BLISKIE SPOTKANIA TRZECIEGO STOPNIA. Realizacja, efekty specjalne i masa ciekawostek
REALIZACJA
W dniu premiery “Szczęk” Spielberg wysłał na krajoznawczą wycieczkę swego scenografa Joe Alvesa. Alves zjeździł tysiące kilometrów, aż wreszcie w stanie Wyoming znalazł poszukiwany plener. Była to samotna, skalista góra, wyglądająca jak sen pijanego rzeźbiarza. Reżyser, spojrzawszy na dokumentację fotograficzną Alvesa z tego miejsca, zdecydował że tam rozegra się spotkanie ludzi i obcych. Była to licząca 259 metrów wysokości Diabelska Wieża, pierwszy amerykański pomnik przyrody. Powód wybrania właśnie tej lokacji miał również nieco inne podłoże – Diabelska Góra kojarzyła się Czarnym Monolitem z “2001: Odysei Kosmicznej”.
Steven Spielberg wymyślił sobie, że miejsce bliskiego spotkania III stopnia po drugiej stronie Devil’s Tower, będzie wyglądać jak wielki stadion piłkarski, połączony z długim rozbiegiem, jako swoistym pasem lądowania dla UFO.
Autor zdjęć Vilmos Zsigmond zasugerował, że jakakolwiek otwarta przestrzeń nie wchodzi w rachubę ze względu na nieprzewidywalne warunki atmosferyczne. Rozpoczęto więc poszukiwania hali zdjęciowej, zdolnej pomieścić tak gigantyczną dekorację. Ponieważ wszystkie filmowe hale były zdecydowanie za małe, w grę wchodziły tylko największe zamknięte przestrzenie firm produkujących Boeingi lub rakiety kosmiczne. Po wielu poszukiwaniach, jako miejsce budowy dekoracji wybrano nieczynną halę montażową amerykańskich sił powietrznych w Moblie, stan Alabama. Hala ta o rozmiarach 135x75x27 metrów, jako jedyna miała pionowe, rozsuwane wrota. Ten zbawienny szczegół pozwolił na rozbudowę części scenografii – pasa startowego – na zewnątrz budynku.
Najważniejszym elementem tej scenografii była wielka tablica, wyświetlająca graficzną interpretację słynnych pięciu dźwięków w skali pentatonicznej. Rok przed rozpoczęciem zdjęć, kompozytor muzyki John Williams spędził ze Spielbergiem kilka dni, prezentując mu ponad 300 muzycznych wariantów sygnału obcych. Dla Williamsa było to trudne zadanie, ponieważ znacznie łatwiej było ułożyć siedmio- lub ośmionutową frazę. Dla reżysera było to zbyt wiele. Pięć dźwięków było wg niego optymalnym wyborem, bo kojarzącym się raczej z dzwonkiem przy drzwiach, niż z muzycznym tematem.
Pierwotnie film miał rozpoczynać się wyprawą profesora Lacombe’a w górę Amazonki, gdzie w wielkich, wykonanych przez UFO kraterach miały spoczywać samoloty, które podczas II wojny światowej zaginęły w Trójkącie Bermudzkim. Ograniczenia finansowe zmusiły Spielberga do zarzucenia tego pomysłu, na rzecz tańszego prologu, nakręconego na kalifornijskiej pustyni. Jedynie pomysł z zaginionymi samolotami przedostał się do tej sekwencji.
W trakcie produkcji jasnym okazało się, że pierwotne 1,5 miliona dolarów, które miało stanowić budżet filmu, jest czystą fantazją. Realizacja ostatecznie zamknęła się kwotą 23 milionów dolarów. Kręcone w tym samym czasie “Gwiezdne wojny” kosztowały nieco ponad 9 milionów dolarów.
W scenach z małym Carym Guffeyem, Spielberg wielokrotnie musiał wykazywać się niesłychaną inwencją w celu osiągnięcia właściwego efektu przed kamerą. Ponieważ ekranowy Barry był 3-letnim dzieckiem, którego – oczywiście ze względu na wiek – nie można było nauczyć udawania, reżyser uciekał się do wyrafinowanych sztuczek.
