search
REKLAMA
Felietony

O Jezu, jaki wstyd. WIEDŹMIN Netfliksa NIE JEST SŁOWIAŃSKI!

Filip Pęziński

21 lipca 2019

REKLAMA

Nie ma Netflix łatwo z Polakami, od kiedy ogłosił pracę nad serialową adaptacją Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego. W końcu amerykański gigant przenosi na ekran coś naszego. NASZEGO. A zatem każdy news, każda decyzja, każda plotka i każde zdjęcie poddane zostają dokładnej analizie, obejrzane z każdej strony i surowo ocenione. A to ktoś ma za ciemną skórę, a to za jasną. A to za dużo lat, a to za mało. A to za mało zarostu, a to za dużo. Nic zatem dziwnego, że kiedy w końcu jako naród dostaliśmy od Netflixa pełne materiału dwie minuty zwiastuna, to dobrze być zwyczajnie nie mogło. Ba, było źle, żeby nie powiedzieć: fatalnie.

Henry Cavill się na wiedźmina nie nadaje. Mięśnie ma za duże i grać to on sobie może Supermana co najwyżej, ale nie naszego bohatera. Humoru nie ma i wyuzdania też nie. Biednie to wygląda wszystko, jak Zmierzch jakiś. Yennefer wygląda młodo, a… Tu zdania są podzielone, ale na pewno powinna prezentować się inaczej. Co jednak najgorsze, w ogóle nie czuć w tym słowiańskiego ducha. No i po co, panie Netflix, było to w ogóle kręcić? Lepiej niż w grze nie zrobicie. A koło książki to nawet nie ma co się ustawiać.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie zabieram nikomu prawa do krytyki. Sam potrzebowałem chwili i przynajmniej dwóch podejść do zaprezentowanego na Comic-Conie w San Diego materiału, żeby się do netfliksowego Wiedźmina przekonać. Wciąż przy tym uważam, że daleko zwiastunowi do doskonałości. Mam jednak nieodparte wrażenie, że duża część krytyki wynika: a) z dziwnego poczucia, że Netflix powinien skakać wokół rzekomej polskości tego świata; b) zbyt dużego przywiązania do prozy Sapkowskiego i gry CD Projekt.

Pamiętajmy, proszę, że Netflix wykładając spore pieniądze (co w zwiastunie zresztą widać, i to nie tylko dzięki angażowi pierwszoligowego hollywoodzkiego aktora, a uparcie próbuje się wmówić, że nie), nie będzie priorytetowo traktował próby dogodzenia rodakom autora książki. Przeciwnie – ze wszystkich sił będzie chciał uczynić tę historię uniwersalną i przystępną dla jak największej liczby odbiorców. Nie ma zatem co liczyć za bardzo na słowiański klimat (co to w ogóle jest i kiedy staliśmy się antropologicznymi ekspertami?) ani obruszać na czarnoskóre postaci na drugim planie. Już raz dostaliśmy słowiańskiego Wiedźmina, co nawet po polsku mówił pięknym głosem Michała Żebrowskiego, i cóż, zapraszam rozczarowanych postawą Netflixa do powtórnego obejrzenia tamtej ekranizacji. Warto też zwrócić uwagę na to, że to dopiero oszczędny w treści dwuminutowy montaż, który wyraźnie ma pokazać widzom jedno – zastępstwo za Grę o tron jest w drodze. Na humor i dosadność wiedźmińskiego świata pewnie jeszcze przyjdzie pora.

A teraz sprawa druga, czyli wymienione wyżej przywiązanie do książek i gier. Ile to się można było naczytać, że medalion nie taki ma Geralt, bo inny niż w grze. Jak to dwa miecze mieć powinien na plecach (bo srebrny na potwory, a zwykły na ludzi), a na zdjęciach ma tylko jeden. Jednocześnie padały odpowiedzi na podnoszone zarzuty, że akurat nieprawda, bo w książce właśnie tak opisywany był medalion, a i miecze nie zawsze nosił Geralt na plecach oba. Aż chce się rozdzielić te dwie frakcje ekspertów, jakby byli oni małymi dziećmi, i stanowczo powiedzieć, że książka książką, gra grą, a serial, tak długo, jak długo będzie trzymał poziom, wcale nie musi być w każdym szczególe wierny dziełom Sapkowskiego i firmy CD Projekt. Wiem, że nie jest to łatwe (sam musiałem to przepracować), ale naprawdę na zdrowie wyjdzie nam, jeśli przestaniemy każdą ekranizację książki, komiksu czy gry wartościować pod kątem zachowania wierności pierwowzorowi. Film czy serial jest dobry, kiedy jest dobry. Kiedy twórcy podejmują decyzje, które w ramach opowiadanej historii działają. A to, że czasem nastąpi odejście od adaptowanego dzieła, nie jest nawet mało istotne, tylko nie jest istotne w ogóle.

Lekcja na dziś? “Nie podoba mi się netfliksowy Wiedźmin, bo w książce było LEPIEJ” – to uzasadniona krytyka. “Nie podoba mi się netfliksowy Wiedźmin, bo w książce było INACZEJ” – to nieuzasadniona krytyka. A komentarze typu: „O Jezu, czarne elfy w słowiańskim Wiedźminie. Jak ja teraz spojrzę matce w oczy?” to nie jest nawet krytyka. To głupota.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA