Co ma wspólnego TELEWIZOR z KRYTYKIEM FILMOWYM? Metody i umiejętności
- Krytyka filmowa to nie narzędzie Public Relations
Jeśli twórca zaczyna być narzędziem marketingowców, przestaje być twórczy. Może co najwyżej w miarę poprawnie wykonywać dziennikarskie rzemiosło. Nic poza tym. Żadnego artyzmu w jego działaniu już nie będzie, natomiast wkradnie się w nie mistyfikacja. Najgorzej, gdy od recenzenta ktoś będzie wymagał napisania pozytywnej recenzji, podczas gdy film będzie zły albo recenzent będzie miał o nim złe zdanie. Trudno, żeby udawał. Recenzowanie to synteza własnej, subiektywnej opinii na temat ocenianego działa z obiektywnie istniejącymi jego cechami. Można je ocenić właściwie, o ile tylko ktoś z zewnątrz nie będzie na ten proces chciał wpłynąć w imię czysto finansowych motywów. Jeśli tak, niech najlepiej sam sobie napisze tekst sponsorowany. Takie puste laurki krążą po sieci w zatrważających ilościach, nie tylko w polskim Internecie. Dystrybutorzy zaczynają traktować świat krytyki filmowej jak darmowe narzędzie marketingu, a wszystko przez to, że recenzenci jasno się takim praktykom nie sprzeciwiają.
- Recenzent czy krytyk?
Krytyka filmowa nie jest zabawą w pisanie. To kierująca się mnóstwem zasad, kategorii i subiektywnych ocen próba wskazania kierunku widzom. Działa również trochę jak hamulec i narzędzie weryfikacyjne dla filmowców, bo oceniający ich prace widzowie dużo częściej niż krytycy ulegają emocjom i nerdowskim skłonnościom. Rzadziej w percepcji filmów używają obiektywnych kategorii. Po prostu nie muszą, z wielu powodów. Po pierwsze zawodowo nie zajmują się pisaniem o kinie. Po drugie specjalizują się w innych dziedzinach, bynajmniej nie humanistycznych. Po n-te, niekiedy są typami biernymi umysłowo i potrzeba im pokazać palcem, co jest dobrym filmem, a co szmirą. To główne zadanie, które stoi przed krytykiem, zaś nie przed recenzentem – tak można by było zdefiniować różnicę między tymi określeniami zawodowymi kiedyś, co najmniej kilkadziesiąt lat temu. Wtedy dziennikarstwo było o wiele bardziej elitarne. Dzisiaj recenzje pojawiają się dosłownie wszędzie – na blogach, portalach zupełnie niezwiązanych z filmem, YouTubie i tak dalej. Właśnie przez to zatrzęsienie medialnych wypowiedzi wolałbym, żeby obecnie krytyk był recenzentem i vice versa. Nie ma między tymi nazwami istotnej różnicy, chyba że ktoś staromodnie chce podkreślić, że jest doświadczonym i utytułowanym specjalistą od pisania o filmie. Wtedy miano krytyka-artysty w swojej dziedzinie jak jest najbardziej uzasadnione. Miano recenzenta zaś jest o wiele bezpieczniejsze i pokorniejsze, zwłaszcza dla młodych ludzi zajawionych kinematografią.
- Cel krytyki
Jak celnie stwierdził Armond White, w dzisiejszych czasach ludzie zapominają, co to w ogóle jest krytyka filmowa. A przecież recenzenci nie piszą tekstów po to, żeby potwierdzać nimi zamiłowania widzów – oni piszą o filmie jako takim. To prywatna sprawa czytelników, czy zaakceptują krytykę ich ulubionych produkcji. Klaus Eder, sekretarz generalny Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych powiedział niedawno w jednym z wywiadów, że „krytyka jest po to, żeby osadzić film w kontekście społecznym, kulturowym, językowym i historycznym”. To najważniejszy cel krytyki filmowej. Dlatego recenzent musi aż tyle wiedzieć o pozafilmowym świecie, żeby umiał to zrobić, a równocześnie ocenić temat zgodnie z filmoznawczymi zasadami. Recenzowanie to permanentne wyszukiwanie dla ocenianego filmu takiej gry językowej, w której będzie on utrzymywał się najlepiej. Jeśli nie udaje się jej odnaleźć, należy ją wymyślić za pomocą kontekstów. Nasz świat jest już na tyle wielowątkowy i naukowo przenikliwy, że publicystyczny gatunek recenzji stał się zbyt wąski, by proces oceny i interpretacji dzieł filmowych mógł się w nim zmieścić.
Znów sam się przekonałem, jak ważna jest telewizja. Wyszliśmy od niej, a skończyliśmy na sformułowaniu najważniejszego celu krytyki filmowej. Lepiej niech kinomaniacy się z nią jak najszybciej przeproszą, bo znaczenie tego medium wcale nie maleje, natomiast ewoluuje w stronę ściśle personalizowanego, interaktywnego obrazu. Ale to zupełnie inna historia na inny felieton.