją do stosunku seksualnego, któremu towarzyszy delikatna, romantyczna muzyka, jak w scenie z Goldfingera (1964), gdzie Bond (Sean Connery) gwałci Pussy Galore (Honor Blackman) na sianie w stodole.
Wraz z postępującymi zmianami społeczno-obyczajowymi Bond nieznacznie się zmieniał, pozostając jednak aroganckim kobieciarzem, który nie szanuje granic swoich partnerek. Tak było chociażby w Skyfall (2012), gdzie Bond (Daniel Craig) znienacka wchodzi nagi pod prysznic do kąpiącej się Severine (Bérénice Marlohe), byłej niewolnicy seksualnej (doświadczona ogromną przemocą seksualną kobieta z pewnością jest zachwycona tą niezapowiedzianą wizytą). Jeśli ktoś chciałby sobie przypomnieć wyżej wspomniane sceny, służę pomocą i polecam obejrzeć ten krótki film:
James Bond jawi się jako doskonały wręcz przykład toksycznej męskości, wzorca, który już dawno powinien odejść do lamusa i zupełnie nie przystaje do czasów współczesnych. Czy powinniśmy zatem po prostu zaakceptować, że postać Jamesa Bonda nie przystaje do współczesności i wraz z Nie czas umierać i ostatnią rolą Daniela Craiga pożegnać się ze światem przygód agenta 007? Osobiście uważam to za niegłupi pomysł, nie wiem, co więcej ta seria może widzom zaoferować, jednak nikt zarabiający kokosy na bondowskiej franczyzie na to nie pozwoli. A w związku z tym być może postać Jamesa Bonda jest szansą na pouczającą lekcję.
„Uważam, że jesteś mizoginistą, wrogo nastawionym do kobiet dinozaurem, pozostałością po czasach zimnej wojny […]” – mówi do Bonda (Pierce Brosnan) M (Judi Dench) w jednej ze scen GoldenEye (1995). To nie tylko pierwszy film, w którym postać kobieca po raz pierwszy stoi w hierarchii wyżej niż Bond (i taka, z którą nie łączy go seks), ale także pierwszy film, który jest niezwykle świadomy siebie i wytyka Jamesowi Bondowi jego seksizm. Być może to jest droga, którą warto kontynuować – zaakceptować paskudny charakter Jamesa Bonda, stworzyć silne kobiece postaci zdolne mu się przeciwstawić i skonfrontować z nim jego obrzydliwe wady. Rzecz jasna, gwałt i molestowanie są absolutnie niedopuszczalne, jednak mizoginia i seksizm są wpisane w postać Bonda, nie uczynimy z tego bohatera feministy. Jaką drogą podążą twórcy Nie czas umierać, jak wprowadzą Jamesa Bonda w erę po #metoo? Przekonać się możemy już teraz.