Kinomaniaki i torrenty na pirackich VODach, czyli co oglądać, aby było dobrze
Lubicie oglądać filmy?
Jeśli jesteście na tej stronie, to z pewnością. Banałem zaczynam, bo o banał zapytałem dzisiaj rano siebie mając na myśli film właśnie, miłość moją, twoją i naszą. Gdzie ją oglądać, podglądać? Czy da się? Za ile? Po co? I czym będzie oglądanie za moment? Pytania dość abstrakcyjne w tym sensie, że przecież wciąż filmy oglądamy, zachwycamy się nimi, czasem szydzimy, a momentami jesteśmy kompletnie zobojętniali – film jest zawsze gdzieś obok nas, jest podstawą dyskusji, centrum wokół którego kręci się życiowa pasja. Kochana. Ciągle konsumowana. Nie do porzucenia.
Na pewno to czujecie.
MY, MIŁOŚNICY
Najczęściej to oczywiście kino – weekend bez wypadu na nowość jest weekendem straconym, tym bardziej, że w ostatnich latach premier kinowych w bród i co tydzień wchodzi coś ciekawego, coś dla każdego i to coraz szybciej w stosunku do premier za Oceanem. Wielu z nas, kinomanów, żywi się także dvd i – obecnie częściej – blu-rayami, kupowanymi w kraju, ale i za granicą (niestety w Europie Zachodniej i USA mieszkają bardzo biedni ludzie, więc i filmy w ofercie sklepów są zdecydowanie tańsze niż w Polsce). Kiedyś mieliśmy także VHS, do którego wciąż wzdychamy, wciąż żerujemy na sentymentach z dziecięctwa. Czasem kinoman pożywi się telewizją, z reklamami lub bez, zawsze z kiepskim lektorem i z powtarzalnym i przewidywalnym repertuarem (mowa o tych, co żyją z naziemną za pan brat), którego jednak nie lubić nie sposób – zawsze bowiem znajdzie się coś do oglądania na jednym z kilkunastu głównych programów (dzisiaj mamy wybór między “Psami” a “Powrotem do przyszłości 2”, źle?).
Wielu, a może i większość, zasysa z torrentów, chomików i klonów megauploadów wszystko to, co najnowsze lub średniej świeżości bądź klasyczne – wbrew obiegowej opinii samo ściąganie nie ma nic wspólnego z łamaniem prawa. To udostępnianie dzieł chronionych prawem autorskim jest nielegalne i podlega paragrafom kodeksu karnego (dlatego torrenty są dość niebezpieczne, bo zasadza się na dzieleniu). Taka konstatacja zawsze wywołuje sporo pretensji, bo mimo wszystko ściąganie jest swego rodzaju obchodzeniem prawa, a pobocznym efektem tego procederu jest ignorowanie interesu posiadaczy praw autorskich, w tym samych artystów. Szacunek dla twórców zawsze się należy, a objawia się on m.in. w takim sposobie korzystania z dóbr kultury, na jaki godzą się twórcy. Można to nazwać dobrym obyczajem, zdrowym nawykiem, wynagrodzeniem za pożądaną usługę.
Oczywiście nie jest tak, że fakt ściągania pociąga za sobą straty posiadaczy praw autorskich – nikt nigdy nie wykazał zależności między intensywnością piractwa a głębokością kieszeni np. wytwórni filmowych. Co jakiś czas rzucane na szafot są liczby, ileż to artyści stracili, na jakim niesamowitym minusie jest cały rynek filmowy i muzyczny – wszystko przez te cholerne piractwo, na walkę z którym wydaje się miliony licząc jednocześnie na dodatkowe miliony w portfelu. Nic z tego, nie tędy droga, to mydlenie oczu i doskonale wiedzą o tym choćby producenci najpopularniejszych seriali np. „Gry o tron”, „Breaking Bad” czy „Sherlocka”, którzy – czasem głośniej, czasem mniej oficjalnie – przyznają, że walka z takimi torrentami jest czystą donkiszoterią. Więcej – w ich ustach wyczuć można nawet pewnego rodzaju dumę z „bycia” piraconym, bo, wbrew pozorom, popularność w drugim obiegu przekłada się na popularność w legalnym obiegu kultury, buduje siłę marki, a ona z kolei niesie produkcję do przodu, zapewnia odpowiednie zainteresowanie, skuteczny PR. I co najważniejsze – trudno posądzać producentów o straty z tytułu bycia gwiazdą torrentowych rankingów.
