search
REKLAMA
Felietony

GABINET DOKTORA CALIGARI. Za co kochamy stare kino?

Odys Korczyński

26 lutego 2020

REKLAMA

Stare pomysły

Stare filmy często były kręcone w studiu. Działo się tak z wielu różnych względów, nieco jednak innych niż dzisiaj. Filmowcy mieli problemy ze sprzętem, jego zasilaniem, awaryjnością w trudniejszych warunkach zewnętrznych, a także ze światłem i czułością. Budując scenę wydarzeń w zamkniętej, studyjnej przestrzeni, mogli z kolei bardzo precyzyjnie kontrolować wszystkie parametry reprodukcji obrazu bez uwzględniania niepoddających się kontroli wpływów środowiska. Mogli zbudować taką scenografię, jaką dokładnie chcieli. Mogli lepiej zorganizować działanie wszystkich członków zespołu, a przy tym nie musieli przejmować się postronnymi ludźmi. W przypadku Gabinetu doktora Caligari studio posłużyło również za podstawę do artystycznego manifestu ekspresjonistów. Świat przedstawiony został dosłownie namalowany na wielkich płachtach, zarówno jeśli chodzi o wnętrza, budynki, jak i elementy naturalnego środowiska. Dzięki takiemu podejściu artefaktyczna rzeczywistość okazała się tak unikalna, że przetrwała i zadziwia do dzisiaj. Metoda jej produkcji tak samo. Mimo że naziści za wszelką cenę starali się zniszczyć ekspresjonizm, on również przetrwał, a nawet dzięki hitlerowskiej nagonce zyskał po wojnie nowych zwolenników i kontynuatorów.

Manifestacja ekspresjonistyczna w Gabinecie doktora Caligari wymagała ogromu mozolnej pracy. W ogóle w tamtym czasie, kiedy nie było zielonych teł i CGI, pomysł wymalowania ich ręcznie do całego filmu wydawał się jednocześnie koniecznością do stworzenia ekspresjonistycznej rzeczywistości oraz karkołomnym wyjściem. Widzowie przecież niekoniecznie musieli zaakceptować aż tak skrajną umowność i twórczy subiektywizm. A jednak tak się stało. Dzisiaj nowocześni ekspresjoniści zapewne skorzystaliby z mocy obliczeniowej komputerów. Wtedy, podobnie jak i inni „analogowi” filmowcy, poszukiwali sposobu, żeby umieścić w obrazie chociaż część swojej wyobraźni. Nikt przed nimi jeszcze tego nie próbował. Bez nich nie byłoby dzisiejszego kina z całym jego zaawansowaniem technologicznym. Dlatego z sentymentem odnosimy się jako widzowie do tych pierwszych, czasem śmiesznych i sztucznych prób stworzenia na ekranie odmiennego świata i sprawienia, żebyśmy uwierzyli w jego alternatywną realność.

Oniryzm zaszyty w naturze starości

W Gabinecie doktora Caligari rzeczywistość przypomina ten stan, gdy śnimy, ale jeszcze do końca nie zasnęliśmy, tylko błądzimy gdzieś na granicy przytomności. Budynki mają osobliwe kształty, ludzie przypominają bezosobową masę, na ścianach szpitala psychiatrycznego czają się niepokojące zygzaki, a przedstawiciele władz państwowych siedzą na wysokich krzesłach, do których nie mogą doskoczyć szeregowi ludzie. Rzec by można, że taka oniryczność jest bardzo polityczna, i tak jak pisałem gdzieś wyżej, została przez recenzentów pomylona z krytyką nazizmu, podczas gdy była raczej skierowana ogólnie w totalitaryzm i biurokratyzm. Oniryzm w starym kinie ma jeszcze jeden wymiar, nie tylko ten ekspresjonistyczny. Gabinet doktora Caligari nie ma żadnego monopolu na surrealizm. Jest jedynie dobrym jego przykładem. Generalnie filmy czarno-białe z tamtego okresu w większości mają w sobie zaszytą pewną dozę oniryczności, mniej lub bardziej wyeksplikowaną. Stąd nasz sentyment. Dzisiaj również filmy balansujące na cienkiej granicy między jawą a snem często odnoszą sukces wśród koneserów filmowych emocji. A wtedy? Czemu akurat stare i na dodatek czarno-białe?

W oniryczności jako cesze niegdysiejszych niemych hitów łączą się działanie czasu, staromodna forma, wpływ teatru, malarstwa oraz dowolność interpretacji ze względu na brak mogących jej zaprzeczyć świadków, czyli wszystko opisane powyżej. Inaczej rzecz ujmując, kochamy stare filmy za ich chronologiczną nierealność i tajemniczość, bo nie żyliśmy w ich czasach. Czerń i biel powodują większą pracę wyobraźni, ponieważ myślimy od dziecka kolorami, a nie szarościami. Czas daje wrażenie, że to, z czym obcujemy, jest coś warte, skoro istnieje na świecie dłużej niż my. To taka z reguły nieszkodliwa przypadłość zawyżania oceny staroci. Teatralność zapewnia odpowiednią dawkę emocji, chociaż scenariusz oraz rysy psychologiczne bohaterów są uproszczone przez brak dźwięku. Nieograniczona szansa interpretacji tego, co stare, daje nam wolność, bo kochając wiekowe filmy, możemy się czuć przez nie dowartościowani. Z tych względów temu, co jest stare, łatwiej nadać łatkę oniryzmu.

Gabinet doktora Caligari

Na koniec warto zastanowić się, czy już 100 lat temu, w 1920 roku, Robert Wiene nie zrobił po raz pierwszy w historii kina pełnoprawnego dramatu psychologicznego z wieńczącą całą historię pułapką na końcu. Forma estetyczna wraz z historią są tak zaskakująco poprowadzone, że nie sposób się domyślić, jaka niespodzianka czeka na głównego bohatera. Zachłystujemy się ręcznie malowanymi tłami udającymi kamienice, ścieżki, niebo i drzewa, a scenariusz sprytnie wprowadza nas w błąd. W Gabinecie doktora Caligari faktycznie można się zgubić, podobnie jak we własnej percepcji i oceniającym ją umyśle. Cały zaś film, mimo że niemy, czarno-biały i wyświetlany w 16 klatkach na sekundę, mimo że pod względem aktorskim i technicznym nieco już dzisiaj śmieszy i wprawiający w zdumienie, ze względu na rozplanowanie historii i suspens wciąż może być wzorem, jak skutecznie ukryć przed widzem zakończenie. Znakomita większość filmowców kręcących dzisiaj nie potrafi lub z jakichś względów nie chce tego robić. Scenariusze piszą po dwie, trzy osoby, a i tak nic z tego nie wychodzi. Decyduje marketing, promocja, lokowanie produktów, targety, zależności biznesowe. W latach 20. kino było jeszcze czyste pod tymi względami. To kolejny powód do tego, abyśmy je cenili, pamiętając równocześnie, że to, co zdarzyło się bohaterowi Gabinetu…, przy odpowiednim splocie okoliczności może przydarzyć się każdemu z nas.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA