Laurence O’Fuarain i Sophia Brown o serialu WIEDŹMIN: RODOWÓD KRWI: „Chcieliśmy, aby widzowie odnaleźli się w naszym serialu”
Laurence O’Fuarain i Sophia Brown, aktorzy wcielający się w główne postaci (Fjalla i Éile) nowego serialu Netflixa Wiedźmin: Rodowód krwi, opowiedzieli nam o swoich rolach i o samej produkcji.
W jaki sposób znaleźliście balans pomiędzy faktem, że Rodowód krwi jest nie tylko nowym, autonomicznym prequelem w tym uniwersum, ale i tym, że wasze show w jakiś sposób kontynuuje stylistyczną ścieżkę wyznaczoną przez serialowego Wiedźmina?
Laurence O’Fuarain: Nasz serial musiał mieć w sobie aurę świeżości i niezależności. Bazuje on na opowieściach opowiedzianych w książkach i wspomnianych w serialu, ale wciąż musieliśmy całość wymyślić na nowo. Tylko wtedy całość wyda się atrakcyjna dla naszych widzów. Zadawaliśmy sobie wiele pytań: jak wyglądało to uniwersum przed pojawieniem się ludzi? W jaki sposób Koniunkcja Sfer wpłynęła na świat Wiedźmina? Chcieliśmy zarówno czerpać z książek, jak i wprowadzić parę oryginalnych pomysłów.
Sophia Brown: Co ciekawe, mieliśmy szansę poczytać scenariusze do trzeciego sezonu Wiedźmina. Kiedy znaleźliśmy jakieś interesujące treści, które w jakiś sposób mogłyby korespondować z naszym serialem, od razu prosiliśmy Declana De Barrę [główny producent i scenarzysta serialu], aby dopisał parę rzeczy do scenariusza. Pomimo faktu, że jesteśmy aktorami, czuliśmy się jak integralna siła twórcza, która ma coś więcej do powiedzenia. Byliśmy też świadomi, że fabuła to gra o wysoką stawkę: zakończenie jest tylko jedno (i wiele się dzieje), niektóre postaci umrą, niektóre zakochają się w sobie itp. Co ciekawe, chociaż serial kończy się z przytupem, Declan jest na tyle utalentowanym twórcą, że wiele postaci zostawia w bardzo ciekawych miejscach. Dzięki temu widzowie wciąż będą ciekawi, co dzieje się z ich ulubionymi bohaterami; a co za tym idzie, mogą prędko powrócić na ekrany. Kto wie, może Rodowód krwi połączy się z jakimiś kolejnymi spin-offami? To właśnie był ten balans: próba stworzenia autonomicznego serialu, który wciąż będzie nierozłączny z treścią samego uniwersum.
Wasz serial na pierwszych widzach robi ogromne wrażenie audiowizualne; zakładam, że najlepszym doznaniem będzie obejrzenie go na dużym ekranie. Jakie jest wasze podejście do sposobu doświadczania tej opowieści? To w końcu netflixowa produkcja: ludzie będą oglądać ją np. na smartfonach w busie…
LO: Może trudno w to uwierzyć, ale zastanawialiśmy się nad tym. I, nie oszukujmy się, cały świat używa swoich iPhone’ów, aby codziennie oglądać coś w busie lub w pociągu. Nie ma w tym nic złego, jeśli ktoś w tego typu miejscu obejrzy Rodowód krwi. Jeśli nadal będą w stanie zobaczyć mnie na ekranie, to jest to sukces i w żadnym wypadku nie będę z tego powodu narzekał! (śmiech) Nasz serial ma premierę w trakcie świąt. I co? Ludzie wciąż będą oglądać, jak zabijamy paru złych gości!
Który członek/członkini obsady zrobił/zrobiła na was największe wrażenie podczas kręcenia serialu?
