search
REKLAMA
Festiwal

Krew i posoka, jedzenie włosów oraz zombie z Kanady, czyli podsumowujemy Splat!FilmFest3

Krzysztof Walecki

25 września 2017

REKLAMA

Program festiwalu podzielony został na konkretne sekcje, gdzie obok typowego kina grozy i mocnych thrillerów oraz lżejszych w tonacji horrorów komediowych znalazły się filmy pod szyldem GIRL POWER. W 68 Kill dochodzi do niejakiego odwrócenia schematów genderowych – główny bohater, Chip, jest gamoniowatym, choć sympatycznym wymoczkiem, którego dziewczyna lubi bić podczas seksu, mieszać z błotem i zachęcać do zbrodni. Władczych kobiet jest tu więcej i wszystkie wydają się wiedzieć lepiej, co Chip powinien zrobić i gdzie jest jego miejsce. Ten próbuje się wyrwać spod ich wpływu, ale po tym, jak zostaje wmieszany w podwójne morderstwo, porwanie oraz kradzież 68 tysięcy dolarów, kłopoty nie opuszczają go do samego końca.

Film Trenta Haagi jest rodzajem wygłupu charakterystycznym dla powstałych w latach 90. klonów twórczości Quentina Tarantino – nadmierna, kiczowata wręcz przemoc, ironiczne poczucie humoru i przerysowani, drażniący bohaterowie. Ale jest tu również zaskakująca refleksyjność, która przejawia się w postaci głównego bohatera, jego rodzącej się świadomości bycia panem własnego losu. Aby do tego doszło, wycierpi niemało, straci więcej, niż miał na początku, a swoją podróż zakończy w damskich ciuchach. Grający Chipa Matthew Gray Gubler dźwiga na swoich barkach film, który bez niego mógłby się zamienić w irytujący i wymuszony żart.

zniknięcie
<em>MFA<em>

Zupełnie innym obrazem z tej samej sekcji jest M.F.A, w którym Francesca Eastwood (córka Clinta) gra studiującą sztukę Noelle, już na początku filmu zgwałconą przez swojego kolegę z grupy. Dziewczyna zgłasza to szkolnej pani psycholog, ale po bezowocnej rozmowie spotyka się z oprawcą, każąc mu okazać skruchę i przeprosić ją. Nic z tego – chłopak nie poczuwa się do winy, nazywa Noelle wariatką, a podczas szamotaniny spada z piętra i ginie na miejscu. Nikt nie podejrzewa głównej bohaterki, że miała z tym coś wspólnego, zaś jakiś czas później uzmysławia ona sobie, że warto zająć się innymi uczelnianymi gwałcicielami, którzy uniknęli odpowiedzialności.

Film z rodzaju rape and revenge, ale nie nastawiony na szokowanie widza, raczej naświetlenie problemu gwałtów na kampusach, skutecznie zamiatanych pod dywan przez władze uczelni bądź skorumpowanych urzędników. W krwawej krucjacie Noelle więcej jest walki z systemem niż pragnienia zemsty, co czyni z M.F.A. film z tezą, ale na szczęście potrafiący dostrzec i złe strony jej działań. Dobra rola Eastwood oraz realizm podjętego tematu czynią z dzieła Natalii Leite pozycję godną odnotowania, lecz niekoniecznie dla fanów kina zemsty.

Inna sekcja, pod znamiennym hasłem WTF, prezentowała filmy nie do końca powiązane z kinem grozy, acz jak wytłumaczyła ich obecność w programie organizatorka i pomysłodawczyni imprezy Monika Stolat, nietrudno zauważyć, że ich dziwność oraz oryginalność pasują do założeń całego festiwalu. Wyprodukowany przez Álexa de la Iglesię Skins wprowadza widza w świat rodem z filmów jego rodaka, Pedro Almodóvara, ale też Johna Watersa. Jest różowo, słodko-gorzko, nie zawsze poważnie, lecz ani przez moment nie sprowadzając fabuły do poziomu żartu. Być może dlatego przez pewien czas miałem problem z wsiąknięciem w klimat działa Eduarda Casanovy, bo czy można traktować na serio historię, w której głównymi bohaterami są m.in. młoda kobieta bez oczu, od najmłodszych lat zmuszana do prostytucji, chłopak kaleczący swoje nogi w nadziei na pozbycie się ich i zastąpienie syrenim ogonem oraz najbardziej charakterystyczna postać – dziewczyna z otworem odbytniczym w miejscu ust? Każde z nich inne, każde marzące o normalności rozumianej przez swobodne czucie się we własnej skórze. Niezrozumiani, wyśmiewani oraz wykorzystywani mogą jednak liczyć na szczęście, nierzadko w wyniku nieszczęścia tych, którzy są przeciwko ich marzeniom. Skins to bajka, miejscami zabawna, czasem makabryczna, ale nigdy nie pozostawiająca swoich bohaterów na pastwę złego losu. Pomimo początkowej trudności w odbiorze film Casanovy podobał mi się.

