BATMAN na wielkim ekranie. Co nowego pokazać może Matt Reeves?
Niższa półka #26: Batman na wielkim ekranie. Co do nowego pokazać może Matt Reeves?
Za równy tydzień na wielkim ekranie podziwiać będziemy mogli Batmana Matta Reevesa. Nową inkarnację jednego z najbardziej popularnych (jeśli nie najpopularniejszego) superbohaterów świata. A przy tym film, który oryginalnym tytułem (The Batman) zdaje się być pewny swego. Pewnym, że będzie właśnie TYM BATMANEM. Filmem, który stanowić będzie ostateczną wersję Mrocznego Rycerza. Czy tak będzie? Dużo na to wskazuje, ale o tym przekonamy się dopiero w przyszły piątek. Dzisiaj chciałbym przeanalizować dotychczasowe podejścia do tej postaci na wielkim ekranie.
Pierwszym, historycznym aktorskim filmem pełnometrażowym o Batmanie był Batman zbawia świat z 1966 roku. To produkcja, którą dziś często – i słusznie – ignoruje się w kontekście kinowych wersji tej postaci, bo nie stanowiła samodzielnego tworu, ale przedłużenie popularnego serialu z tego samego roku z Adamem Westem w roli głównej. Twórcy postawili na daleko idącą infantylizację postaci i otaczającego ją świata, na całe dekady wypaczając wizerunek Batmana. Dzisiaj to zabawna ramotka. I tyle.
Wizja Burtona
Prawdziwym otwarciem kinowej historii Batmana jest Batman Tima Burtona z 1989 roku. Pierwsza filmowa wersja tej postaci z prawdziwego zdarzenia. Mroczna odpowiedź na Supermana Richarda Donnera. Film, który chyba do 2008 roku włącznie (premiera Mrocznego Rycerza Christophera Nolana) uważany był za najważniejszą produkcję poświęconą obrońcy Gotham City. Burton przedstawił wizję bliską pierwszym komiksom o tej postaci z końcówki lat 30., przenosząc nas w brudny świat noir. To film pełen brudu, w centrum stawiający skrzywdzoną i paranoiczną jednostkę, jaką był w rozumieniu Burtona grany przez Michaela Keatona Bruce Wayne. A przy tym efektowna rozrywka i przewrotnie pełna humoru zabawa z ikoniczną już ścieżką dźwiękową Danny’ego Elfmana.
Trzy lata później Batman doczekał się sequela, również wyreżyserowanego przez Tima Burtona. W moim odczuciu Powrót Batmana to film wybitny, ale nie spotkał się ze szczególnym entuzjazmem odbiorców. Można to jednak zrozumieć – to film jeszcze dalej idący w mrok, specyficzny humor i pogłębiający ułomności głównych bohaterów, a przy tym radykalnie odchodzący od komiksowego pierwowzoru. Warto przy tym odnotować, że Matt Reeves wskazał go jako najlepszy z dotychczasowych filmów o Batmanie.
Reboot Schumachera
Po chłodnym przyjęciu Powrotu Batmana Warner Bros. zdecydowało się na powierzenie trzeciej części serii nowemu reżyserowi. Padło na Joela Schumachera, to on zaprezentował światu film, który dzisiaj bez wątpienia nazwalibyśmy rebootem. Batman Forever to zupełnie nowe spojrzenie na Batmana. Film, który wizualnie zrywał z gotyckim mrokiem Burtona, stawiając na jaskrawe kolory i żarzące się światła. W centrum postawił nowego aktora w roli tytułowej, w formie retrospekcji ponownie opowiadając o genezie bohatera, jakim była oczywiście śmierć jego rodziców. A przy tym to film dużo bardziej od wizji poprzednika infantylny, tania rozrywka, nastawiona na młodych odbiorców i zabawki, twór hołdujący wspomnianemu serialowi z lat 60. Ale też ogromny sukces, za którym poszła natychmiastowa realizacja kontynuacji. Batman i Robin okazał się jednak filmem za kolorowym, za infantylnym, za „zabawkowym”. I tym samym na wiele lat zamykającym innym twórcom szansę na realizację kolejnego filmu o Batmanie.