Nowa świadomość?
Może z tego powodu Studio Kadr i TOR rozpoczęły wrzucanie filmów, które na YouTube może obejrzeć każdy? Obecność klasyków Machulskiego czy Barei nie umniejsza frekwencyjnych sukcesów, którymi chwali się TVP puszczając regularnie te filmy na swojej antenie. A przy okazji wytwórnie kontrolują w pełni swoje dzieła, świadomie umacniają ich status, nie poddają niczego przypadkowi. Ich sukces – bardziej wizerunkowy niż finansowy – może pociągnąć za sobą innych.
Nie chcę przez to brzmieć jak piewca wolnej kultury albo obrońca piractwa, nielegalności itp. usprawiedliwiający wszelkie niecne zagrywki związane z łamaniem praw autorskich. Prawo trzeba szanować, jeszcze bardziej twórców, a jednocześnie warto być odpornym na antypiracką ściemę, a ta lubi być w centrum zainteresowania co jakiś czas, szczególnie ostatnio, przy okazji sprawy ze słynnym portalem Kinomaniak.tv. To kolejny, szalenie w Polsce popularny, sposób konsumowania filmów i seriali.
Jego działalność była kolejnym pstryczkiem w nos dla ochroniarzy praw autorskich w Polsce – to podmiot, który całkowicie legalnie działał na terenie Polski (z siedzibą na Karaibach), został w niewyjaśniony dotąd sposób zamknięty, co jednak nie spowodowało, że dziesiątki jego klonów poczuły się zagrożone. Dla niewtajemniczonych w działania tego typu serwisów kilka słów wyjaśnienia, dlaczego gra była i jest zgodna z prawem: otóż każdy może wrzucić film czy serial na serwer (który znajduje się najczęściej za granicą), o ile był posiadaczem praw autorskich. W domyśle, według obowiązujących tam regulaminów, każdy wrzucający posiada te prawa, a właściciele np. Kinomaniak.tv nie mają obowiązku sprawdzać każdego z osobna, czy prawa naprawdę ma, czy ich jednak nie ma, chyba że ktoś (czyli prawdziwy posiadacz praw) wskaże bezpośrednio osobę odpowiedzialną za wrzucenie filmu – wtedy właściciele serwisu zazwyczaj reagują. Portal nie bierze więc odpowiedzialności za to, co się na jego stronie pojawia, tym bardziej, że odwiedzającym oferuje tylko usługę oglądania tego, co zostało przez użytkowników wrzucone… A bywa tam wszystko – filmy najnowsze, filmy najstarsze, seriale hitowe i seriale klasyczne. Kilka dych miesięcznie i oglądasz, ile chcesz, bez ściągania, bez dzielenia się. Dystrybutor czuje się wykiwany? Jeśli tak, to wtedy trzeba się zgłosić po IP, a że serwery we Francji, to nie jest łatwe i tak naprawdę fakt wrzucenia nie jest jednoznaczny z dzieleniem się, a sam streaming video nie jest udostępnianiem (pewnie nawet kodeks karny nie zna takiego pojęcia) i tak dalej, w podobną nutę, z naginaniem obowiązujących przepisów.
Legalne? Jasne. Fair? Już nie bardzo i pewnie nie wszyscy o tym wiedzą oglądając hity serialowe i ripy filmowe, a szkoda.
CI, KTÓRZY SIĘ STARAJĄ
Wbrew pozorom wszyscy znamy legalną alternatywę. Prócz biletu do kina lub zakupu niebieskiego krążka możemy przecież korzystać z serwisów VOD, które starają się być tym samym dla filmu, czym Deezer czy Spotify są dla muzyki (po ich pojawieniu się mp3 straciło sens, przynajmniej dla mnie). Starają się – to słowo-klucz, bowiem ich oferta jest niezbyt bogata, a w kilku przypadkach skupiona w dużej mierze na produkcjach telewizyjnych towarzyszących bieżącej ramówce. Takie VOD od Telewizji Polskiej umożliwia obejrzenie najnowszego odcinka „M jak miłość”, a TVN Player zaprasza do sięgnięcia po 235 odcinków „Brzyduli” lub swoje sztandarowe pozycje kulinarno-obyczajowe. Prócz tego można zerknąć na kilkadziesiąt mniej lub bardziej znanych filmów – nie jest to jednak realna alternatywa dla kinomanów.