<em>Are We Not Cats<em>

Innym uroczym dziwadłem okazał się amerykański Are We Not Cats Xandera Robina, opowieść o Elim, który jednego wieczoru traci pracę, dach nad głową i dziewczynę, która najwyraźniej i tak nie chciała się z nim wiązać. Bohater dostaje pracę jako kierowca, którego zadaniem jest przewiezienie silnika dla klienta. Na miejscu trafia na przyjaznych mu Kyle’a i Anyę, a że dziewczyna mu się podoba, postanawia zostać tam na dłużej. Wkrótce odkrywa, że lubi ona jeść włosy.

Reżyser i scenarzysta nie tłumaczy, skąd wzięła się u niej ta przypadłość – z jednej strony może to być podyktowane osobistymi preferencjami, z drugiej beznadziejnością sytuacji i otoczenia, która wyziera z ekranu. Wnętrza oraz plenery, w których rozgrywa się akcja filmu, uderzają depresyjnością i biedą, główny bohater niemal przez cały czas chodzi brudny, głodny i chory, z ogromną wysypką na plecach. Sama Anya zaś już prawie nie ma żadnych własnych włosów i ratuje się peruką. A mimo to film Robina, im bliżej końca, traktuje spotkanie tej dwójki w sposób dający nadzieję na poprawę w ich życiu. Wpierw tylko trzeba posunąć się do bardzo ekstremalnych, obrzydliwych wręcz środków.

Jednym z ostatnich pokazów konkursowych był seans Kuso, na tegorocznym festiwalu w Sundance obwołanego najobrzydliwszym filmem wszech czasów po tym, jak kilka osób opuściło salę, nie mogąc znieść tego, co wyprawia się na ekranie. Tytuł, jak zwykle w takich przypadkach, na wyrost, choć widok wyłaniającego się z odbytu wielkiego karalucha, który swoimi sokami karmi chcącego wyleczyć się ze strachu przed piersiami pacjenta, może co poniektórych zaboleć. Innych rozśmieszy.

<em>Kuso<em>

Nakręcony przez amerykańskiego rapera ukrywającego się pod pseudonimem Flying Lotus film jest zlepkiem epizodów, które nie łączą się we wspólną całość, a ukazują zdeformowanych fizycznie oraz skrzywionych psychicznie ludzi w świecie przyszłości. Mówi się o trzęsieniu ziemi, które najwyraźniej doprowadziło do stanu rodem z najgorszego koszmaru sennego – ludziom rosną na ciałach krosty i narośle (niektóre żyją własnym życiem), bohaterowie lubią się od czasu do czasu maznąć spermą lub ekskrementami, a wszyscy wydają się uzależnieni od telewizji, nawet para kosmicznych najeźdźców. W obrazach tych tkwi ostrzeżenie, poetycko wyrażone przez konferansjera na początku i końcu filmu, i można się zastanowić, czy Kuso to wizja przyszłości, czy też przerysowane dziś i teraz. Nie wszystko jest tu jasne, podejrzewam, że drugi seans mógłby nieco rozjaśnić ogólną ideę tego dzieła, lecz niespecjalnie mam ochotę na powtórkę. I nie chodzi nawet o serwowane przez reżysera obrzydliwości; te jestem w stanie zaakceptować. Gorzej znieść nudę.

Jak można podsumować tegoroczną edycję Splata? Na samym początku miał to być festiwal celujący w szokowanie widza i prezentację krwawych dokonań gatunkowych, często zaledwie ocierających się o horror. Pod tym względem pierwotne założenia imprezy zostały spełnione – mieliśmy australijskich degeneratów i psychopatycznych morderców, dwa najlepsze filmy ze Stanów Zjednoczonych były makabrycznymi satyrami, obrzydliwościom nie było końca, zarówno gdy mowa o uroczym romansie o jedzeniu włosów, jak i zniszczonym świecie postapo, zaś największymi killerami były w tym roku głównie kobiety. Ale jak głosi nazwa jednej z sekcji – STRACH I TERROR – mieliśmy również wystraszyć się, poczuć lęk, a nawet przerażenie. Na tym polu było już niestety gorzej. Były dzieła odznaczające się wspaniałym klimatem, lecz nie umiejące wyzyskać grozy sytuacji, aby dać widzom (co najmniej) tak pożądany przecież dreszczyk. Najbliższy tego był Maus, lecz zamiast zainwestować w prawdziwy horror, poszedł w stronę metafory. Szkoda. Być może w przyszłym roku będzie pod tym względem lepiej.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA