DRUGIE DNO #46: Harvey Weinstein – wróg publiczny numer jeden
Jak zauważyliście, Harvey Weinstein stał się ostatnio w Hollywood wrogiem publicznym numer jeden. Wynika to z licznych oskarżeń kierowanych pod adresem słynnego producenta, dotyczących seksualnych nadużyć, jakich miał się dopuścić na przestrzeni lat. Nie trzeba było długo czekać, by otworzyła się puszka Pandory. Oskarżenia zaczęły się mnożyć, konsekwencje tychże również.
Na skutek tego Weinstein został zwolniony z własnej firmy. Decydenci z The Weinstein Company myślą nawet o tym, by firma zmieniła nazwę na taką, która nie będzie się kojarzyć z osławionym nazwiskiem. Ponoć pieniądze płynące z fundacji charytatywnych co niektórym zaczęły brzydko pachnieć. Decyzja o wydaleniu go z grona członków Amerykańskiej Akademii Filmowej także zapadła błyskawicznie. Co ciekawe, to dopiero drugi taki przypadek w historii, gdy członek Akademii zostaje pozbawiony mandatu. Wcześniejszy, dotyczący Carmine’a Caridiego, nie tyczył się jednak sfery obyczajowej.
Obawiam się jednak, że nawet jeśli Weinsteina spotkałaby jeszcze większa kara, wiele by w to Hollywood nie zmieniło.
Nie jestem w stanie patrzeć na tę sprawę tak jednoznacznie, jak czynią to media mainstreamowe, które czerpią ewidentną radość z każdej okazji do wylania kubła pomyj na głowę słynnego twórcy. Trochę im się jednak nie dziwię. Jedna strona tego medalu jest bowiem bardzo czytelna. Wyobraźcie sobie, jak małe i bezsilne mogły czuć się autentyczne ofiary, dla których jedynym racjonalnym posunięciem w starciu z gigantem było milczenie. Dobrze się zatem stało, że pewne fakty wyszły na światło dzienne, dopuszczając do głosu sprawiedliwość. Atmosfera została w końcu oczyszczona, a przesłanie, jakie poszło w świat, może stanowić wdzięczny przykład dla innych zaszczuwanych kobiet, bojących się wyjść z cienia. To dobra lekcja kobiecej godności i szacunku do samej siebie.
Szkopuł tkwi jednak w tym, że trudno jest mi wierzyć w czystość intencji niektórych z tych głosów. Według mnie afera Weinsteina paradoksalnie nie jest przykładem tego, jak diametralnie zmieniała się wrażliwość społeczna, która po całkowitej obojętności na akty nadużyć wobec kobiet w końcu poczęła dostrzegać w tych sprawach wyższą wagę. To jest tylko pozór. Weinstein i jego czyny ujawniły bowiem przede wszystkim niewyobrażalnych rozmiarów hipokryzję Hollywood. Daleko mi do nazwania Weinsteina kozłem ofiarnym – gdyż dostał to, o co się prosił – ale prawda jest taka, że kara, jaka go spotkała, nie jest tak naprawdę pokłosiem czynów, których się dopuścił, ale tego, że my, czyli opinia publiczna, o tych czynach się dowiedzieliśmy. Bo gdy pozostawały one za hollywoodzką kurtyną, wszystko było w najlepszym porządku.
W 2013 roku na ceremonii rozdania Oscarów Seth MacFarlane pozwolił sobie na niewybredny żart. Komik, czytając nazwiska pięciu kobiet nominowanych do statuetki w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa, powiedział:
Gratulacje, moje panie! Nie będziecie musiały więcej udawać, że podoba się wam Harvey Weinstein.
Zabawne, jak dowcip ten uzupełnia się z dzisiejszą sytuacją. Czego to dowodzi? Ni mniej, ni więcej tego, że skłonności Weinsteina były znane w światku od lat. Wszyscy ci, co dziś pieją z oburzenia i odwracają się na pięcie od Weinsteina – wliczając w to takie gwiazdy jak Angelina Jolie, Gwyneth Paltrow, Matt Damon, Ben Affleck, Meryl Streep, Glenn Close, Kate Winslet – w mniejszym lub większym stopniu siedzieli w kieszeni producenta przez lata. Niejedna kariera przy nim rozkwitła, niejeden Oscar za jego sprawą został wygrany.
Podobne wpisy
Weinstein, co nie jest tajemnicą, miał też udział w polityce. Wspierana przez niego przez lata Hillary Clinton zabrała głos w sprawie, wyrażając swoją jednoznaczną krytykę, kompletnie zapominając, jak tolerancyjna w rezultacie okazała się w stosunku do swego męża, lata temu przeżywającego seksualny skandal. Bo taki to właśnie zakłamany światek jest. Postawieni przed kamerą plotą niemalże wierszem słuszne zdania, nie biorąc pod uwagę tego, że przez lata dawali milczące przyzwolenie nie tylko Weinsteinowi, ale także innym wpływowym ludziom na to, by mogli realizować swe seksualne zapędy.
Ustalmy zatem raz jeszcze. O tym, że Weinstein składał niemoralne propozycje aktorkom w zamian za rolę, wiedział każdy. O tym, że wiele z nich z tych propozycji skorzystało, także wiedział każdy. Być może nie każdy jednak wiedział, że Weinstein niejednokrotnie przekraczał granicę, wykorzystując swoją pozycję w zaszczuwaniu ofiary i szantażowaniu. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby nie obojętność środowiska (i jego najbliższych przyjaciół – vide Quentin Tarantino) skandal mógł wybuchnąć znacznie, znacznie wcześniej.
