2021 rok jako pościg za OCZEKIWANIAMI widza
Niższa półka #18: I potem znów, Halinko, Matrix, święta i kolejny rok minął…
Dzisiaj ostatni dzień roku. Na dobre i na złe żegnamy 2021 rok. Kolejne 365 dni światowej pandemii, podczas których w każdym z dystrybutorów walczyły dwa wilki: streaming czy kino, kino czy streaming? A może premiera hybrydowa? Chociaż na tym modelu chyba wyłożyli się akurat wszyscy… Wracając jednak do meritum tego tekstu. Widziałem od tegorocznego stycznia kilka naprawdę dobrych filmów i nie mniej udanych seriali. Z mojej perspektywy dużego dziecka wychowanego na laserach i spandeksowych kalesonach liczyły się tak naprawdę tylko trzy premiery: Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera, Spider-Man: Bez drogi do domu i Matrix Zmartwychwstania.
Filmy dość – przynajmniej pobieżnie – podobne. Każdy z nich to kolejna część wielkiej marki, każdy jest (mniej lub bardziej) filmem science fiction, dwa z nich to ekranizacje komiksów superbohaterskich. Każdy też zmierzył się z bardzo istotną w dzisiejszym kinie kwestią, chociaż każdy na swój sposób. Co to takiego? OCZEKIWANANIA FANÓW.
Uwaga! Tekst zdradza ważne aspekty z filmów Spider-Man: Bez drogi do domu i Matrix Zmartwychwstania.
Święty Graal Zacka Snydera
Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera, popularne Snyder Cut, to bardziej ruch, zjawisko, mit. Kiedy w 2017 roku Warner Bros. odebrało Zackowi Snyderowi projekt znany jako Liga Sprawiedliwości i przekazało go do reżyserii Jossowi Whedonowi, zaczęła się niezwykła seria wydarzeń, która zahaczała o liczne przecieki podsycane przez ekipę filmu i samego oryginalnego reżysera oraz niesamowite gesty wsparcia fanów (np. wynajęty samolot z hasłem #ReleaseSnyderCut [#OpublikujcieSnyderCut] latający nad studiem Warnera), aby w końcu pod koniec 2020 roku, z pewnością ze względu na trudną pandemiczną sytuację, ogłoszono, że wersja reżyserska autorstwa Snydera rzeczywiście ujrzy światło dzienne. Doszło do tego w marcu 2021 roku, najpierw na platformach HBO Go i HBO Max, a następnie na płytach BD i UHD. Po prawie czterech latach nadziei, przemyśleń, przecieków, plotek, podsycanych oczekiwań zobaczyliśmy rzeczywisty film. Filmy dobry. Miejscami bardzo dobry. Ale też pełen niedoskonałości, rozciągnięty do gargantuicznego metrażu, z dodatkowo nakręconymi (i zupełnie zbędnymi) scenami. Dzisiaj, dwa seanse Snyder Cut później, nazywam się już bez wątpienia fanem produkcji, ale po premierowym seansie byłem zbity z tropu. Mój święty Graal okazał się tylko… filmem.
Nostalgia Spider-Mana
Nieco podobnie sytuacja miała się z trzecim Spider-Manem od Kinowego Uniwersum Marvela. Tutaj oczywiście nikt nikomu filmu nie zabierał, ale zdecydowanie można ponownie mówić o produkcji, którą plotki i przecieki, a w konsekwencji oczekiwania znacząco wyprzedzały. Wszystko zaczęło się od niefortunnego (a może zaplanowanego?) wpisu Jamiego Foxxa, który ogłosił, że wraca do roli Electro, którego zagrał pierwotnie w Niesamowitym Spider-Manie 2 z Andrew Garfieldem w roli tytułowej. Wpis szybko zniknął z Instagrama aktora, ale rozpoczęło to serię teorii, wciąż podsycanych przez kolejne angaże (np. Alfreda Moliny znanego z roli Doctora Octopusa ze Spider-Mana 2 z Tobeyem Maguire’em) i przecieki z Sony. W końcu niemal już każdy fan na świecie oczekiwał, że film skorzysta z formuły Spider-Verse i zobaczymy w nim trzech Spider-Manów i wracających do ról Garfielda i Maguire’a. Przed premierą filmu wyciekło już nawet wspólne zdjęcie aktorów w kostiumach… I cóż. Studio dało fanom dokładnie to, czego chcieli. Tym razem jednak w przemyślanym i zaplanowanym wydaniu. Nie było tu mowy o powtórce ze Snyder Cut, bo film Wattsa powstał, aby spełniać marzenia fanów, a nie stał się tymże marzeniem już po nakręceniu. Spider-Man: Bez drogi do domu to wspaniały, idealny (oczywiście, że mocno wykalkulowany i nastawiony na tzw. fanserwis) prezent dla całego fandomu Spider-Mana. Film, w którym rzeczywiście trzech Spider-Manów pojawia się na jednym ekranie, i to w iście perfekcyjnym zderzeniu.
Kpina Lany Wachowski
W końcu trzeci z filmów, o których chciałbym dzisiaj opowiedzieć. Czwarta odsłona Matriksa. Kontynuacja dopisana do trylogii sióstr po 18 latach. A przy tym pierwszy film, który stworzyła samodzielnie Lana Wachowski, bez współpracy z siostrą. Oczywiście, Matrix Zmartwychwstania nie mógł cieszyć się tak dużymi oczekiwaniami wśród szeroko rozumianego fandomu, ale dla mnie była to premiera nie mniej oczekiwana niż dwa wyżej wymienione tytuły. Tutaj zresztą udało się ograniczyć plotki i przecieki do absolutnego minimum. Wchodząc na salę kinową, wiedziałem o filmie naprawdę niewiele, znałem zaledwie strzępki historii zaprezentowane w zwiastunach. I już od pierwszej sceny zacząłem rozumieć pomysł wyjściowy reżyserki i autorki scenariusza w jednym. Oto jedna z głównych bohaterek dosłownie ogląda scenę otwierającą oryginał, na bieżąco ją komentuje, a ostatecznie przytula się do obcego mężczyzny, tylko dlatego, że ten mówi, że jest Morfeuszem i twierdzi, że jego zadaniem jest odnalezienie Neo…
Co dalej? Okazuje się, że nasz główny bohater nie pamięta wydarzeń ze swojego poprzedniego życia, a obecnie jest autorem trylogii gier o tytule… The Matrix. Na półkach jego gabinetu zobaczyć możemy figurki postaci z oryginalnych filmów, współpracownicy cytują kultowe dziś dialogi, które znamy z tamtych produkcji, a zespół kreatywny firmy współtworzący te gry wprost debatuje nad tym, czym Matrix dla popkultury był. W końcu jeden z bohaterów filmu, biznesowy partner Thomasa Andersona, mówi, że Warner Bros. chce zrobić czwartą część serii i zrobi to z nimi lub bez nich na pokładzie…* Z czasem Lana Wachowski w tworzeniu swojego metafizycznego, pełnego sarkazmu i (auto)ironii dzieła idzie tak daleko, że niedbale wrzuca fragmenty poprzednich filmów, które po prostu przecinają nowy materiał. A ja patrzę na to wszystko i uśmiecham się od ucha do ucha. Bo wiem, że Lana Wachowski żartuje też ze mnie. I słusznie.
Jak widzicie, trzy moim zdaniem najważniejsze premiery tego mijającego roku spina wspólny mianownik: pościg za oczekiwaniami widza. W przypadku nowej wersji Ligi Sprawiedliwości niemożliwy do spełnienia, w przypadku trzeciego Spider-Mana dowieziony z chirurgiczną wręcz precyzją, a w przypadku kolejnego Matriksa… Cóż. Lana Wachowski nonszalancko już na starcie odwróciła się na pięcie i do mety dobiegła, ruszając w zupełnie innym kierunku.
* Co zresztą rzeczywiście miało miejsce w prawdziwym życiu: niedawno wyjawiono, że studio chciało stworzyć kolejną odsłonę marki, nawet jeśli żadna z sióstr Wachowski nie chciałaby uczestniczyć w jej tworzeniu.