Tą są „rasowe” VOD w postaci choćby ipla, Kinoplexu, HBO Go i VOD od Onetu. Pomyszkowałem po ich bazach filmowych i naprawdę wiele ciekawych filmów i seriali można tam znaleźć – wprawne oko może dostrzec sporo nowości, szczególnie produkcji polskiej, ale i sporo głośniejszych tytułów, także i tych, które otarły się o Oscary. Nie słodzę, naprawdę tak jest, sprawdźcie sami. Zaskoczeniem jest HBO Go, gdzie można znaleźć wszystkie sezony najwybitniejszych seriali – kosztuje niemało, bo chyba 3 dychy, a operatorem nie jest bezpośrednio HBO, a dostawca np. internetu lub kablówki. Dobre.
Po upadku Kinomaniaka często podnoszoną kwestią w różnych dyskusjach było porównanie naszych serwisów VOD do jankeskiego Netflixa lub Hulu, których baza jest wielokrotnie większa od naszych rodzimych, abonament porównywalny i wiadomo, Amerykanie wiedzą jak to się robi w Chicago. Kłopot w tym, że nie korzystam ani z polskich, ani z tamtejszych VOD, więc – w ramach testowania potencjału – zrobiłem małe porównanie biorąc na tapetę najlepsze filmy z naszych Złotych Krabów, wybrane tytuły z naszych rankingów dekad (biorąc pierwszą i piątą dychę zestawień) oraz kilka klasycznych seriali, o których wiemy, że są dobre i powinny być obejrzane przez wszystkich miłośników tej sztuki. Kliknijcie na zdjęcie :
Wnioski? Bieda, panie, bieda. Dostępność najlepszych tytułów jest praktycznie żadna i bez porównania do muzycznych baz takiego Deezera, który ma prawie wszystko. Nie ta bajka, nie ten potencjał. Wpisuję tytuły, wpisuję nazwiska twórców, a wyszukiwarka w serwisach VOD wypluwa mi naprawdę niewiele. Taki Kinoplex od Agory to w ogóle nie ma wyszukiwarki, więc z miejsca go ignoruję – szkoda czasu. Vodeon promowany przez Tomasza Raczka i Netię to jakaś filmowa padaka – „Striptizerki kontra wilkołaki”, „Quick Gun Murugun”, „Krwiożercze pająki”, „Kiltro” to tylko niektóre tytuły z ich strony głównej, które – nie przeczę – mogą znaleźć swoich amatorów. VOD od Onetu i ipla prezentują się na tym tle znacznie lepiej, ale gdybym szukał naprawdę najlepszych filmów, nie mówiąc już o arcydziełach kina, to bym się srogo rozczarował także i w tych miejscach.
Netflix, który jest tak często fetyszyzowany, prawdopodobnie bazę ma wielką, ale dotrzeć do niej nie sposób, bowiem Polacy z serwisu korzystać nie mogą (choć są podobno na to sposoby). Pobieżny rzut oka na dyskusje w internecie pozwala domniemywać, że większość tytułów z powyższej listy jest dostępna – nie licząc produkcji HBO. Netflix proponuje poza tym oczywiście olbrzymią ilością materiałów telewizyjnych z setek kanałów, przejrzystą i zróżnicowaną ofertę, gwarantuje szybkie pojawienie się nowości, a do tego jest dostępny na X-boxie i Sony Playstation. Tak niebanalnie skonstruowanej oferty polskie VOD nie posiadają, co nie znaczy przecież, że, przyglądając się rynkowemu liderowi, mieć nie będą.