A wiecie, co jest w tym najlepsze? To, że uprawiana przez Weinsteina praktyka „roli za łóżko”, otwierająca furtkę do cięższych nadużyć, nie jest niczym nowym w showbiznesie. Joan Collins niedawno wspominała, w jaki sposób ikona kina, Marilyn Monroe, zrobiła karierę, co ma stanowić swoistą tajemnicę poliszynela. Ponoć (nie cytuję tu Collins, a raczej treść miejskiej legendy) tuż po tym, jak zakontraktowana została do pierwszej ważnej roli, miała powiedzieć, że ma nadzieję, iż to ostatni seks oralny (że też pozwolę sobie na eufemizm), jakiego musiała się dopuścić.
Jeśli myślicie, że Monroe była jedyna, to jesteście w błędzie. Jeśli myślicie, że ostracyzm w stosunku do Weinsteina cokolwiek zmieni w kwestii molestowania seksualnego i przedmiotowego traktowania kobiet, to także jesteście w błędzie. Władza, pieniądze i wpływy po prostu przewracają ludziom w głowach, w prostej linii prowadząc do poczucia bezkarności w agresywnym sięganiu po zakazany owoc. Są jednak kobiety, co naturalne, które mają z tym problem i tak jak Lena Headey wychodzą z płaczem, gdy usłyszą niemoralną propozycję, a są takie, które poddają się temu zmysłowemu, rwącemu nurtowi, urzeczone perspektywą szybkiej kariery. I nie mam z tym problemu. Tym, czego zrozumieć jednak nie potrafię, jest to, dlaczego najpierw tym drugim ten układ pasuje, a po dziesiątkach lat zaczynają dostrzegać w nim zgrzyt, wcielając się w te pierwsze?
Zabrzmi to trochę jak przeinaczenie będące wynikiem głuchego telefonu, ale za problem uważam także to, że wśród autentycznych ofiar napastowania Weinsteina niemogących poradzić sobie z tym, jak zostały potraktowane, najwyraźniej znajdują się także takie panie, które podpinając się pod narrację tych pierwszych, także przypominają sobie, że czują się urażone. Jakiekolwiek udowodnienie winy może rozbić się wówczas o niemożność jasnej interpretacji czynu sprzed lat. Nie jestem jednak pewien, czy komukolwiek w tym układzie zależy na udowodnieniu winy. Bliżej temu albo do potrzeby oczyszczającego wyzbycia się ciężaru złych wspomnień z przeszłości i wysłania sygnału do innych molestowanych kobiet, albo po prostu, co jest wersją niestety mniej idealistyczną, naciągnięcia milionera na grube pieniądze z kolejnej sądowej ugody. Tylko nie mówcie, że nie przyszło wam to do głowy.
Hollywood to w ogóle taki świat z ewidentną tendencją do seksualnego kryminału. Pamiętacie jeszcze sprawy Victora Salvy tudzież Jimmy’ego Savile’a? Pierwszy pamiętany jest jako reżyser kultowego w wielu kręgach horroru Smakosz. Drugi to znany brytyjski dziennikarz. Obaj zostali swego czasu postawieni przed oskarżeniem z tytułu wieloletniego molestowania i gwałtów dokonywanych na dzieciach. Tak, dzieciach. I swego czasu było nawet o tym głośno, jakby kto przeoczył. Niedawno jednak Elijah Wood, odnosząc się do sprawy Jimmy’ego Savile’a, wyciągnął na wierzch dość szokujące fakty. Wedle niego w Hollywood od dekad, DEKAD (!), trwa zorganizowana pedofilia, której nikt nie przeciwdziała. Tylko dzięki zapobiegliwości jego matki on sam nie padł ofiarą jakiegoś zboczeńca. Jak pamiętamy, mniej szczęścia miał Corey Feldman – dawna dziecięca gwiazda, która po doświadczonej traumie nigdy już nie stanęła na nogi.
I to jest, moi drodzy, przerażające. Wysuwamy na środek takiego Weinsteina, który od zawsze wręcz emanował sugestią, że pomiędzy pojedynczymi aktorkami, które “zaliczył”, zdarzały się też takie, które do seksu najzwyczajniej zmusił. Wysuwamy go na środek i czynimy przykładem tego, jak nie powinno się postępować, zapominając jednocześnie, że po pierwsze, z pewnością nie jest jedyny, a po drugie – tego typu przejawy nadużyć istniały w showbiznesie od samego początku. Co szokować może nas, ale najzwyczajniej nigdy nie szokowało ich – hollywoodzkich artystów. Wina bijąca z czynów Weinsteina przysłania nam oczy także na fakt, że pośród cierpiących ofiar coraz częściej wyodrębniają się wilki w owczej skórze, które dzięki swym cudownym reminiscencjom poczuły okazję czy to do zaistnienia, czy to łatwych pieniędzy. Co gorsza głosy tych manipulatorów doprowadzą w końcu do odwrócenia uwagi od faktycznego problemu, a społeczeństwo zacznie z rezerwą podchodzić do jakichkolwiek oskarżeń seksualnych (co już ma zresztą miejsce).
Obłuda, moi drodzy, hektolitry obłudy wylały się na czerwony dywan. Kto to posprząta?
korekta: Kornelia Farynowska