NIC SIĘ NIE STAŁO. Celebrycka chatka-kopulatka
Wiedząc, do czego zdolna jest dzisiejsza TVP i jak pełną spisków wizję rzeczywistości tworzy w głowach swoich widzów, nie chcę myśleć o filmie Sylwestra Latkowskiego jako o narzędziu jej propagandy. Traktuję go jako kolejny dokument zrealizowany na fali odkrywania w różnych środowiskach siatek pedofilskich. Zaczęło się od Kościoła, teraz przyszedł czas na celebrytów, a w kolejce czekają zapewne politycy, a potem znowu Kościół, a właściwie jeden człowiek na samym jego szczycie. Po seansie Nic się nie stało tym bardziej widzę, że Latkowski i Sekielscy nie są konkurentami. Ich filmy i działalność mogą być co najwyżej źle i drapieżnie propagandowo wykorzystane, co próbowali zrobić w debacie po seansie dokumentu Latkowskiego wiceminister Wójcik i publicystka “Sieci” Dorota Łosiewicz, która zaczęła swoją tyradę o karpiu, korniku drukarzu i JEDNOSTKOWYCH przypadkach pedofilii wśród kleru. Widać, że to ludzie, którym nie zależy na odkryciu prawdy, a na podtrzymaniu status quo. Latkowski jednak się nie dał. Specjalnie prosił o wywiad na żywo, żeby jego wypowiedzi nie zostały, jak otwarcie stwierdził, „ocenzurowane”. Skąd w ogóle ta myśl?
Latkowski tak naprawdę zaczął zajmować się pedofilią 15 lat temu. Nakręcił wtedy dokument o siatce pedofili działającej na Dworcu Centralnym i o chłopcach z Żurawiej, z których usług korzystały znane osoby ze środowiska artystycznego. Wtedy również padło nazwisko Krzysztofa Zanussiego, tyle że artykuł 200 Kodeksu karnego dotyczy dzieci poniżej 15 roku życia, a nie 16-latków jak w przypadku reżysera, więc się mu upiekło. Latkowski wrócił do tematu po wielu latach, jakby kierowany pewnością, że się w temacie nic nie zmieniło. W środowisku „wielkiego” biznesu i celebrytów pedofilia jest obecna co najmniej od kilkudziesięciu lat, chociaż ma nieco inny wymiar niż ta wewnątrzkościelna czy rodzinna. Latkowski miał więc rację. Nic się nie zmieniło. Warto mieć na uwadze jeszcze jedną ważną sprawę. Kiedy wyszła sprawa Zanussiego, reżysera ochronił kokon układów, a sam twórca Nic się nie stało dostał w świecie filmowców tzw. bana. To nie przypadek.
Latkowski swój najnowszy dokument oparł o sprawę Krystka, jak już wiemy – człowieka, którego można określić „łowcą i szoferem nieletnich dziewczynek”. Wyszukiwał on w Internecie najczęściej 14-latki i swoimi metodami omamiał je, żeby potem samemu wykorzystać seksualnie, a następnie udostępnić swoim bogatym mocodawcom. Jedną z nich była Anaid, którą Krystek zgwałcił, a ta w efekcie popełniła samobójstwo. W sprawie pojawił się także sopocki klub Zatoka Sztuki wraz z jego właścicielem Marcinem Turczyńskim, który miał zmuszać nieletnie do seksu oraz czerpać korzyści finansowe z nierządu. Sprawa tych dwóch pewnie nie wywołałaby rozgłosu, gdyby nie znani goście Zatoki Sztuki – Siwiec, Szyc, Lipińska, Iwan, Wojewódzki, Nergal, Chyra, Cielecka i dziesiątki innych nazwisk z pierwszych stron kolorowych gazet. W dobrym tonie było pójść do modnego sopockiego klubu, zabawić się, czasem paść pod stół albo zaliczyć tzw. rufę. I o to właśnie się rozchodzi: co ci celebryci tam widzieli i w czym brali udział? I czy Krystek dla niektórych z nich dowoził dziewczyny do innej lokalizacji, już poza klubem, zwanej „pucką chatką-kopulatką”.
Latkowski nie postawił nikomu zarzutów. Jego dokument pod tym względem jest bardzo ogólny, wręcz zachowawczy i niezdecydowany. Raczej skupia się na historii 14-letniej Anaid, na podstawie której można zdefiniować pewien typ dziewczyn, które Krystek werbował. I cokolwiek będą sądzić rodzice ofiar, od razu narzuca mi się pytanie: co robiły matki i ojcowie, że dopuścili, żeby 13- i 14-latki prowadzały się ze starszymi gośćmi po klubach, pożyczały od nich pieniądze, piły i zachowywały się jak dorosłe? Bo w środowisku takich dziewczyn, zwykle z jakąś dysfunkcją rodzinną, Krystek poszukiwał ofiar. To wynika z cytowanych przez Latkowskiego zeznań dziewczyn – byłam pijana, nie pamiętam, uciekłyśmy z domu dziecka, pożyczyłam od niego pieniądze. To nie jest normalny świat dzieci, tylko środowisko patologiczne. Winę za to, co stało się dzieciom, ponoszą więc pośrednio rodzice, i to jest najboleśniejsze.
Człowiekowi z zewnątrz, takiemu jak Krystek, dużo łatwiej werbować w takim otoczeniu potencjalne prostytutki niż w środowisku, na które baczniej patrzą rodzice i zwracają uwagę, co ich dzieci robią po szkole czy w czasie weekendu – bo 14-latki to przecież jeszcze dzieci, prawda? Z drugiej strony żadne pogubienie życiowe ofiary nie może i nie jest usprawiedliwieniem dla sprawcy – nie umniejsza jego winy. Tak jak dla gwałciciela krótka spódnica albo głęboki dekolt, co często niskiej jakości intelektualnej policjanci uważają za prowokowanie sprawcy. Patologiczne środowisko tylko ułatwia działanie zboczeńcom takim jak Krystek.
Pod tym względem model, nazwijmy to, „celebrycko-biznesowej pedofilii” jest odmienny od „pedofilii księżowskiej”. Ofiary kleru są młodsze, wywodzą się z nieco innych środowisk, często bogatszych, ale też biednych, tyle że bardzo religijnych, a dotarcie do nich odbywa się na innych zasadach, chociaż kończy się na tym samym, czyli seksie. Nie ma tu jednak celu sutenerskiego. Księża ofiar szukają najczęściej obok siebie, w swoim środowisku, czyli w kościele. Tylko wyjątkowi desperaci wychodzą na łów na przykładową Żurawią z pierwszego dokumentu Latkowskiego o pedofilii. Gdy tak się dzieje, najczęściej już nie da się ich ochronić przed sądem i więzieniem, a w przypadku ministrantów czy dzieci z sąsiedztwa sprawę dużo prościej zatuszować i Kościołowi, i prokuraturze.