LO: Raczej nikt: od początku wiedzieliśmy, z kim będziemy współpracować, a co więcej, każdy był perfekcyjnie dobrany do swojej roli. Mogę jedynie dodać, że Michelle Yeoh okazała się totalnym objawieniem, a przy okazji największym na świecie dowcipnisiem; na planie ciągle próbowała nas wszystkich rozśmieszyć! Oczywiście: niektóre postaci rozwijaliśmy podczas prac nad serialem, ale nie powiedziałbym, abyśmy natknęli się na jakieś niespodzianki. Współpraca z tym zespołem nieustannie rozwijała moje aktorskie możliwości. Każdy z osobna uwierzył w świat przedstawiony, więc zostawiliśmy w tym serialu nasze serca.
SB: To prawda! Ale wynika to z faktu, że nawet jeśli zależało nam na stworzeniu fantasy, to chcieliśmy również, aby to uniwersum odzwierciedlało nasz własny świat. Wszelakie problemy społeczne, wyzwania, z którymi musimy się zmierzyć, kwestie związane z budowaniem relacji… to wszystko mogłoby się wydarzyć w jakiejś współczesnej opowieści. Zależało nam, aby Rodowód krwi był zarówno autorsko samoświadomy, jak i dla widza emocjonalnie osiągalny. Aby dało się w tej produkcji odnaleźć cząstkę siebie. Do tego nasz zespół pracował, by ulepszyć sposób portretowania serialowych bohaterek. W starych produkcjach fantasy jedynie męska część widowni ma szansę utożsamiać się z silnie poprowadzonymi bohaterami. A co z widzkami? W popkulturze nie ma zbyt wielu herosek. Tego typu podejście w Rodowodzie krwi nie jest żadną PR-ową agendą. To uniwersum po prostu działa na tego typu zasadach!
Czy wasz serial był również inspirowany irlandzką mitologią? W wielu momentach czuć tego typu referencje. Pomijając sam fakt, że całość jest pochodną książek Andrzeja Sapkowskiego.
SB: W stu procentach: cała aura tego serialu ma w sobie coś irlandzkiego. Co więcej, Sapkowski czerpał nie tylko z polskich, ale i z wielu innych europejskich mitów (wliczając w to te irlandzkie). Warto też zwrócić uwagę na imiona postaci! Imię mojej bohaterki, Éile, mówi samo za siebie. Dzięki temu cały projekt wydaje się bardzo świeży: nie mieliśmy wcześniej czegoś takiego w serialach związanych z fantastyką.
A dlaczego zdecydowano się na powrót Joeya Bateya, który raz jeszcze wcielił się w ulubionego barda, Jaskra?
SB: Zależało nam, aby nasz serial miał jakieś wprowadzenie dla nowych widzów, którzy nie wiedzą nic o tym uniwersum. Jego postać jest swoistą dźwignią, dzięki której możemy cofnąć się o te 1200 lat. Scenariusz posługuje się Jaskrem, aby w jakiś sposób połączyć Rodowód krwi z czasem i przestrzenią głównego Wiedźmina! Warto też zwrócić uwagę na fakt, że nasza produkcja ukazuje Jaskra jako samodzielnego bohatera; nie zawsze musi być on towarzyszem Geralta z Rivii.
Podsumowując: wasz serial to wciąż stricte fantasy, czy jednak możemy go nazwać „dramatem, który ma miejsce w uniwersum fantasy”?
LO: Nie oszukujmy się, to wciąż serial fantasy i musi mieć w sobie pewien element magiczny. Bez tego mielibyśmy do czynienia z kolejnym serialowym dramatem, który w jakiś sposób twórcy starają się umiejscowić w uniwersum ze smokami i ze szczątkowymi elementami magii. Niemniej Rodowód krwi przekazuje pewne elementy dramatyczne: mamy tutaj politykę, a całość przypomina coś w rodzaju średniowiecznej epoki. Ale to wciąż jest Wiedźmin! Z każdym epizodem podrzucamy widzom kolejne tropy, które jedynie udowadniają, że nasze uniwersum jest w pełni wyjątkowe.