ŻYWOT BRIANA. 40 lat od premiery
Graham Chapman, John Cleese, Terry Gilliam, Eric Idle, Terry Jones i Michael Palin. Innymi słowy, Monty Python. Legendarna grupa komików w latach siedemdziesiątych zawładnęła brytyjską telewizją, tworząc wspaniały Latający cyrk Monty Pythona. Sześciu mężczyzn szybko osiągnęło na wyspach oraz za oceanem status celebrytów, co pozwoliło im wyjść poza kwadratowe ramy ówczesnych telewizorów i realizować większe, znacznie droższe projekty. Nie licząc A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli de facto nakręconego na nowo zbioru The best of skeczów z serialu, pierwszym pełnoprawnym filmem kinowym zrealizowanym przez członków Monty Pythona był Monty Python i Święty Graal. Pięciu Brytyjczykom i jednemu Amerykaninowi (nie zapominajmy o Terrym Gilliamie!) udało się jednak przewrócić świat do góry nogami dopiero kilka lat później, za sprawą drugiego pełnometrażowego projektu – kontrowersyjnego Żywota Briana.
Nie każdy wie, że niewiele brakowało, a ten wspaniały film nigdy nie ujrzałby światła dziennego. Projekt finansowało studio EMI – to ono zapewniło Pythonom cały sprzęt, część ekipy oraz pieniądze na wyjazd (plenery kręcony miały być w Tunezji). Na kilka dni przed wylotem i rozpoczęciem okresu zdjęciowego studio niespodziewanie wycofało się z inwestycji. Powód był bardzo prosty – dyrektor generalny, Bernie Delfont, w końcu przeczytał scenariusz, który uznał za bezczelny, bluźnierczy i raczej niespecjalnie zabawny.
Pythonowie znaleźli się w kropce. Bez zaplecza finansowego, z odwołanymi lotami i scenariuszem, który systematycznie odstraszał kolejnych potencjalnych dobroczyńców. Ostatecznie projekt uratował jeden z najpopularniejszych fanów Monty Pythona na świecie – George Harrison. Muzyk, a prywatnie przyjaciel Erica Idle’a, który osobiście poprosił go w tej sprawie o pomoc, specjalnie na potrzeby Żywota Briana założył wytwórnię filmową HandMade Films. W przyszłości firma Harrisona wyprodukowała m.in. Bandytów czasu Terry’ego Gilliama oraz Porachunki Guya Ritchiego.
Wkrótce na horyzoncie zaczęły pojawiać się kolejne problemy, na szczęście nieco mniejszego kalibru. Poprzedni film, Monty Python i Święty Graal, został wyreżyserowany wspólnie przez Terry’ego Gilliama i Terry’ego Jonesa. Przy realizacji Żywota Briana okazało się, że obaj panowie mają dwie zupełnie różne wizje artystyczne. W swojej autobiografii, zatytułowanej Gilliamesque, Przedpośmiertna autobiografia, Gilliam wspomina:
Tej garstce scen, które w końcu nakręciłem – jedną z nich jest przybycie trzech króli do wioski – starałem się nadać epickiego rozmachu. Nie uważam, że było coś nie tak w sposobie, w jaki robił to Terry, chodziło tylko o to, że z założenia kręcił on wszystko jak do telewizji. W rezultacie były takie sceny – zwłaszcza ta z Piłatem, na potrzeby której wybudowaliśmy niedorzecznie bogaty plan filmowy z prostoliniowym rzymskim pomieszczeniem wewnątrz trzypiętrowej żydowskiej chałupy, tak naprawdę niewidoczny na ekranie – w których, w mojej opinii, straciliśmy ważne, efektowne ujęcia.
I rzeczywiście, ze świecą szukać w Żywocie Briana epickiego rozmachu, który był cechą wspólną wielu historyczno-religijnych, hollywoodzkich eposów z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pokroju Ben-Hura, Qvo Vadis, Dziesięciorga przykazań czy Króla królów. Wynika to najpewniej właśnie z tego, że Gilliam ostatecznie odpuścił, pozostawiając wolną rękę Jonesowi, i zadowolił się kilkoma pomniejszymi rolami oraz pozycją kierownika produkcji. W dalszej części autobiografii Amerykanin dodaje:
Z perspektywy czasu widzę jednak, że choćbym nie wiem ile tupał moimi artystycznymi nóżkami i rozprawiał, jak można by go polepszyć, Żywot Briana nie tylko został wyprodukowany, ale wyszedł wręcz wspaniale. W chwilach, gdy przemawia przeze mnie rozsądek, przyznaję nawet, że efekt końcowy stanowi całkiem niezłą równowagę pomiędzy moją wygórowaną ambicją i barokowymi kątami a bardziej praktycznym zmysłem Terry’ego J.
Następny mini-problem związany był z odtwórcą roli tytułowej. Pythoni długo nie mogli się zdecydować, który z nich powinien wcielić się w nieszczęsnego Briana. Szczególnie chętny na tę rolę był John Cleese, który nigdy wcześniej (nie licząc małego filmu będącego parodią przygód Sherlocka Holmesa – The Strange Case of the End of Civilization as We Know It) nie miał okazji wykreowania głównego bohatera pojawiającego się w niemalże każdej scenie filmu. Ostatecznie drogą długich dyskusji i demokratycznego głosowania postanowiono, że Cleese znacznie zabawniejszy będzie w drobnych epizodach, a Brianem powinien zostać Graham Chapman.