Pierwszym trikiem zastosowanym wobec malca, była realizacja sceny w kuchni, gdzie widzimy zawartość lodówki, porozrzucaną po podłodze. Cary przybiega na miejsce i widzi obcych, ale dla wzmocnienia efektu, kamera pokazuje wyłącznie reakcje strachu, zaskoczenia i zaciekawienia na twarzy chłopca. Aby wydobyć to z małego aktora, Spielberg przebrał charakteryzatora za goryla a innego członka ekipy za klowna. Gdy ekranowy Barry Guiler przyglądał się bałaganowi w kuchni, nagle za kamerą pojawił się klown, na widok którego Cary się uśmiechnął. Następnie z wielkiego pudła wyskoczył facet przebrany za goryla. Tutaj maluch zamarł z przerażenia, a gdy charakteryzator powoli zdjął maskę i pokazał dzieciakowi znajomą twarz, uspokojony Cary uśmiechął się całą buzią.
Jest także w filmie scena, kiedy mały Barry podchodzi do okna, widząc chmurę, z której wylatują statki kosmiczne obcych. Aby wydobyć zaciekawienie na jego twarzy, w trakcie kręcenia Spielberg stał za kamerą, z paczką na prezenty. Powoli odwijając tasiemki i otwierając pudełko, osiągnął zamierzony efekt. Na końcu, aby zaspokoić ciekawość malca, reżyser wydobył z pudełka zabawki, co Cary skomentował, wołając “toys! toys!”. Ta nieoczekiwana reakcja chłopca idealnie określiła kształt pojazdów obcych, które rzeczywiście na filmie wyglądały jak zabawki.
Pierwszy kontakt Roya Neary z kosmitami miał miejsce w nocy na pustym przejeździe kolejowym. W kulminacyjnym momencie wszystko w samochodzie Roya zaczyna wirować w powietrzu. Efekt ten osiągnięto w bardzo prosty sposób. Roy Arbogast, autor efektów specjalnych przymocował samochód do wielkiego bębna i kręcił nim dookoła. Oczywiście kamerę i oświetlenie zamocowano sztywno wokół samochodu, a wszystko co nie było przytwierdzone do tej dekoracji, latało sobie swobodnie. Spielberg efekt ten powtórzył w produkowanym przez siebie horrorze “Poltergeist”, gdzie JoBeth Williams wiła się po ścianach i suficie.
Rolę młodszego syna głównego bohatera, naprawdę zagrał bratanek Richarda, Justin Dreyfuss.
Scena, kiedy Roy w środku nocy budzi całą rodzinę i wywozi ich na pustkowie, żeby obserwować niebo, naprawdę miała miejsce w życiu 5-letniego wówczas Spielberga. Jego ojciec wywiózł go wtedy w środku nocy, żeby podziwiać imponujące deszcze meteorytów.
[jg-ffw][/jg-ffw]
Sekwencja porwania Barry’ego przez obcych była najbardziej horrorową sceną tego optymistycznego filmu. Nakręcono ją w hali w Mobile, podczas okrutnie gorącego i dusznego dnia. Przed włączeniem kamer Spielberg powiedział malcowi, że “kuchnia wybuchnie”, jednocześnie w żaden sposób nie przygotowując Melindy Dillon na wszystkie te atrakcje. Tak oto po raz kolejny, reżyser osiągnął zamierzony efekt, ponieważ uprzedzony malec był rozradowany i podniecony całym kuchennym panopticum, natomiast jego ekranowa mama nie posiadała się z przerażenia, szczególnie w momentach, kiedy pneumatycznie wystrzeliwane kuchenne noże zaczęły latać po całej dekoracji.
W kulminacyjnym momencie uprowadzenia dziecka poprzez psie wyjście w drzwiach, rolę niewidocznych w kadrze przybyszów z kosmosu, zagrała prawdziwa mama Cary’ego, która po prostu odebrała syna po drugiej stronie drzwi.
Spielberg napisał w scenariuszu, że po porwaniu syna, Jillian jedzie do rodziców. W związku z tym planował nakręcić te sceny z prawdziwymi rodzicami Melindy Dillon. Projekt ten jednak upadł.
W scenie rodzinnej kolacji słychać, jak córka głównego bohatera mówi “w moich ziemniakach jest martwa mucha”. To była absolutnie niezaplanowana i spontaniczna reakcja małej aktorki.
