search
REKLAMA
Berlinale 2020

70. BERLINALE. Podsumowanie festiwalu

Tomasz Raczkowski

3 marca 2020

REKLAMA

Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie już z nami. Zwycięzcą prestiżowego Złotego Niedźwiedzia został Mohammad Rasoulof za film There Is No Evil. Tegoroczna edycja była z jednej strony jubileuszem, wieńczącym siedem dekad działalności kojarzonej z niedźwiedziem imprezy, z drugiej zaś stanowiła nowe otwarcie pod zarządami nowej dyrekcji. Celebracja dziedzictwa łączyła się więc w tym roku z pytaniami o nowy kierunek, wyzwania i pozycję festiwalu. Niemniej jednak najważniejsze pozostają w festiwalu filmy – a pod tym względem tegoroczna edycja Berlinale okazała się interesująca, choć może mało spektakularna. Po ostudzeniu emocji postaram się więc podsumować intensywne dziesięć dni w rozrzuconych po całym Berlinie kinach.

Kurs na zmiany

W 2020 roku po raz pierwszy festiwal odbył się pod dyrekcją Carlo Chatriana, byłego dyrektora MFF w Locarno, który zastąpił na tym stanowisku długoletniego dyrektora artystycznego, Dietera Kosslicka. Nie jest tajemnicą, że od Chatriana oczekuje się przeformułowania berlińskiej imprezy tak, by odzyskała poważanie branżowe i historyczny prestiż nadszarpnięte w ostatnich latach. Włoch nie rozpoczął jednak swojego urzędowania od rewolucji, zamiast niej stawiając na stopniowe korygowanie kursu, a 70. Berlinale stanowiło pierwszy krok na tej drodze. Pod wieloma względami tegoroczna edycja festiwalu była więc kontynuacją ścieżki realizowanej w poprzednich latach i podtrzymywała wizerunek Berlinale jako specyficznego święta kina, lokującego się gdzieś pomiędzy blichtrem czerwonego dywanu a alternatywnym posmakiem, miejsca, gdzie flirt z mainstreamem łączy się z krytyczną awangardą.

Podobnie jak w ubiegłych latach, organizatorzy przyciągnęli do Berlina światowego formatu gwiazdy, wokół których w dużej mierze skupiała się uwaga mediów – swoje nowe produkcje promowali w Berlinie m.in. Johnny Depp (Minamata, biografia W. Eugene’a Smitha), Cate Blanchett i Jai Courtney (serial Stateless), Willem Dafoe (konkursowa Syberia Abla Ferrary), Javier Bardem (Roads Not Taken Sally Potter), Omar Sy (Police) czy Roberto Benigni (Pinokio). Festiwal odwiedziła też w związku z premierą dokumentu na swój temat Hillary Clinton, swoją premierę miał także reżyserowany przez Damiena Chazelle’a serial Netflixa The Eddy z Andre Hollandem i Joanną Kulig, a także najnowsza produkcja Pixara Naprzód.

Delikatne, ale znaczące zmiany względem poprzednich lat widoczne były w zestawie filmów rywalizujących o główne nagrody, przyznane przez jury pod wodzą Jeremy’ego Ironsa. Przede wszystkim program wyczyszczono z pokazów „konkursowych poza konkursem”, przesuwając najistotniejsze premiery, których jednak nie brano pod uwagę przy przyznawaniu Złotego Niedźwiedzia, do sekcji Berlinale Special. W zestawie tym obok Pinokia, Minamaty czy Naprzód znalazł się też Charlatan Agnieszki Holland, rok temu biorącej udział w konkursie głównym, co również interpretować można jako pewne przesunięcie akcentów ku młodszemu kinu, a odchodzenie od kojarzonych z Berlinem bywalców. Nie oznacza to, że zrezygnowano z „ciągnących” program szeroko rozpoznawalnych nazwisk nagradzanych twórców – w konkursie głównym znalazły się nowe filmy Abla Ferrary, Sally Potter i Philippe’a Garrela (Salt of Tears), a także azjatyckich mistrzów Hong Sang-soo (The Woman Who Ran) oraz Tsaia Ming-Lianga (Days). Z łatwością można jednak zauważyć, że nie są to nazwiska o największej sławie, co podkreśla naturalne ciążenie Berlinale ku obrzeżom kina, które festiwal zaczyna powoli wykorzystywać zamiast z nim walczyć.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA