ZABAWNE filmy poruszające POWAŻNE tematy
Chcielibyśmy mieć gwarancję, że w życiu spotka nas zawsze tylko radość, to niemożliwe. Radość dostępna jest nam na chwilę, a nasze życie jest powolnym zmierzaniem do śmierci, co jednak nie oznacza, że powinniśmy się z tego powodu smucić. Na tej drodze jednak spotyka nas sporo problemów, do których musimy przyłożyć jakąś miarę, żeby je oswoić, zrozumieć i pokonać. Często więc śmiech jest owym metrem krawieckim naszych emocji, tarczą, która ukrywa ból, pozwalając nam na wytchnienie przed kolejnym starciem. Życie dąży do śmierci, której oddech w poniższych filmach jest bardzo widoczny, mimo że to komedie. Ich lekka forma pozwala opowiedzieć widzom coś, na co żadne łzy nie pomogą, podobnież jak żadna rozpacz. A problemy te są naprawdę wielkie i wciąż nierozwiązane w sensie życiowym, socjologicznym, a nawet politycznym.
„Kolacja dla palantów” (2010), reż. Jay Roach
Jak to jest być palantem – to znaczy niszczyć komuś życie albo wyśmiewać go? Fabuła produkcji może wydawać się dla wielu nie do przejścia. Zbyt jest wypełniona dosłownymi żartami. Pamiętajmy, że film Jay’a Roacha jest remakem, a oryginał był o wiele spokojniejszy pod względem slapstickowości. Nie można jednak czynić z tej różnicy zarzutu. To kwestia podejścia do tematu, gustu, a także celu, który chce się osiągnąć. Kolacja dla palantów jest głównie komedią, a dopiero potem filmem w jakikolwiek sposób pouczającym widza, jak ma się zachowywać, a tym bardziej jakim powinien być człowiekiem. Ta głębia egzystencjalna produkcji nie jest jednak niedostępna. Warto film obejrzeć kilka razy, żeby zrozumieć, jaką tak naprawdę rolę odgrywa Barry w życiu Tima. Zachęcam również do zastanowienia się nad hobby Barry’ego.
„Smród życia” (1991), reż. Mel Brooks
Kiedy Goddard Bold (Mel Brooks) stał naprzeciwko makiety wielkiego wieżowca, a ona znajdowała się na wysokości jego krocza, udając przedłużenie penisa, można było odnieść wrażenie, że jest wielki, największy na świecie. Ten świat był jednak bardzo wąski, ciasny, zupełnie nieuwzględniający innych. Pieniądze dzieliły głównego bohatera od prawdziwego życia, które dziwnym splotem wydarzeń postanowiło go doświadczyć tak bardzo, że zrozumiał, co to znaczy dom, odpowiedzialność za innych i prawdziwe nieszczęście. Smród życia to jeden z lepszych filmów Mela Brooksa, lecz mocno niedoceniony na tle innych, m.in. Lęku wysokości. Jego forma jest wybitnie komediowa, lecz tematyka piętnuje wszelkie nierówności społeczne, od kapitalistycznego wyzysku biednych dokonywanego przez deweloperów, po status kobiet w patriarchalnym społeczeństwie.
„Klatka dla ptaków” (1996), reż. Mike Nichols
Samotność w społeczeństwie dotyka większość jednostek uznanych mniej lub bardziej arbitralnie za inne, dlatego niedostosowane. Skąd jednak ten związek, że skoro ktoś jest inny niż większość, automatycznie jest niedostosowany? Wynika on z lęku, że ów inny może być lepiej przystosowany i wytrzymały niż krytykująca go, prawilna większość. Jego siła będzie paradoksalnie wynikać z ciągłej walki o bycie sobą wobec oczekiwań innych, żeby nim nie być. Tacy są główni bohaterowie Klatki dla ptaków – radykalnie samotni, szczęśliwi, lecz tylko w granicach tego, jak im wolno być szczęśliwymi, będąc jednocześnie innymi. Ich śmiech jest gorzki, podobnie jak humor Robina Williamsa, bardziej życiowy niż aktorski, jak już zapewne wiemy.
„Priscilla, królowa pustyni” (1994), reż. Stephan Elliott
Piękny to film wizualnie, a piękni są w nim właśnie mężczyźni przebrani za kobiety. Lekki, zwiewny, niezobowiązujący – a jednocześnie poważny. Mówiący do widza językiem kontrowersyjnym, który jednak go do niczego nie przekona. Jestem pewien, że po Priscillę sięgają głównie ci, którzy są już na pewnym poziomie świadomości płciowej, którzy nie przestraszą się ani nie zniesmaczą, gdy zobaczą, że mężczyzna nie traci na męskości, ubierając sukienkę. Męskość to nie prostackie symbole siekiery i ociekającego tłuszczem boczku, który wcina się po zrąbaniu hektara lasu. Męskość w Priscilli jest jednocześnie wolna, zrealizowana i szczęśliwa, a z drugiej zagubiona, bo taka jej wizja nie pasuje do zaakceptowanego szablonu.
„Zimny bufet” (1979), reż. Bertrand Blier
Wszyscy zjawiamy się z wizytą, wpadamy, zwiedzamy i odchodzimy. To mądra, słowna alegoria życia. A jego specyficzna forma jest pokazana w tym bez wątpienia genialnym filmie Bertranda Bliera. Bohaterowie są przedstawieni niewątpliwie dowcipnie, lecz skala ich problemów obiektywnie jest przytłaczająca. Można powiedzieć, że oni nie nadają się do życia w społeczeństwie. Paradoks jednak tkwi w tym, że to właśnie współczesne, zurbanizowane społeczeństwo doprowadziło ich do tego stanu, a potem odrzuciło jako jednostki niedostosowane. W tej satyrze jest tyleż czarnego humoru, co bezmiernego smutku. Panuje również zupełny relatywizm moralny, co wydaje się niekiedy bardziej realne niż udawane przestrzeganie zasad etycznych. Reżyser bez ogródek kreśli naturę człowieka na nowo – nie jako skłonnego do złego, do dobrego, ale istoty funkcjonującej poza aksjologią, która przecież jest wtórna wobec przyrodzonych nam zasad gatunkowych. Z tej sprzeczności trudno wybrnąć. Pomaga więc humor. Śmiejemy się z nieporadnych bohaterów w abstrakcyjnych sytuacjach, ale gdzieś w głębi czujemy, że są w sytuacji bez wyjścia. Mogą tylko plątać się we własnym świecie i znajdować sobie podobnych, bo gdy opuszczą swoją zaufaną grupę, znikną.