HELLBOY z nową twarzą. Piekielnie dobry, czy diabelsko zły?
Pierwszym reżyserem, który opowiedział historię Hellboya kinomanom, był Guillermo del Toro. Nie byłby sobą, gdyby nie wymieszał materiału komiksowego z własnym, bardzo wyrazistym stylem. Postawił na pięknie zdobione artefakty i scenografię oraz sprawdzonych przez siebie aktorów: Rona Perlmana w roli Hellboya i Douga Jonesa jako Abe’a Sapiena. Powstały dwa filmy, które wprawdzie dotyczą demonów, piekła i apokalipsy, ale są przy tym znacznie pogodniejsze i bardziej kolorowe od komiksów. W drugiej części (Hellboy: Złota armia) del Toro udowodnił, że jest mistrzem w powoływaniu do życia baśniowych światów i stworzeń, choć fabularnie film oryginalnością nie grzeszył. Niemniej z każdym rokiem liczba fanów obu części się powiększa, a Perlman jako Hellboy zapisał się w pamięci widzów jako casting idealny.
Od kilku lat planowano trzecią część przygód rogatego demona, ale tym razem z del Toro na stanowisku producenta, nie reżysera. Kiedy nie zgodził się i wycofał z projektu, odszedł też Ron Perlman. Wtedy pojawił się pomysł, by zamiast domykać trylogię, zacząć serię od nowa i zmienić koncepcję serii. Nowym Hellboyem został znany ze Stranger Things David Harbour, a del Toro zastąpił Neil Marshall, reżyser filmu Dog Soldiers i pojedynczych odcinków Hannibala, Westworld oraz Gry o tron.
Marshall miał więc utrudnione zadanie już na starcie. Historię, którą musiał opowiedzieć, fani już znali z poprzedniego filmu i – co ważniejsze – zaakceptowali w takiej wersji, w jakiej przedstawił ją del Toro. Trzeba było zrobić krok wstecz, wrócić do komiksów Mignoli i od nowa przełożyć je na język filmu, rozkładając akcenty inaczej niż poprzednio. Marshall postawił na znacznie mroczniejszą wersję, gdzie bohaterowie nie są pogodni i szlachetni, tylko pokiereszowani fizycznie i psychicznie. Kategoria R oznaczała też, że krew i bluzgi poleją się gęsto, a nowy Hellboy skręci mocno w stronę horroru.
Niestety nie obeszło się bez problemów na planie. Ciągłe kłótnie reżysera z ludźmi od produkcji i nerwowa atmosfera utrudniały pracę ekipy. Do tego efekt końcowy podobno rozczarował Marshalla tak bardzo, że postanowił nie pojawić się na premierze filmu. Dodatkową łyżkę dziegciu reżyser dostał od niezadowolonych internautów, którzy po obejrzeniu zwiastuna Hellboya skrytykowali wszystko, co się dało. Czytając te opinie, można wyciągnąć wniosek, że film na pewno jest porażką na całej linii, że to profanacja świętości, że jak to tak bez Perlmana i del Toro i w ogóle fuj. Tymczasem jest całkiem nieźle jak na film skazany na klęskę.
JEST BRUTALNIEJ
Hellboya lepiej nie oglądać przy niedzielnym rosole. Trup ściele się gęsto, a twórcy zadbali, by nie umknęło nam żadne wyłupywane oko, wyrywana kończyna czy rozłupana czaszka. Może się wydawać – zwłaszcza porównując do wersji Del Toro – że tej przemocy i brutalności jest za dużo. Ale czy na pewno? Fakt, twórcy ekranizacji komiksów przyzwyczaili nas to tego, że postacie nie krwawią – ani w Nolanowskich Mrocznych rycerzach, ani w Avengersach Marvela. Jeśli ktoś tam broczył posoką, to tylko kosmetycznie. Hellboy del Toro też był pod tym względem oszczędny, co wynikało z przyjętej dość lekkiej konwencji. U Marshalla wszyscy szczodrze krwawią zgodnie z tym, co im się przytrafia. Uważam, że takie podejście jest znacznie uczciwsze wobec widza. Oczekujesz mordobicia? Proszę bardzo, ale tylko w pakiecie z siniakami, krwią i wypadającymi zębami. I prawidłowo. Skoro komiksy bywają – a bywają – krwawe i pełne przemocy, to nie znaczy, że ich ekranizacje mają być ugrzecznione.
