search
REKLAMA
Felietony

Co ma wspólnego TELEWIZOR z KRYTYKIEM FILMOWYM? Metody i umiejętności

Odys Korczyński

23 grudnia 2019

REKLAMA

  1. Krytyka filmowa to nie narzędzie Public Relations

Jeśli twórca zaczyna być narzędziem marketingowców, przestaje być twórczy. Może co najwyżej w miarę poprawnie wykonywać dziennikarskie rzemiosło. Nic poza tym. Żadnego artyzmu w jego działaniu już nie będzie, natomiast wkradnie się w nie mistyfikacja. Najgorzej, gdy od recenzenta ktoś będzie wymagał napisania pozytywnej recenzji, podczas gdy film będzie zły albo recenzent będzie miał o nim złe zdanie. Trudno, żeby udawał. Recenzowanie to synteza własnej, subiektywnej opinii na temat ocenianego działa z obiektywnie istniejącymi jego cechami. Można je ocenić właściwie, o ile tylko ktoś z zewnątrz nie będzie na ten proces chciał wpłynąć w imię czysto finansowych motywów. Jeśli tak, niech najlepiej sam sobie napisze tekst sponsorowany. Takie puste laurki krążą po sieci w zatrważających ilościach, nie tylko w polskim Internecie. Dystrybutorzy zaczynają traktować świat krytyki filmowej jak darmowe narzędzie marketingu, a wszystko przez to, że recenzenci jasno się takim praktykom nie sprzeciwiają.

  1. Recenzent czy krytyk?

Krytyka filmowa nie jest zabawą w pisanie. To kierująca się mnóstwem zasad, kategorii i subiektywnych ocen próba wskazania kierunku widzom. Działa również trochę jak hamulec i narzędzie weryfikacyjne dla filmowców, bo oceniający ich prace widzowie dużo częściej niż krytycy ulegają emocjom i nerdowskim skłonnościom. Rzadziej w percepcji filmów używają obiektywnych kategorii. Po prostu nie muszą, z wielu powodów. Po pierwsze zawodowo nie zajmują się pisaniem o kinie. Po drugie specjalizują się w innych dziedzinach, bynajmniej nie humanistycznych. Po n-te, niekiedy są typami biernymi umysłowo i potrzeba im pokazać palcem, co jest dobrym filmem, a co szmirą. To główne zadanie, które stoi przed krytykiem, zaś nie przed recenzentem – tak można by było zdefiniować różnicę między tymi określeniami zawodowymi kiedyś, co najmniej kilkadziesiąt lat temu. Wtedy dziennikarstwo było o wiele bardziej elitarne. Dzisiaj recenzje pojawiają się dosłownie wszędzie – na blogach, portalach zupełnie niezwiązanych z filmem, YouTubie i tak dalej. Właśnie przez to zatrzęsienie medialnych wypowiedzi wolałbym, żeby obecnie krytyk był recenzentem i vice versa. Nie ma między tymi nazwami istotnej różnicy, chyba że ktoś staromodnie chce podkreślić, że jest doświadczonym i utytułowanym specjalistą od pisania o filmie. Wtedy miano krytyka-artysty w swojej dziedzinie jak jest najbardziej uzasadnione. Miano recenzenta zaś jest o wiele bezpieczniejsze i pokorniejsze, zwłaszcza dla młodych ludzi zajawionych kinematografią.

  1. Cel krytyki

Jak celnie stwierdził Armond White, w dzisiejszych czasach ludzie zapominają, co to w ogóle jest krytyka filmowa. A przecież recenzenci nie piszą tekstów po to, żeby potwierdzać nimi zamiłowania widzów – oni piszą o filmie jako takim. To prywatna sprawa czytelników, czy zaakceptują krytykę ich ulubionych produkcji. Klaus Eder, sekretarz generalny Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych powiedział niedawno w jednym z wywiadów, że „krytyka jest po to, żeby osadzić film w kontekście społecznym, kulturowym, językowym i historycznym”. To najważniejszy cel krytyki filmowej. Dlatego recenzent musi aż tyle wiedzieć o pozafilmowym świecie, żeby umiał to zrobić, a równocześnie ocenić temat zgodnie z filmoznawczymi zasadami. Recenzowanie to permanentne wyszukiwanie dla ocenianego filmu takiej gry językowej, w której będzie on utrzymywał się najlepiej. Jeśli nie udaje się jej odnaleźć, należy ją wymyślić za pomocą kontekstów. Nasz świat jest już na tyle wielowątkowy i naukowo przenikliwy, że publicystyczny gatunek recenzji stał się zbyt wąski, by proces oceny i interpretacji dzieł filmowych mógł się w nim zmieścić.

Znów sam się przekonałem, jak ważna jest telewizja. Wyszliśmy od niej, a skończyliśmy na sformułowaniu najważniejszego celu krytyki filmowej. Lepiej niech kinomaniacy się z nią jak najszybciej przeproszą, bo znaczenie tego medium wcale nie maleje, natomiast ewoluuje w stronę ściśle personalizowanego, interaktywnego obrazu. Ale to zupełnie inna historia na inny felieton.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA