A MOŻE DO KINA POJUTRZE? Czyli co mówi o nas zamieszanie wokół “Kleru”
Jest piątek. Gdyby nie przyjaciółka i darmowy bilet, siedziałbym w domu. Południe. Wojna jeszcze nie wybuchła. Przy wejściu do warszawskiego kina jest spokojnie, choć może nieco ruchliwiej niż zazwyczaj o tej porze dnia. Szukaliśmy zadymy. Nie takiej, w której ktoś ucierpi, ale zbliżonej temperaturą do nagłówków na portalach. Nie widzieliśmy zerwanych plakatów ani krzyczących starych kobiet. Nie dostrzegliśmy księży z kropidłem ani spowiedników czekających na widzów, którzy kroczą prostą drogą do ekskomuniki. Natomiast otaczała nas perspektywa świetnego weekendowego otwarcia. Z drugiej też strony – nie zarejestrowałem obecności ateuszy, którzy głośno by klaskali po seansie. Jeśli antyklerykałowie oraz obrońcy Kościoła zetrą się w krwawej medialnej walce, to może jutro. Dzisiaj jest cisza. Nikt nie krzyczy oprócz wspomnianych nagłówków, ale to nie są ludzie, to Internet.
Wychodząc z kina, zastanawiam się więc, co napisać o tym niewątpliwie sprawnym i celnym dziecku Smarzowskiego. Wiedziałem od razu, że użyję słowa „hiperbola”, bo to sytuacja hiperboliczna, ale wspomniany nadmiar i przesada nie mają za wiele wspólnego z tym, co dzieje się na ekranie. Panie Boże, daj ludziom nacieszyć się niezłym kinem bez zadymy, wprowadź w letarg dęte afery, zmyjże, o Przenajświętszy, tę hiperbolę, ucisz ludzi choć odrobinę… Marketingowcy niech sobie tymczasem przybiją piątki – udało się, rekord box-office’owy Avengers jest zagrożony. Niech sobie będzie, tylko ścisz potem ten jazgot, na chwilę, na chwileczkę, bo inaczej o Klerze sobie konstruktywnie nie pogadamy.
Całe to zamieszanie nie jest zaskakujące, bo mówi o nas tak naprawdę więcej niż Smarzowski w swoich filmach o jakiejkolwiek grupie zawodowej – lubimy kłócić się pod trzepakiem z dywanami, a także czekamy na coś, co zatrzęsie nudnym piąteczkiem. Jesteśmy jak cosplay miłośników postapokalipsy. Siedzimy w bezpiecznym schronie, ale mamy nadzieję, że konwent przebranych za Mad Maxa stulejarzy zmieni się w prawdziwą rzeź. Śmiem wątpić, że tak się właśnie stanie w tym przypadku, ponieważ po walce w obronie Kleru i przeciwko niemu wszystko znajdzie swoją kulminację na platformie streamingowej, kiedy w czasie innego piątkowego popołudnia będziemy pokazywali znajomym najlepsze sceny komediowe, zapewne te z Braciakiem i Jakubikiem. Kler zmieni się w Drogówkę albo Botoks, a wszyscy ci, którzy niuchali przy premierze tamtych produkcji początek frontalnej wojny, pewnie nieco się zdziwili, gdy szybko przestano o nich rozmawiać.
Nie zrozumcie mnie źle – Kler to dobre kino. Zawtóruję krytykom, którzy mówią, że tak naprawdę dopiero od połowy seansu zaczynają wybrzmiewać na ekranie losy prawdziwych, a nie clickbaitowo rozkrzyczanych i złożonych z anegdot postaci, a punkt kulminacyjny jest naprawdę mocny. Tak właśnie jest, ale dyskusje na poziomie oceny jakości filmu będą przykryte jego wymową społeczną. Teksty publicystyczne oraz recenzje są już dzisiaj poddawane drobnej analizie, dawno bowiem nie powstał film, który tak dużo mówiłby o tych, którzy o nim pisali (swoją drogą uważam, że recenzja redakcyjnego kolegi, Grześka Fortuny, jest jedną z najlepszych w polskiej sieci, właśnie z powodu trudnej już wtedy próby bycia poza dyskusjami wokół filmu). I będzie się tym publicystom przyklejało łatki światopoglądowe. Ten jest za czarnymi złodziejami w sutannie, tamten umiarkowanie przeciw nim, a trzeci uważa, że najlepiej by było, jakby ten cały Kościół się wywrócił i rozwalił sobie głupi ryj.
Gdy przeglądam ścianę facebookową znajomych krytyków, dostrzegam przedziwną, napęczniałą od wyczekiwania ekstazę oraz nawoływania do obejrzenia satyry Smarzowskiego już teraz, w tym momencie, bo jutro może być po ptakach. Jakby zwykły, dobry film, o konstrukcji nieróżniącej się od Drogówki (zamiast ekspozycji i nakreślenia bohaterów mamy skecze i anegdoty, dopiero później rozwijana jest opowieść), był dynamitem, który zburzy ściany jaskini i wpuści do niej nieco światła. Czekamy na to, bo chcemy wielkich drak, komunikatów, przed którymi nie da się uciec, a także zmian, a kino czasami udaje, że je ze sobą przynosi. Chcemy, aby dyskutowano i nie zapominano, ale prawdziwa rozmowa zaczyna się dopiero wtedy, gdy wychodzi z głośnej, pełnej krzyczących ludzi dyskoteki na chodnik. Zachęcam więc Państwa bardzo mocno do obejrzenia Kleru, ale może jeszcze nie teraz. Dzisiaj niech się przepychają inni.