ZŁOTE KRABY 2018. Najlepsze seriale, aktorzy i kategorie techniczne
NAJLEPSZA MUZYKA
Justin Hurwitz (Pierwszy człowiek)
Nie-sa-mo-wi-te! Justin Hurwitz zdobywcą Złotego Kraba drugi raz z rzędu! Sukces to tym większy, że amerykański kompozytor pierwszy raz w swojej karierze był autorem muzyki oryginalnej do filmu, którego tematem nie była muzyka. Pierwszy człowiek wymagał zatem od Hurwitza szczególnej troski i innego niż dotychczas podejścia. Muzyka autorstwa przyjaciela Damiena Chazelle’a ma ogromny wpływ na odbiór nowego filmu reżysera La La Land. Trzy główne, przeplatające się motywy stanowią ilustrację intymnych, osobistych dramatów Armstronga. Delikatność dźwięku harf, syntezatorów oraz wykorzystanie thereminu jako zamiennika głosu chóru, a także brzmiącego jak cichy płacz dziecka dobiegający gdzieś z oddali, oddziałuje na serca widzów, a majestatyczny i porywający utwór finałowy pozwala publiczności odczuć słodycz, gorycz i wyjątkowość jednego z największych osiągnięć naukowych w dziejach ludzkości. Wybitne, ciche, a gdzie to potrzebne doniosłe kompozycje Hurwitza uwypuklają niewyobrażalny, kosmiczny wręcz ból, żal i smutek odczuwane przez zwykłego człowieka, Neila Armstronga, zagubionego w tajemniczej, ciemnej przestrzeni w drodze do osiągnięcia nieosiągalnego. [Przemysław Mudlaff] [RECENZJA]
2. Alexandre Desplat (Kształt wody) [RECENZJA]
3. Sufjan Stevens – piosenki (Tamte dni, tamte noce) [RECENZJA]
4. Alexandre Desplat (Wyspa psów) [RECENZJA]
5. Jonny Greenwood (Nić widmo) [RECENZJA]
NAJLEPSZA OPRAWA AUDIOWIZUALNA
Nić widmo
W ubiegłym roku na ekranach polskich kin mogliśmy podziwiać co najmniej kilka fantastycznych opraw audiowizualnych. Pod koniec stycznia Luca Guadagnino wraz ze swoim operatorem zabrał nas przy akompaniamencie piosenek Sufijana Stevensa do słonecznej, włoskiej prowincji. W kwietniu Wes Anderson zafundował nam wycieczkę do kukiełkowej Japonii, w której królowała muzyka Alexandre’a Desplata. W czerwcu wędrowaliśmy z Tomaszem Kotem i Joanną Kulig po przepięknie sfotografowanej przez Łukasza Żala Europie, aby pod koniec roku raz jeszcze znaleźć się w ojczyźnie pizzy, spaghetti oraz Silvio Berlusconiego przy okazji najnowszego dzieła Paola Sorrentina. Oprawa audiowizualna wszystkich zasugerowanych przeze mnie przed chwilą tytułów stoi na bardzo, ale to bardzo wysokim poziomie. W 2018 roku premierę w Polsce miał jednak jeden film, który w tej kategorii zdeklasował wszystkie pozostałe. Mowa w tym miejscu oczywiście o Nici widmo Paula Thomasa Andersona. Obrazie przemyślanym i skrojonym z precyzją godną największych perfekcjonistów świata, do których, gdyby tylko rzeczywiście istniał, bez wątpienia zaliczałby się główny bohater filmu sportretowany przez Daniela Day-Lewisa. Muzyka Jonny’ego Greenwooda doskonale komponuje się tutaj ze zdjęciami autorstwa samego reżysera, summa summarum składając się niebywale rzadki okaz, nie boję się użyć tego określenia, arcydzieła współczesnego kina. Mam nadzieję, że obaj panowie jeszcze nieraz znajdą się na jednym planie filmowym, ponieważ dotychczasowe efekty ich współpracy (Aż poleje się krew, Mistrz, Wada ukryta oraz Nić widmo) są absolutnie nie z tego świata. [Janek Brzozowski] [RECENZJA]
2. Pierwszy człowiek [RECENZJA]
3. Suspiria [RECENZJA]
4. Zimna wojna [RECENZJA]
5. Wyspa psów [RECENZJA]
NAJLEPSZA POSTAĆ
Mildred (Trzy billboardy za Ebbing, Missouri)
Nic do stracenia. Mildred naprawdę nie ma nic do stracenia. Po tragicznej śmierci córki, po bolesnym rozstaniu z mężem, po coraz większej samodzielności dorastającego syna, po ignorancji władz, po dojmującym braku sprawiedliwości, po przepłakaniu wielu tygodni – niewiele się w życiu liczy, można się jedynie zmuszać do kolejnego oddechu albo gubić się w alkoholu, utonąć w niebycie. Ale Mildred ma siłę: jak na ironię, napędza ją totalna bezradność w zetknięciu z losem. Więc skoro los jest okrutny, to trzeba ten los podporządkować sobie. Buzuje w Mildred wkurw na los, który w połączeniu z rozczarowaniem, smutkiem i bólem zaczyna mieć właściwości sprawcze – wkurw jest w stanie przenieść góry; wkurw powoduje, że się nie boi. Straciła już zbyt wiele, żeby mieć coś więcej do stracenia. [Rafał Oświeciński] [RECENZJA]
2. Thanos (Avengers: Wojna bez granic) [RECENZJA]
3. Tommy Wiseau (Disaster Artist) [RECENZJA]
4. Reynolds Woodcock (Nić widmo) [RECENZJA]
5. Tonya Harding (Jestem najlepsza. Ja, Tonya) [RECENZJA]
NAJLEPSZA SCENA
Lądowanie na Księżycu (Pierwszy człowiek)
W Pierwszym człowieku Damien Chazelle wielokrotnie osiąga perfekcję przy okazji scen eksploracji kosmosu – żeby wspomnieć otwarcie filmu czy niesamowitą sekwencję dokowania – ale prawdziwe apogeum przychodzi w scenie lądowania na Księżycu. Presja była spora, bo w filmie o takiej postaci i pod takim tytułem podświadomie to właśnie na ten fragment czeka się najbardziej. Chazelle nie zawiódł, tworząc majestatyczną, wbijająca w fotel scenę, zachwycającą dostojnością kadrów i generującą wielkie emocje. Nie zawiódł też Justin Hurwitz, tworząc do niej mój ulubiony filmowy utwór 2018 roku, wybitnie wręcz uzupełniający obraz, a przy tym bezbłędnie działający też autonomicznie. Magia kina zaklęta w kilku minutach projekcji. [Łukasz Budnik] [RECENZJA]
2. Na plaży (Roma) [RECENZJA]
3. Wypadek (Dziedzictwo. Hereditary) [RECENZJA]
4. Pstryk (Avengers: Wojna bez granic) [RECENZJA]
5. Koncert na Live Aid (Bohemian Rhapsody) [RECENZJA]