Gruchnęła ostatnio wiadomość o możliwości wejścia Netflixa do Polski. Już jest w Brazylii, w Wielkiej Brytanii, Danii. Gdyby rzeczywiście ich obecna oferta została wzbogacona o np. polskie filmy i seriale, to byłoby naprawdę niesamowite i te 20-30zł, przy posiadaniu odpowiednio szybkiego łącza (co najmniej 5Mb), byłoby bardzo kuszącym rozwiązaniem równoważnym z posiadaniem tysięcy płyt dvd (pod względem jakości), a już wkrótce i blu-ray (wszak Netflix zapowiada premiery w rozdzielczości 4K!). Kłopot w tym, kto trzyma prawa autorskie i czy zechce dzielić się swoją własnością z gigantem streamingu. W pewnym sensie na pewno byłoby to opłacalne, bo Netflix dzieli się zyskiem z właścicielami praw, jednak oznaczałoby to, że inne serwisy VOD – a tych w Polsce jest kilka – miałyby mniejszą siłę przebicia, musiałby bazować na swoim biednym materiale i niechybnie zostałyby zdominowane przez jankeskiego giganta.
ALTERNATYWA? CZYŻBY?
Czy to realna alternatywa dla piractwa? Poniekąd. Zawsze znajdą się miłośnicy kamerówek lub ripów, ale gdyby im zabrać zabawki, to nikt nie zapewni, że staną się zaangażowanymi uczestnikami legalnej kultury. Z drugiej strony klony Kinomaniaka mają dziesiątki tysięcy abonentów płacących za usługi – to przecież potencjalni klienci legalnych usług. Gdyby nie „drugi obieg” to trudno byłoby niektórym sięgać także po klasyki kina – nie wszystko jest na dvd (nie wszystko jest dostępne), a przyzwyczajenie, że film jest na wycięgnięcie ręki, jest bardzo silne, bo powodowane wygodą. Pamiętam, że kiedyś widziałem Chomika z niezwykle bogatą kolekcją klasyki kina europejskiego w postaci pełnych filmografii najznamienitszych twórców – nie do dostania w Polsce na legalu. Kuszące, nieprawdaż?
Popularność torrentów, chomików i streamingu video w rodzaju Kinomaniaka nie jest kwestią niedojrzałości mentalnej Polaków, a z takim argumentem również można się spotkać przy okazji porównań z Zachodem, który tak mądrze czerpie z dóbr kultury, tak legalnie oczywiście. Bzdura. Ściągają wszyscy i wszędzie – czasem mniej, czasem bardziej, za pomocą innych narzędzi i bez względu na zasobność portfela. Argument ekonomiczny (“ściągam, bo mnie nie stać”) jest zresztą tanim usprawiedliwieniem i nie powinien być traktowany serio. Oczywiście, że nie stać na setki płyt dvd, ale stać chyba na 30zł abonamentu.
Chodzi głównie o wygodę, szybkość, dostępność adekwatne do oczekiwań i potrzeb – wszystko to, zmiksowane, obrazuje nie tylko współczesny dostęp do dóbr kultury, ale i ogólnie, jest podstawą rozwoju technologicznego, jest zauważalną częścią trendów, stoi w centrum uwagi dostarczycieli usług i produktów. Objawia się to w zmianach dystrybucji kinowej, która trwa raptem 3-4 miesiące, po czym film pojawia się w kablówkach, a za chwilę ląduje jednocześnie na dvd, blu i VOD. Być może już wkrótce nowości kinowe wylądują bezpośrednio na naszym telewizorze będąc tym samym alternatywą dla tradycyjnego wypadu do kina – odbiorniki są coraz nowocześniejsze, łącza coraz lepsze, a rytuał, jakim jest oglądanie filmu z innymi widzami, nie jest aż tak znaczący. Już teraz Netflix chwali się, że ma 40 milionów abonentów i prognozuje wzrost o 25% co roku plus potencjalnie nowe rynki, które zamierza spenetrować. Dodajmy do tego nowe podejście do produkcji seriali (i wkrótce pewnie i filmów), które proponuje Netflix, Amazon, Hulu, o czym pisałem parę miesięcy temu, rezygnację z wypożyczalni dvd i dostajemy nowy rodzaj dystrybucji, nowy sposób pożerania kultury i nowe mechanizmy biznesowo-marketingowe, które będą w stanie zmienić nasze potrzeby (odpowiadając przecież na to, co chcemy otrzymać!).
Wygodnie rozłożeni na kanapie czekajmy na nowe. Niektórzy, całkiem zasadnie, będą śmiać się w twarz antypirackim rycerzom walczącym od lat z wiatrakami. Inni spokojnie poczekają na rozwój sytuacji, korzystając skrzętnie z dobrodziejstw współczesnej technologii.
Gdzie będziemy jutro? Ktoś to wie?
[polldaddy poll=7738677]