Recenzje filmów z programu SPLAT!FILMFEST 2020. Część 2
Nowa edycja Splat!FilmFest potrwa jeszcze do 14 grudnia. 29 filmów pełnometrażowych, 26 krótkich metraży, wiele godzin bardzo świeżego kina gatunkowego. Wszystko to obejrzeć można na https://vod.splatfilmfest.com. Tymczasem prezentuję kolejną porcję recenzji obejrzanych filmów (pierwszą część można znaleźć tu).
Jedną z najbardziej oryginalnych opowieści na tegorocznym Splat!FilmFest jest LAPSIS w reżyserii i według scenariusza Noah Huttona. Głównym bohaterem filmu jest Ray, poczciwy koleś z brzuszkiem, niezbyt lotny, jeśli chodzi o nowe technologie, ale skory podjąć pracę przy rozwijającej się komunikacji kwantowej. Jego zadaniem jest przeciąganie kabli, od jednego punktu do drugiego, przez gęste lasy i w towarzystwie innych zarabiających w ten sposób ludzi. Wkrótce jednak odkrywa, że to pozornie łatwe, a nawet zdrowe zadanie (któż nie chciałby dostawać pieniędzy za spacery na łonie natury?) niesie za sobą pewne pułapki.
Jest tu bardzo wyraźnie zarysowana krytyka korporacyjnego wyzysku, potraktowana w sposób z jednej strony poważny, ale z drugiej niepozbawiony humoru – bohaterowie muszą ścigać się z małymi robotami, które jeśli przeciągną kabel jako pierwsze, sprawią, że zapłata przepadnie. W świecie Lapsis zarabia się na ludzkim trudzie i zdrowiu, tworząc sytuacje, które zmuszą nas do niechcianych przez nas wyborów (jak np. zakup kwantowego komputera, gdyż tylko one posiadają aktualny kalendarz). Absurd u Huttona jest jednak zaskakująco pogodny, zabawny, ale przede wszystkim nie jest ostateczny. Duża w tym zasługa wyboru na głównego bohatera człowieka, który wydaje się kompletnie nie pasować do opowieści science fiction. Z piwnym brzuszkiem, złotym łańcuszkiem na szyi i głosem bliźniaczo podobnym do Jamesa Gandolfiniego Ray przypomina gangstera z Brooklynu, ale za tą powłoką kryje się wdzięczna dusza i szlachetność prostaczka, który znaczy coś więcej niż tylko trybik w maszynie.
Turecka GONITWA ma dobry start, ale szybko okazuje się mocno poślednim thrillerem o polowaniu na człowieka, korzystającym również z konwencji rape & revenge, przywodząc na myśl wszystko od opowiadania The Most Dangerous Game Richarda Connella po nie tak dawną Zemstę Coralie Fargeat. Młoda Ayse zmuszona jest uciekać przed swoim mężem po tym, jak porzuciła go dla innego faceta. A że w grę wchodzi również honor jej rodziny, wkrótce bohaterka staje się celem – wydawać by się mogło – wszystkich mężczyzn, jakich spotyka na swojej drodze.
Film Emre Akaya nadawałby się do sekcji „Girl Power”, nieobecnej jednak w tym roku na Splacie, gdyż Ayse uosabia najlepsze cechy heroicznych bohaterek, będąc twardą, odważną, ale i bardzo kobiecą postacią. Równocześnie świat, w którym przyszło jej żyć, ani przez moment nie jest jej przychylny, a wręcz na każdym kroku podkreśla jej drugorzędność, rolę tej słabej i posłusznej, zwłaszcza wobec męża i ojca („Nie jesteśmy w Niemczech, tu się słucha ojca”, słyszymy w pewnym momencie). Jacy są jej napastnicy? Przekonani o własnych racjach, nieludzcy, wręcz psychopatyczni, niestety również nieudolni – już na początku polowania jeden z nich rani się w nogę, a drugiemu główna bohaterka łatwo odbiera broń. Niweluje to dobrze budowane wcześniej napięcie, ale nie unieważnia poczucia, że jest to walka jednej przeciw wszystkim. Ostatecznie jednak twórcy nie wiedzą, dokąd iść ze swoim konceptem, obudowując go mocno schematycznymi rozwiązaniami i scenami ataków, które w filmach będących oczywistymi inspiracjami dla Gonitwy niosły za sobą dużo większy ładunek przemocy i emocjonalnej siły.
Co ciekawe tegoroczna edycja festiwalu przyniosła nam jeszcze jeden film o uciekającej przed mężczyznami kobiecie. ŁOWY Vincenta Paronnauda są jednak zdecydowanie lepszą pozycją, przetwarzającą znajomy schemat w oparciu o silne związki z baśniowością. Już w pierwszej scenie matka przy ognisku opowiada swojemu synkowi bajkę o złych ludziach, dobrych wilkach i niewinnej kobiecie (oglądamy to w formie częściowo aktorskiej, a częściowo animowanej wizualizacji – przypomnienie, że Paronnaud współreżyserował nominowane do Oscara Persepolis), które to elementy pojawiają się później we właściwej akcji filmu. Główna bohaterka filmu, Eve, aby odreagować zły dzień, idzie do klubu na drinka, gdzie wpada jej w oko sympatyczny i czarujący facet. Noc zapowiada się fantastycznie, do momentu, w którym jej wybranek i jego kolega chcą wywieźć Eve Bóg wie gdzie. Kobieta ucieka od tego towarzystwa, ale nie na długo – wkrótce cała trójka ląduje w lesie, gdzie rozpoczyna się polowanie.
Łowom udaje się to, czego nie potrafiła osiągnąć Gonitwa – utrzymanie napięcia przez cały trwania seansu przy równoczesnym wyzyskiwaniu ze znajomego schematu czegoś nowego, a także archetypiczny niemal wymiar całej historii. W przeciwieństwie do tureckiego filmu nie każdy facet jest tu zły, ale reżyser tej belgijsko-francusko-irlandzkiej koprodukcji wykazuje się nie lada pomysłowością, obdarzając główny czarny charakter niesamowitą cechą natychmiastowej zmiany charakteru na potrzeby danej sytuacji. W ten sposób bezimienny złoczyńca (rewelacyjnie zagrany przez Arieha Worthaltera) potrafi być czułym kochankiem, zrozpaczonym partnerem czy potrzebującym pomocy turystą, aby niezauważenie przeobrazić się w potwora o równie wielu obliczach. I choć Eve wyrasta na szalejącą heroinę, to nie ona – być może na przekór temu, co chciał reżyser – jest gwiazdą tej opowieści.