search
REKLAMA
Felietony

HISTORIA ŚWIATA: CZĘŚĆ II. Żydzi podbijają kosmos z pomocą super-Jezusa

Na kontynuację kultowej „Historii świata” czekaliśmy ponad 40 lat.

Odys Korczyński

27 grudnia 2023

REKLAMA

Nie spodziewałem się, że Mel Brooks dotrzyma słowa. Na kontynuację kultowej Historii świata czekaliśmy ponad 40 lat. Być może to podsumowanie twórczości Brooksa, które chciał za wszelką cenę dokończyć jeszcze przed śmiercią? Żydów nie zabrakło, skolonizowali nawet kosmos, ale na Ziemi również są dosłownie wszędzie, w każdym momencie ludzkiej historii – istny spisek. Mel Brooks udowadnia, że historia zachodniego świata to głównie historia stworzona z udziałem Żydów w formie „szarych eminencji”. Zaczęło się od Mojżesza, który stłukł 5 przykazań i zostało mu tylko 10 i czarnego, obrzezanego Jezusa, a skończyło na wybieleniu tegoż Jezusa, zrobieniu z niego antysemity i białego superbohatera oraz upadku muru berlińskiego, za którym podobno czekała wolność, a tylko czasem kibel z gościem, który robił kupę i nie miał się czym podetrzeć. Z pewnością ta koncepcja chrześcijańskiej Europy Brooksa nie spodobałaby się posłowi Braunowi o pseudonimie „Czerwona gaśnica”. Na szczęście w Historii świata zjawił się wdzięczny Hitler tańczący na lodzie.

Mel Brooks znów wziął udział w stworzeniu podsumowania naszej ludzkiej historii w jedyny dla siebie właściwy sposób – zjadliwie, krytycznie, gorzko, krytykując nie tylko stare bożki, ale i te nowe, wywodzące się z cybercywilizacji – bezsensowne streamingi, livechaty, dorabianie się na pokazywaniu tyłka itp. Podsumowanie co najważniejsze śmieszne, bo z historii, prócz tego, że trzeba ją znać, trzeba również się śmiać, żeby nie było tak, że umarłe symbole tradycji bez racjonalnej refleksji nad nimi dominują nad naszym myśleniem w stopniu determinującym nasze patrzenie w nieznaną przyszłość. Mel Brooks poświęcił całe życie filmowca, żeby pokazać widzowi, że nie jesteśmy niewolnikami historii ani tradycji, chociaż notorycznie się tak zachowujemy. Szkoda tylko, że o Historii świata: części II nie sposób się znikąd dowiedzieć. Na portalu Disney+ nie było ani jednego banera reklamującego serial, nie wspominając o innych filmowych portalach publikujących recenzje w Internecie.

Widać to po ilości ocen np. na FW. Obecnie jest ich całe 293, podczas gdy pierwsza część Historii świata zebrała ich 6199, co również nie jest liczbą imponującą, ale jednak o wiele większą. Np. na IMDb stosunek ten kształtuje się już o wiele lepiej – 5900 do 54000 – dla obu produkcji. Liczby te z powodzeniem mogłyby być realne i w Polsce; skoro nie są to albo kolejne pokolenia zapominają, kim jest Mel Brooks, albo nie mieliśmy ostatnio właściwego klimatu, żeby snuć opowieści o Żydach spiskujących przeciwko Leninowi, czarnym Jezusie, który namiętnie całuje się z Marią Magdaleną czy też wynalazcy telefonu Aleksandrze Grahamie Bellu, który odbywa stosunek ze swoim prekursorskim aparatem, w sumie przepowiadając celnie przyszłość, bo dzisiaj seks ze smartfonem to popularna aktywność cybererotyczna. Niewątpliwie świat się zmienia, i robi to ciągle – stałość zmiany jest pewnikiem logicznym, a Mel Brooks postanowił dokończyć swoją historię świata 40 lat później, gdy w bieg niegdysiejszych zdarzeń czytanych do znudzenia w bez polotu napisanych podręcznikach można wpleść refleksję na temat naszej teraźniejszości i realnie doświadczanego życia. I tak się stało, chociaż nie jest to łatwe do zniesienia dla wszystkich tych, którzy wolą raz daną i zinterpretowaną przeszłość niż niewątpliwie znaczny wysiłek, żeby stworzyć jakże nieprzewidywalną przyszłość. Odchodzący ze sceny Mel Brooks pod koniec życia jednak wciąż zachował godną naśladowania otwartość na radość z kina oraz krytyczny sznyt wynikający z jego wychowawczej roli w społeczeństwie, w czym dopomogli mu o wiele młodsi scenarzyści i aktorzy.