JEST WIERNIEJ, ALE CHAOTYCZNIEJ
Siłą rzeczy obie wersje Hellboya zapożyczają z komiksu wygląd postaci, ale del Toro nie byłby sobą, gdyby w każdym możliwym miejscu nie dodał czegoś od siebie. Wijące się ornamenty, tak typowe dla tego reżysera, naniesiono nawet na kamienną rękę Hellboya. W scenografii i kostiumach u del Toro widać było silną, spójną wizję, co przełożyło się na znakomity efekt końcowy, ale rozmijający się z materiałem wyjściowym. Z kolei Marshall jest reżyserem mniej wyrazistym, trudno wskazać charakterystyczne cechy jego stylu. Za to okazał się lepszy w przeniesieniu plastycznej strony komiksów Mignoli na ekran. Epizodyczni bohaterowie – Rasputin, Baba Jaga czy Lobster Johnson – są żywcem wzięci z pierwowzoru.
Fabularnie jest to zlepek wątków z kilku historii Mignoli, które poszerzają świat przedstawiony w różne strony. Prolog i krótkie retrospekcje mówią nam sporo o bohaterach i świecie przedstawionym, a wydarzenia bieżące poszerzają jego mitologię. W nowym Hellboyu jest mnóstwo odniesień do folkloru i legend arturiańskich, ale i one wywodzą się z kart komiksu. Niestety skakanie od wątku do wątku sprawia, że film bardziej przypomina serię osobnych epizodów, a nie spójną opowieść. Pisana od nowa historia Hellboya nie skupia się jedynie na nim i jego otoczeniu. Wręcz przeciwnie: w filmie czuć, że bohaterowie są malutkim elementem ogromnego świata, który, mimo okrucieństw, chce się poznawać dalej. Zabrakło tylko spójności, z czym del Toro nie miał problemów.
JEST Z KIM POGADAĆ I NA CO POPATRZEĆ
Choć Hellboy w interpretacji Davida Harboura jest niezbyt rozmownym typem, zmuszony okolicznościami ciągle musi się z kimś spotykać. Del Toro dopiero w drugim filmie o Hellboyu pokazał, jak wiele pięknych, baśniowych stworzeń zamieszkuje świat przedstawiony. Marshall od razu rzuca nas na głęboką wodę: są wiedźmy, czarodzieje, olbrzymy, naziści-okultyści, duchy zmarłych i poczwary z piekła rodem. Spece od efektów specjalnych z Joelem Harlowem na czele spisali się na medal. Łącząc protetykę i charakteryzację z efektami komputerowymi, powołali do życia cały tłum fantastycznych i groźnych postaci. Jedną z najciekawszych – i najlepiej wyglądających – jest Baba Jaga, którą Hellboy odwiedza w jej chatce na kurzych łapach. Wiedźma wygląda jak zasuszone zombie, ale rusza się przy tym dość zwinnie, trochę jak pająk, który złapał coś w sieć. Raz zastyga w bezruchu, raz wyskakuje przed siebie. Takiej Baby Jagi sam się boję.
HELLBOY NASZYCH CZASÓW
Czy jest lepiej, niż było u del Toro? Nie, jest inaczej. Tak samo, jak Batman Christophera Nolana jest inny od Batmana Tima Burtona. Nostalgia i przyzwyczajenie do tego, co znamy, są naturalne, ale nie powinny odbierać nam radości z poznawania nowych wersji. Tak samo, jak Batman, Superman czy James Bond, tak samo Hellboy doczekał się nowej twarzy. Tym razem jest to duże odstępstwo od poprzedniej wersji, ale Neil Marshall brutalnością i mrokiem nowego Hellboya wpisał się w bieżący nurt komiksowego kina. Teraz wszyscy bohaterowie są po przejściach, z traumą, pełni rozterek i wątpliwości. Nowy Hellboy to wszystko ma, tylko bardziej na serio.