Ilustrując motyw postępującego szaleństwa Roya Neary, widzimy, jak nasz bohater stawia sobie w pokoju wielki model Diabelskiej Góry. Ekipa scenografów zbudowała model góry w studio, ale po przewiezieniu go na plan, trzeba było go przeciąć na pół, ponieważ był tak wielki, że nie mieścił się w drzwiach prawdziwego domu.
Ekipa miała mnóstwo problemów ze zrozumieniem łamanej angielszczyzny Francois Truffauta. Apogeum niewiedzy miało miejsce podczas kręcenia sceny ucieczki Roya i Jillian z wojskowego śmigłowca w pobliżu Devil’s Tower. Jest takie ujęcie, w którym Claude Lacombe miał powiedzieć o naszych uciekinierach “They belong here more than we” (“Oni są tu bardziej na miejscu niż my”). Truffaut cały dzień uczył się tej jednej angielskiej kwestii, ale przed kamerą wygłosił coś, co w transkrypcji na polski brzmiało mniej więcej jak “ze bilong hi mozan łi”. Ponieważ wszyscy łącznie ze Spielbergiem sądzili, że Truffaut gada od rzeczy, w dodatku wymawiając ostatnie dwa słowa jak “mozambik” (z akcentem na “i”), następnego dnia wśród ekipy zdjęciowej furorę zrobiły koszulki z napisem “ze bilong hi mozambik” 🙂
Scenograf filmu Joe Alves miał nadzieję, że Truffaut bedzie pod wrażeniem gigantycznej dekoracji lądowiska. Ku jego zdumieniu, francuski mistrz milczał, aż do momentu, kiedy kręcono maleńką scenę w motelu, gdzie Jillian widzi w telewizji Diabelską Wieżę. Tutaj Truffaut w końcu wyraził się z uznaniem o dekoracji, której kameralne rozmiary wreszcie były dla niego czymś normalnym.
Wśród tłumu naukowców, dostępujących bliskiego spotkania, widzimy także samego J. Allena Hynka. To ten starszy pan w okularach i z fajką.
Ostatnią manipulacją Spielberga na małym Carym był moment odlotu statku-matki. Manipulacja zresztą niezamierzona, ponieważ reżyser zaproponował małemu, żeby udawał, że już nigdy nie zobaczy swoich bliskich, że odchodzą na zawsze. Ale ponieważ Cary był od kilku miesięcy – w związku z filmem – naprawdę oderwany od swego środowiska i kolegów, propozycję odegrania tej sceny potraktował jak poważną informację i biedaczek dał z siebie wszystko. Gdy się rozpłakał, to razem z nim podczas ujęcia poryczała się jego filmowa mama i cała ekipa.
Po zmontowaniu filmu, Spielberg stwierdził, że przydałoby się kilka dodatkowych, budujących napięcie i klimat filmu scen. Pierwszą z nich był opisywany już pustynny prolog, nakręcony z operatorem Williamem A. Frakerem (dwa lata później pracował ze Spielbergiem przy “1941”). Drugim dokręconym epizodem było toczenie przez naukowców wielkiego globusa, wraz z szukaniem współrzędnych Devil’s Tower. Z kolei na nowo nakręcono ujęcia odkręcających się śrub w kratce wentylacyjnej domu Jillian, podczas sceny porwania Barry’ego. Te ujęcia były autorstwa Johna A. Alonzo i Laszlo Kovacsa. Wśród operatorów, pracujących przy dokrętkach znalazł się także Allen Daviau, późniejszy autor zdjęć do “E.T.”, “Koloru purpury” i “Imperium słońca”.
Najważniejszymi zdjęciami dodatkowymi była sekwencja indyjska. Po obejrzeniu pierwszej wersji montażowej, Daniel Melnick, szef produkcji z Columbii zaproponował, by wzorem “Egzorcysty”, “Bliskie spotkania…” rozpoczynały się jakimś akcentem egzotycznym. W lutym 1977 ekipa, tym razem z operatorem Douglasem Slocombem (który później zrobi ze Spielbergiem i Lucasem trylogię o Indiana Jonesie), wybrała się do Bombaju by nakręcić tłumy Hindusów. Praca w indyjskich plenerach była niezwykle uciążliwa, ponieważ statyści nie potrafili zanucić słynnych pięciu dźwięków ani jednocześnie wskazać nieba, jako źródła tychże.