search
REKLAMA
Recenzje

NIEME KINO. Odważny i szalenie zabawny film Mela Brooksa

Brooks wspominał, że podczas realizacji Niemego kina bawił się najlepiej spośród wszystkich stworzonych przez siebie tytułów.

Tekst gościnny

17 grudnia 2023

REKLAMA

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.

Wydawało się, że gdy w 1927 roku Al Jolson przemówił z ekranu do widzów w Śpiewaku jazzbandu, filmy nieme na stałe znikną z kin. Gatunek faktycznie szybko odszedł w niebyt, wspominany jedynie przez pasjonatów, zainteresowanych historią X muzy oraz miłośników Charliego Chaplina i mu podobnych. Ale zdarzyło się później kilka razy, że twórcy sięgnęli do korzeni celuloidu i zaoferowali pozbawione dialogów produkcje. A za jedną z nich odpowiada tuz satyry, Mel Brooks.

Brooksa można spokojnie określić mianem żywej legendy Hollywoodu. Zaskakujące jest więc, że w ciągu swojej długiej i owocnej kariery wyreżyserował zaledwie jedenaście filmów. Jako genialny parodysta, nie tylko świetnie potrafił wyśmiewać całe gatunki, ale równocześnie składać im hołd. W połowie lat siedemdziesiątych, po ogromnych sukcesach Płonących siodeł, w których zmierzył się z westernem, oraz „Młodego Frankensteina” (nakręconego w oryginalnych dekoracjach z lat trzydziestych!), gdzie nawiązał do klasycznych horrorów i produkcji czarno-białych, zaczął poszukiwać kolejnego gatunku do sparodiowania. Z pomocą przyszedł mu scenarzysta i przyjaciel Ron Clark. Panowie urządzili burzę mózgów i wpadli na pomysł realizacji najbardziej ekstrawaganckiego chyba dzieła Brooksa, czyli właśnie filmu niemego.

Gdy przedstawiono ideę szefowi 20th Century Fox, Alanowi Laddowi Jr., ten złapał się za głowę, ale postanowił sfinansować powstanie scenariusza. Zastrzegł, że jeśli tekst okaże się dobry, twórcy dostaną pieniądze na całość. Brooks i Clark musieli zatem dostarczyć coś unikatowego. Wtedy pojawił się drugi przebłysk geniuszu – oparli fabułę na prawdziwych wydarzeniach. Główny wątek przedstawia bowiem starania trójki przyjaciół, by zrealizować… film niemy. W protagonistów wcielili się: sam Brooks (dla którego była to pierwsza główna rola we własnym tytule), Dom DeLuise oraz angielski komik Marty Feldman. Wszyscy są doskonali i wystarczy, że pojawią się w kadrze, by wywołać szeroki uśmiech. Doskonale też odnaleźli się w nietypowej formie, w której większość komizmu oparta została na slapsticku, gestach i mimice. Ponadto w kadrze znajdzie się sporo ówczesnych gwiazd, grających samych siebie – Burt Reynolds, Paul Newman, Anne Bancroft, Lizza Minelli, James Caan.

Brooks wspominał, że podczas realizacji Niemego kina bawił się najlepiej spośród wszystkich stworzonych przez siebie tytułów. Paradował z wielkim megafonem, by, wzorem reżyserów z początku wieku, dawać przezeń instrukcje ekipie. Skutkiem tego, na planie panowała radosna atmosfera, co też świetnie widać w gotowym filmie. Roi się on od doskonałych gagów i wspaniale wykorzystuje nowatorski pomysł wyjściowy. Na przykład, w pewnym momencie z ruchu warg bez problemu można odczytać, że Brooks nazywa towarzysza „Son of a bitch”, a zastępujący dialogi napis głosi: „You bad boy!”. Technicznie rzecz biorąc film jest nie całkiem niemy, ponieważ pada w nim jedno słowo, wypowiedziane przez… nie, tego nie zdradzę, to trzeba po prostu zobaczyć.

W każdym momencie seansu czuć, że to komedia. Nawet wątki oraz sceny, które mogłyby zostać podciągnięte pod dramat, wybrzmiewają zabawną nutą lub zostały celowo przejaskrawione. Brooks całkiem nieźle utrzymuje tempo, czemu wydatnie pomaga muzyka autorstwa jego nadwornego kompozytora, Johna Morrisa. Jednocześnie wymowa filmu jest niemalże disneyowska – należy dążyć do realizacji własnych marzeń, na przekór wszystkiemu i nie zrażać się żadnymi przeszkodami. Ja to całkowicie kupuję i z przyjemnością zanurzam się w szalony świat wykreowany przez Brooksa. Koniecznie muszę też wspomnieć o fantastycznym klimacie lat siedemdziesiątych, skąpanej w promieniach słońca Kalifornii, z wiecznie błękitnym niebem i palmami na każdym kroku.

Nieme kino to odważny, szalony i szalenie zabawny tytuł, z którym zdecydowanie warto się zapoznać. Nie tylko fani Brooksa znajdą tu dużo dobra. Nieustające gagi, fantastyczne pomysły i świetna trójka głównych bohaterów, wspomagana przez wielkie ówcześnie nazwiska, gwarantują bardzo przyjemny seans.

REKLAMA