KAPITAN MARVEL czy WONDER WOMAN? Która superbohaterka bardziej szkodzi KINU FEMINISTYCZNEMU?
Męski świat to ten, do którego kobiety muszą bez przerwy dorastać, usilnie starać się dotrzymać kroku mężczyznom od dziecka aż po starość. A przecież najważniejszym celem nowoczesnej kobiety jest nie musieć niczego udowadniać męskiej płci. Kobietom chodzi wyłącznie o równą pozycję. To racjonalne dążenie uznawane jest jednak za potrzebę wywyższenia się. Zapewne dlatego żeńskie postaci superbohaterek, tworzone oczywiście przez facetów, są tak seksistowskie. Może się wydawać, że Kapitan Marvel oraz Wonder Woman epatują niezależnością, siłą, że na nich opierają się całe historie, lecz w gruncie rzeczy ich walka polega właśnie na tym dorastaniu, doskakiwaniu do poziomu, na jakim zostaną zauważone, na obronie męskiego świata zgodnie z męskimi regułami. Bardzo więc łatwo się pomylić i uznać, że superbohaterki tak silne jak te dwie mogą wspomóc feministki w ich walce o swoje prawa. Wręcz przeciwnie. Pytanie tylko, która buduje gorszy PR feministycznym ideałom? Odpowiedź wydaje się prosta – Wonder Woman. Kapitan Marvel jest zbyt rozrywkowa, liberalna, swojska i mało seksualna.
Przyjrzyjmy się najpierw rodowodowi obydwu postaci. Kapitan Marvel, czyli Carol Danvers, od czasów dzieciństwa walczyła, żeby robić to, co mężczyźni, czyli kształcić się, ćwiczyć fizycznie, a w końcu stać się pilotką Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Na początku była zwykłą, ziemską kobietą z marzeniami, dorastającą w czasach podziałów rasowych, rewolucji Dzieci Kwiatów oraz walki z panoszącym się purytanizmem, tak naprawdę niemożliwym do wyplenienia z tak podzielonego i coraz bardziej pozbawianego klasy średniej społeczeństwa USA. Danvers osiągnęła więcej niż jakakolwiek kobieta w jej czasach, nie licząc Skłodowskiej-Curie, Emily Davison, Amelii Earhart i np. Jean Batten – trochę się ich nazbierało, i są realne, a nie fikcyjne jak Kapitan Marvel. Niewątpliwie samolot jest symbolem niezależności, a dla kobiet emancypacji. Całkiem zresztą zasadnie. Wyobraźcie sobie, że wciąż są na tej planecie kraje, gdzie takim symbolem wolności jest możliwość prowadzenia samochodu. Nie do uwierzenia w naszej kulturze, chociaż spora grupa naszych oświeconych mężczyzn chętnie zakazałaby kobietom posiadania prawa jazdy.
Podobne wpisy
Wracając do niezwykłości Danvers, była taka jako ziemska kobieta i jako hybryda z rasą Kree, którą stała się po napromieniowaniu przez Tesseract i późniejszej transfuzji krwi Yon-Rogga. Nie byłoby w tym nic nietypowego ani szkodliwego dla feminizmu jako takiego, gdyby nie sposób prezentacji jej postaci jeszcze przed premierą filmu, który jednak jest znacznie mniej feministycznie prześmiewczy niż w przypadku Wonder Woman, czyli Diany Prince. Do samego filmu zaraz wrócę. Na razie przyjrzyjmy się rodowodowi Diany i wyciągnijmy wnioski. Diana urodziła się jako Amazonka, a więc istota stworzona, jak to jest podkreślone w filmie Wonder Woman, do wlewania miłości w męskie serca, aby te stały się mniej agresywne. Na dodatek została ulepiona z gliny, a życiową pneumę tchnął w nią Zeus. Brzmi to jak policzek wymierzony w istotę feminizmu. Diana została stworzona tak naprawdę przez męskiego władcę świata, tylko po to, żeby dać zawładniętym Aresowską wojną, oszalałym facetom miłosne ukojenie. Już więc na poziomie samego rodowodu jej rola jest o wiele bardziej uległa niż Kapitan Marvel, ziemskiej kobiety od dziecka walczącej o swoje, a nie izolowanej jak relikt zamierzchłej przeszłości, któremu nie wolno samodzielnie poznawać świata.
A jak jest z filmowym wizerunkiem Carol Danvers? Na pewno nie tak, jakby chciała sama Brie Larson, która nakręcała feministyczną śrubę do granic możliwości jeszcze przed premierą. Przygłupi hejterzy oczywiście się na to nabrali i sami stworzyli wokół produkcji genderowy i feministyczny klimat. Brie oczywiście miała obiektywnie rację, że tak podkreślała kwestie nierówności płciowej, lecz może niefortunnie w momencie premiery filmu, którego nie można poczytywać za jakikolwiek feministyczny manifest. Kapitan Marvel może być co najwyżej produkcją zawierającą wtręty polityczne dotyczące sytuacji uchodźców. Na upartego można znaleźć w filmie, rzecz jasna, sugestie, że kobiety są niedoceniane w pracy, a w poważniejszych zawodach jest ich mniej, niezależnie od tego, jakie mają kompetencje. Poza tym w rozmowie z Nickiem Fury Kapitan Marvel zachowuje się jak na superbohaterkę bardzo ulegle. Bez zająknięcia akceptuje typowo męskie stwierdzenie, że wojna jest najbardziej uniwersalnym językiem we wszechświecie. Tak więc nasza bohaterka jest kobietą, ale gra w męską grę. Nikt nie przejmuje się jej kobiecym punktem widzenia, a to jest podejście wybitnie antyfeministyczne.
Feministkom natomiast powinno się bardzo spodobać podejście do seksualności Carol Danvers. Kapitan Marvel nigdy nie była takim obiektem seksualnym, co Wonder Woman. Chodzi przede wszystkim o ubiór. To Diana Prince została stworzona, aby zaspokajać wizualnie rządze spragnionych kobiecej dominacji mężczyzn. Jej filmowy wygląd idealnie pasuje do opisanego wcześniej rodowodu Amazonki. Można rzec, że Diana jest prekursorką femdomów. Sieje przemoc w świecie męskiej przemocy. Zawsze jest narzędziem, czy to metafizycznym, czy cielesnym. Twórcy Wonder Woman korzystali z wszelkich okazji, żeby zaprezentować zgrabne nogi Gal Gadot, nie mówiąc już o piersiach i pośladkach. W podejściu do Kapitan Marvel nic takiego nie miało miejsca. Danvers skupiła się na walce, a nie powodującym seksualne pobudzenie wyglądzie. W seksistowskim świecie superbohaterów nagminnie zdarzała się seksualizacja kobiecych postaci, a Kapitan Marvel wyrwała się temu stereotypowi.