Może dlatego w 2. części Historii świata dużo więcej jest o Stanach Zjednoczonych, co może być dla Europejczyka nieco zbyt hermetyczne, jednak nie brakuje gorzkiej zarówno dla białych, jak i dla czarnych refleksji o ich współczesnych stosunkach, które kształtowały się intensywnie właściwie od wybuchu wojny secesyjnej. Pozostańmy jednak przy forsowanej przez Mela Brooksa tezie, że historia zachodniego świata została ukształtowana głównie we współpracy z narodem żydowskim, co wcale takie bezsensowne nie jest. Różni ludzie jednak zobaczą w tym coś złego lub dobrego, a nawet satanistycznego. Wracając do posła Grzegorza Brauna, jest on przecież filmowcem, szczyci się tym, więc kto wie, czy nie znał sławnej sceny z tańczącą inkwizycją (Historia świata: Część I), której dowódca, niejaki Tomás de Torquemada (Mel Brooks) frywolnie opowiada, jak to kościół katolicki tworzył ponadczasowe filary światowego antysemityzmu. Wisienką na torcie w tym śpiewanym gagu jest menora, która wyłania się z basenu, w którym wcześniej pływali Żydzi wraz z rozebranymi zakonnicami. Wiem, że menora to tak nie do końca świecznik chanukowy, który został zgaszony przez Brauna, ale mógł on w ferworze ideologicznego stresu coś sobie pomylić. Niemniej jak widać Żydzi, budzą emocje, a Mel Brooks doskonale o tym wiedział i wie, skoro przeznaczył dla nich tak ważną rolę w swojej wersji „historii świata”. O Jezusa tu również chodzi, bo nawet w strukturach samego kościoła katolickiego pojawiają się głosy, że nie jest takie oczywiste, że był Żydem. Mel Brooks zrobił z niego Afroamerykanina (lub innej nacji etnicznej istotę, ważne, że o znacznie ciemniejszej skórze niż prototyp ze świętych obrazków) i gwiazdę rocka – dlaczego nie?

Mel Brooks również jest Żydem, więc mu pewnie zależało na krytycznym spojrzeniu na działania swojego narodu. I tak się stało. Żydzi, chociaż według niego i pewnie widzów, panoszyli się w historii na każdym kroku, ostatecznie niczego w swoim wizerunku nie zmienili, ba, nawet w ostatnim roku pogorszyli. Wszyscy to widzą. Nastroje antysemickie istnieją w Europie i nie tylko od ponad tysiąca lat, więc czy to spiskowe sterowanie historią ma sens, czy jest skuteczne? Mel Brooks twierdzi, że nie. Światem ciągle rządzą systemy ideologiczne, którym podporządkowywane są systemy prawne, a ich zgodność z naturalną dynamiką ludzkiego życia jest regulowana przez obyczaje kulturowe, a nie wiedzę o naszym gatunku oraz ekosystemie, w jakim on funkcjonuje. Wciąż mamy cele ideologiczne, a nie naturalne. Wciąż, jak sugeruje Brooks, znajdujemy cudzych bogów przed nami, trawestując klasyka, a Żydzi są jednym z kozłów ofiarnych homeostatycznego systemu o wiele szerszych światowych interesów niż ów legendarny żydowski spisek. Ktoś kiedyś powiedział, że zwykle widać tylko wierzchołek góry lodowej i to on najbardziej wpływa na ocenę, a nawet ją definiuje. Nie przeceniajmy więc tak naszej historii Europy, która zrodziła potęgę Stanów Zjednoczonych, bo widzimy zaledwie fragment tego, co jest naszym wspólnym dziedzictwem, stąd sugestia Brooksa, dowcipna i jakże surrealistyczna, że kiedyś przed wiekami pewien władca mongolski posiadał tyle kochanek, że zaszczepił nam wszystkim cechy, które sterują naszym zachowaniem do dzisiaj. Żydami również sterują, żeby nie było, że ich wykluczam jako naród wybrany. Chrześcijaństwo jest zaś jednym z bardziej znaczących narzędzi podtrzymywania tego genetycznego niewolnictwa, gdyż wciąż nie możemy wykluczyć z naszego doczesnego życia korporacji szumnie nazywanej Kościołem – mniejsza o to, czy katolickim, protestanckim, czy jakimkolwiek innym. Brooks jednak w swoim serialu mówi wyłącznie o tym rzymskim, który uważa za jedyną agencję reklamową, która przetrwała na zmiennym rynku z przynoszącym krociowe zyski produktem – Jezusem. A Żydzi? Są narodem tak sprytnym, że potrafili zawsze się dostosować, nawet w warunkach kulturowych z pozoru niemożliwych do podtrzymywania jakiejkolwiek grupy o odmiennych wartościach niż te uznane za właściwe przez aktualnie panującą grupę etniczną. I ta zdolność okazała się doskonałym katalizatorem nienawiści.

Ale, ale, zaczekajcie – zanim znów ktoś napisze w komentarzach, że jestem żydofilem, a oni nie różnią się od nazistów, więc ja również, bo i żydofil, i osobnik, który nienawidzi Boga – w końcu mam szaroniebieskie oczy i blond włosy – niech wnikliwie jednak obejrzy Historię świata. Jest tam ważny fragment o porozumieniach zawartych w Oslo między Izraelem a Palestyną. Niewinni ludzie zawsze będą ginąć po obu stronach, jeśli władcy kłócą się o to, kto wymyślił humus. To metafora, ale jakże trafna – bo chodzi o dumę z tradycji, którą ktoś chce zawłaszczyć. Tak więc reasumując, serial Historia świata: Część II to jedna z najbardziej politycznych i religijnych produkcji w 2023 roku, a poza tym taką zajefajną figurkę super-Jezusa mógłbym postawić sobie na półce, bo to bohater, któremu można zaufać, w przeciwieństwie do tego ponicejskiego z tekstami o życiu na każdą okazję w stylu Paulo Coelho, tyle że napisanymi tysiące lat temu i tak naprawdę nie bardzo wiadomo przez kogo (skecz o biskupach w 8. odcinku). Bawmy się więc z Melem Brooksem, oglądając Historię świata: Część II i oczekujmy na przybycie superbohaterskiego zbawiciela, bo to bardzo przyjemne i co najważniejsze bliskie naszemu prozaicznemu życiu.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA