Do tej kuriozalnej wymiany zdań dochodzi w damskiej łazience, w której to Marta Żmuda-Trzebiatowska chwali się Joannie Liszowskiej swoją nową fryzurą intymną. Takimi właśnie tekstami według jaśnie pana Vegi komentują tę metamorfozę dwie dorosłe kobiety. Usilne próby stworzenia języka, który brzmiałby „cool” i „slangowo” to tylko kropla w morzu gówna, jakim jest nieapetyczne Ciacho – a raczej Zakalec, mocny pretendent do tytułu najgorszej polskiej komedii wszech czasów. Cały scenariusz jest tutaj skopany, nawet nie wychyla główki znad poziomu rynsztoka. Żarty z osób niepełnosprawnych intelektualnie? Są. Żarty z gwałtu? Jak najbardziej. Żarty z kupy i seksu analnego? Tysiąc razy tak. Czy warto to oglądać? Myślę, że powyższy opis starcza za odpowiedź.
Czy ktokolwiek, kto usłyszy ten dialog, zorientuje się, że to product placement? Tak, przyznaję – mnie też zaszokowało, kiedy dowiedziałam się, że ta krótka wymiana zdań to tak naprawdę reklama! Spece z CIA i projektu MK Ultra mogliby uczyć się dyskrecji w kontrolowaniu umysłów od polskich twórców komedii romantycznych. Scenariusz jest tak subtelny, że nikt przy zdrowych zmysłach nawet nie pomyśli o tym, jakoby twórcy usiłowali wmanewrować go w zakup berlinek. No wcale. Niby jak. A tak na serio – to strasznie przykre, że ten niesławny cytat z Pech to nie grzech jest jedynie najjaskrawszym przykładem product placementu, rozplenionego jak grzybica po nędzy rodzimych komedii romantycznych. Ilość kryptoreklam w tego typu produkcjach jest tak duża, że człowiek aż popada w zadumę: co poprzedziło co? Dokręcono reklamy do filmu, by pokryć koszy produkcji, czy też dokręcono film do reklam, by wypromować Berlinki (i szereg innych trujących rzeczy)?
I ta rozpromieniona gęba Zamachowskiego, który wypowiada te słowa w kostiumie mającym upodobnić go do Jaskra. Cała podlinkowana wyżej scena ze smokiem stanowi mój ukochany epizod w całej historii polskiej kinematografii, ale to właśnie moment, w którym pada kwestia: „Smoku! Jesteś taki piękny!” i następne ujęcie, w którym możemy podziwiać owego smoka i jego zdumiewającą „urodę”, niezgodną nawet z ówczesnymi kanonami komputerowego piękna – to właśnie jest ten moment, w którym każdorazowo nie mogę się powstrzymać od nieopanowanego wybuchu śmiechu. Nie zapominajmy, że na wyróżnienie zasługuje wiele innych kwestii wypowiedzianych w tej scenie z potworem rodem wziętym z gry demo dołączonej w gratisie do gazetki dla graczy sprzed dziesięciu lat. Srebrny medal pragnę przyznać Kapitanowi Oczywistemu, który po monologu złowrogo przelatującego po niebie gada stwierdza radośnie: „On mówi!”. Być może sami twórcy zauważyli, jak tragiczna jest synchronizacja ruchu warg smoka z dubbingiem, więc postanowili dopisać tę kwestię, by paluszkiem wskazać widzowi, któż taki to mówi.
Ech, Katarzyna Rosłaniec. Można się śmiać z jej filmów, ale jedno trzeba babce oddać. Zarówno tytuł jej debiutanckiego filmu, jak i dwa niesławne cytaty z nagłówka weszły do powszechnego użycia. Udało jej się zatem zapisać w zbiorowej świadomości narodu. Całe to zestawienie mogłabym zapełnić dialogami z Katarzyny Rosłaniec – z filmów Bejbi blues albo Szatan kazał tańczyć – ale, po pierwsze, nie chcę się pastwić na rodzimą reżyserką, której niezłomne obstawanie przy obranym (złym) kierunku artystycznym i determinacja w tworzeniu kolejnych dzieł na przekór fatalnej recepcji budzą we mnie mimowolny szacunek, a po drugie, żadna inna kwestia z tamtych filmów nawet nie stała obok kultowości dwóch omawianych cytatów z jej debiutu.
Zwycięzca naszego plebiscytu na najgorszy polski film wszech czasów musiał znaleźć się w tym zestawieniu. Paradoksalnie nie było jednak tak łatwo wybrać ten najbardziej obciachowy tekst z całego scenariusza. A to dlatego, że w Kac Wawie nie ma dialogów. W tym filmie nikt nie posługuje się ludzką mową. Postaci otwierają usta tylko po to, by wylał się z nich nieforemny potok gnoju i bluzgów. Trudno nawet domyślać się sensu w poszczególnych kwestiach. Moją osobistą skalę żenady wywala jednak w kosmos Michał Milowicz, który każe obsługującej go prostytutce „rozebrać swojego komandosa” i zobaczyć, jaki „jego Ben jest napalony”. Dorośli mężczyźni tak nie mówią. A jeśli nawet, jacyś i gdzieś, to ja nic nie chcę wiedzieć o ich istnieniu.