Trylogia Nolana
Osiem lat po porażce filmu Batman i Robin na ekranach kin pojawił się Batman – Początek Christophera Nolana. Film, który radykalnie zrywał z poprzednimi odsłonami, zarówno fabularnie, jak i stylistycznie. Opowiadał historię Batmana od początku, skupiając się na genezie postaci i właśnie Brusie Waynie. Jego przemianie, emocjach, motywacjach. Nolan postawił na względnie realistyczną konwencję, naszpikował swój film znanymi nazwiskami, dość blisko trzymał się komiksu, a przynajmniej sprawiał tego wrażenie, sprawnie żonglując scenami, motywami czy postaciami z niego zaczerpniętymi. Wszystko to złożyło się na sukces komercyjny i uznanie wśród widzów. Szybko zaczęto mówić o sequelu.
Tym oczywiście okazał się Mroczny Rycerz z 2008 roku. Film o statusie dzisiaj absolutnie kultowym, uważany przez wielu nie tyko za najlepszy film o Batmanie, ale też najlepszą ekranizację komiksu superbohaterskiego w całej historii gatunku. Nolan jeszcze mocniej postawił na stylistykę – nazwijmy to – pseudorealizmu, mocniej docisnął elementy patetyczne i całość oparł na moralnych dylematach, ubierając je przy tym w szaty ulubionych komiksów fanów jak np. Batman – Długie Halloween. Moim zdaniem przy tym zawiódł, bo powstał film nieznośnie napuszony, uginający się pod nadmiarem ambicji twórców. Ale mój mniejszościowy głos nie ma w tym wypadku większego znaczenia, a ogromny sukces doprowadził do powstania zwieńczenia tzw. Trylogii Mrocznego Rycerza, czyli filmu Mroczny Rycerz powstaje. W myśl zasady Nolana, że sequel musi być większy (z czym nie mam problemu się zgodzić), jeszcze bardziej napuszony, z jeszcze większą skalą, z jeszcze bardziej podniosłymi dialogami. W moim odczuciu jeszcze bardziej niestrawny. Znów nie zmienia to faktu, że cała seria filmów Nolana jest absolutnie kochana przez większość odbiorców. Ja cenię (i to bardzo!) tylko pierwszą jej odsłonę.
Uniwersum DC
Na kolejną wizję filmowego Batmana nie musieliśmy czekać długo. Zaledwie cztery lata po ostatniej odsłonie trylogii Nolana na ekrany kin zawędrowała produkcja Batman v Superman: Świt sprawiedliwości. Pierwszy w historii film, gdzie Batman nie był samodzielnym bytem, ale superbohaterem współistniejącym wśród innych herosów świata DC. Jako taki walczący z Supermanem czy sprzymierzający się z nim w starciu z kosmiczną kreaturą znaną fanom komiksu jako Doomsday. To zupełnie inne spojrzenie na tę postać. To filmowy eksperyment, który sprawił, że Batman mignął na chwilę w Legionie samobójców czy współtworzył drużynę herosów w Lidze Sprawiedliwości (lub alternatywnie w Lidze Sprawiedliwości Zacka Snydera). Eksperyment, który nie każdemu przypadł do gustu. Części ze względu na kontrast z oferującymi zupełnie inną formułę filmami Nolana, innym po prostu poprzez nierówny poziom produkcji z Batmanem o twarzy Bena Afflecka. Warto jednak odnotować, że ten powróci jeszcze raz do roli, by ostatecznie się z nią pożegnać w filmie Flash (premiera już w tym roku).
Co pokaże Reeves?
Co zatem nowego może pokazać Matt Reeves w kontekście tak bogatej i zróżnicowanej historii postaci Batmana na wielkim ekranie? Moim zdaniem wciąż może jeszcze wiele. Po pierwsze nadal brakuje filmu oddającego w pełni istotę tego bohatera, nieprzefiltrowaną przez wizje poszczególnych twórców, ale oddającą w pełni sprawiedliwość komiksowej spuściźnie. Po drugie będzie to być może pierwszy Batman XXI wieku z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście filmy Nolana działy się już w tym wieku, ale narracyjnie nie było to dla nich istotne. Technologia była dla Brytyjczyka zaledwie gadżetem rodem z filmów o Bondzie, a przemiany społeczne ostatnich dekad niemal niezauważalne. W końcu po trzecie – zapowiedź seriali o policjantach z Gotham, Pingwinie, Catwoman uczynią The Batman pierwszym filmowym Batmanem będącym częścią zupełnie nowego trendu, budowania streamingowo-kinowych uniwersów.
Do zobaczenia w kinie. Już za tydzień.