search
REKLAMA
Felietony

REŻYSER TO NIE WSZYSTKO. Niedoceniane zawody filmowe

Radosław Dąbrowski

26 marca 2018

REKLAMA

Rola scenarzysty staje się szczególnie istotna np. w dobie silnej cenzury. Naturalnie pewne rzeczy można pokazać zamiast o nich mówić i tutaj bardziej do głosu dochodzi reżyser, lecz niezwykle ważne jest, aby np. na etapie dialogów zadbać bardziej o aluzje do pewnych rzeczy niż dosłowne wypowiadanie się na ich temat. Jeżeli popatrzymy np. na naszych największych mistrzów komedii z okresu PRL-u, to stosunkowo często odpowiadali nie tylko na reżyserię, lecz także scenariusz, jednak nie pisali go w pojedynkę. Nierzadko bowiem są to duety i można się zastanawiać, jak rozłożyły się proporcje w pisaniu świetnych gagów pomiędzy Markiem Piwowskim, Romanem Załuskim czy Stanisławem Bareją a osobami, z którymi komediowe historie pisali. Sylwester Chęciński czy Andrzej Munk scenariusze tworzyli jeszcze rzadziej, a przecież uważani są mistrzów polskiego kina uśmiechu czy ironii.

Z zagranicy warto przytoczyć na przykład Osiem i pół (1963). Film autotematyczny, silnie przynależny do kina autorskiego i często odczytywany według życiorysu Federica Felliniego. Tak, ma to sens, ale przecież nad scenariuszem pracowało aż czterech autorów: Ennio Flaiano, Tullio Pinelli Brunello Rondi i rzecz jasna sam Fellini (wcześniej za powstałą nowelę filmową o tym samym tytule odpowiadali tylko Flaiano oraz Fellini), co na pewno zmienia spojrzenie na warstwę stricte fabularną. Nie wiadomo, jak prezentowałby się Stalker (1979), gdyby dla Andrieja Tarkowskiego (konsultując się z nim) scenariuszu nie napisali autorzy literackiego pierwowzoru, Arkadij oraz Borys Strugaccy.

Niektórzy twórcy otwarcie przyznawali, że nie wyobrażają sobie współpracy bez scenarzysty. Np. w autobiografii stwierdził w ten sposób Krzysztof Kieślowski, który (rozpatrując Dekalog jako cykl dziesięciu filmów) aż siedemnastokrotnie napisał scenariusz we współpracy z Krzysztofem Piesiewiczem. Polski reżyser podkreślał, że pomysł to jedno, ale odpowiednie ubranie pewnych tematów w słowa i rozpisanie historii na poszczególne wątki to drugie, a bez Piesiewicza byłoby to znacznie trudniejsze.

Scenarzyści to również (albo przynajmniej powinni nimi być) świetni psycholodzy. Jeżeli historia ma zostać przez widza kupiona, ma w nią uwierzyć, to trzeba zadbać o pewien realizm psychologiczny. Człowiek pod wpływem emocji może reagować na rozmaite sposoby i trudno przewidzieć jego poczynania, niemniej zadaniem scenarzysty jest, aby nie przeszarżować i nie dopuścić widza do myślenia, że „w prawdziwym życiu tak nie jest”.

Teraz kilka słów o scenografach. Sporadycznie, gdy jest to w formie dodatku na płycie, obejrzę jakiś materiał dokumentalny poświęcony kulisom przygotowania świata przedstawionego. W trakcie seansu często człowiek zapomina, że za wnętrzem pojedynczego zamku, kilkoma domami składającymi się na miasteczko czy innym elementem pieczołowicie przygotowanej przestrzeni, stoi szereg osób. Po seansie nie brakuje komplementów związanych z plastyczną oprawą dzieła, tym, jak świetny był to seans pod względem wizualnym, ale z racji, iż mamy do czynienia z efektem pracy zbiorowej, trudniej przychodzi przyswajanie konkretnych nazwisk (co wynika także z ogólnego braku zainteresowania tymi stanowiskami). Scenograf to zawód łączący zainteresowania wieloma dziedzinami: literaturą, obrazem, sztukami plastycznymi, a do tego niezbędna jest umiejętność organizacyjna oraz zdolność skupienia się na bardziej ogólnych rzeczach, jak i silne przywiązanie do najmniejszego detalu.

Warto przytoczyć nazwisko np. Huo Tingxiao. Wiele uwagi poświęca się temu, jak wygląda ekranowa przestrzeń w twórczości Chena Keige czy Zhanga Yimou, ale być może nie udałoby się osiągnąć tak zachwycających rezultatów, gdyby nie obecność na planie zdjęciowym chińskiego scenografa. Na polskim gruncie natomiast za absolutnie wybitną jednostkę należy uznać Romana Manna. To pośrednio dzięki przedwcześnie zmarłego artyście swoim kunsztem mogli się wykazać wielcy polscy operatorzy, filmujący znakomitych aktorów. Mann stworzył podstawę do świetnych ujęć dla Jerzego Wójcika (Popiół i diament, Matka Joanna od Aniołów – 1961, Ósmy dzień tygodnia – 1958), Jerzego Lipmana (Kanał – 1956) czy Mieczysława Jahody (Krzyżacy – 1960). Przy Matce Joannie od Aniołów tworzył scenografię z Tadeuszem Wybultem, który z kolei był wieloletnim pracownikiem Janusza Majewskiego – mistrza polskiego kina w stylu retro. Reżyser urodzony we Lwowie nierzadko w rozmowach podkreśla, jak kluczową sprawą dla jego utworów jest scenografia – mająca na celu zarówno oddać stan ówczesnej rzeczywistości, jak i nadać dziełu specyficzny klimat konkretnej epoki. Osiągnięte rezultaty to nieoceniona praca Wybulta.

REKLAMA