SEKS Z JEZUSEM, SEKS Z PAPIEŻEM. Diabły obrażą wasze uczucia bardziej niż Klątwa
Klątwa Olivera Frljicia wystawiana w warszawskim Teatrze Powszechnym sporo ostatnio w naszym kraju namieszała. Choć tak naprawdę niewielu ją oglądało i niewielu pewnie obejrzy, sprawą już zajęła się prokuratura. A przecież „obrazę uczuć religijnych” można zafundować sobie, nie wychodząc z domu. Wystarczy sięgnąć po Diabły Kena Russella, które teraz dostępne w sieci, i to w wersji uzupełnionej o brakujące niegdyś sceny. Jeżeli dla kogoś szczytem bluźnierstwa jest udawany seks oralny z pomnikiem Jana Pawła II, to znaczy, że z tym filmem nigdy się nie zetknął. Pomijając skandale, jakie towarzyszyły Diabłom (a także książkowemu pierwowzorowi) od samego początku, to po niemal pięćdziesięciu latach od premiery widać, że obraz Brytyjczyka to dzieło wybitne i nadal aktualne. Może dziś nawet bardziej niż w latach siedemdziesiątych.
Seksualna orgia zakonnic? Proszę bardzo! Siostry masturbujące się pomnikiem ukrzyżowanego Chrystusa? Nie ma sprawy. Ich przełożona robiąca sobie dobrze zwęgloną kością nieszczęśnika spalonego na stosie? Czemu nie! Jeśli do tego dorzucimy księży uprawiających seks z nastolatkami, zepsutą do szpiku kości kościelną i świecką władzę, która w imię swoich interesów jest w stanie zrównać z ziemią całe miasto, to okaże się, że nieco ponad sto minut można obrazić niemal wszystkich.
Nieprzypadkowo dzieło Russella rozpoczyna prolog, w którym król Ludwik XIII (Graham Armitage) gra główną rolę w kiczowatej teatralne wersji Narodzin Wenus obserwowany z widowni przez kardynała Richelieu (Christopher Logue).
– Modlę się, by asystować ci w narodzinach nowej Francji, w której tron i kościół stanowić będą jedność – mówi Richelieu.
– Amen – odpowiada król, spoglądając na niego wymownie i całując kardynalski pierścień.
Bo właśnie o przymierzu tronu i ołtarze, a nie o seksualnych ekscesach zakonnic opowiadają Diabły. Znana z nich historia wydarzyła się naprawdę. Opowiedział ją także Aldous Huxley (autor Nowego wspaniałego świata). Diabły z Loudun trafiły na polskie półki dopiero pół wieku po premierze. W 1969 roku na jej podstawie Krzysztof Penderecki stworzył swoją pierwszą operę. Wcześniej, w roku 1961, była także sztuka Johna Whitinga. To nią oraz książką Huxleya inspirował się Ken Russell.
Francja pierwszych dekad XVII to kraj stojący na rozdrożu. Kilkadziesiąt lat wcześniej kraj pogrążony był w wojnach religijnych między hugenotami – protestantami wyznającymi kalwinizm a katolikami. Wyznawcy obu religii wciąż pamiętają Noc Świętego Bartłomieja (sfilmowaną w Królowej Margot), gdy to w sierpniu 1572 roku katolicy zabili około trzech tysięcy hugenotów, oraz jej następstwa – w tym trwającą ćwierć wieku wojnę domową. Kościołowi udało się odzyskać część władzy, ale by utrzymać wpływy, konieczne stały się też reformy. Nikt nie chciał kolejnej wojny. Od księży powoli zaczynano wymagać rzeczywistego przestrzegania celibatu i norm moralnych. Wcześniej romanse duchownych nie były wcale niczym niezwykłym. Księża, zwłaszcza ci dobrze wykształceni, cieszyli się nie tylko uznaniem tłumów, ale często stanowili przedmiot pożądania niewiast.
Zwłaszcza jeśli byli nie tylko przystojni, ale również inteligentni, wykształceni i charyzmatyczni. Jednym z takich właśnie księży był Urbain Grandier (Oliver Reed, szerszej widowni znany z Gladiatora Ridleya Scotta), proboszcz parafii świętego Piotra we francuskim Loudun. Dziś określilibyśmy go mianem prawdziwej „gwiazdy ówczesnego duchowieństwa”.