search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

WZGÓRZA MAJĄ OCZY. Syndrom ślepej ofiary, którą należy zabić

Odys Korczyński

6 grudnia 2019

REKLAMA

Co do mądrości etycznych, która w zadziwiający sposób dzisiaj są bardziej aktualne niż wtedy, w latach 70., to chyba za tę refleksję, zresztą nie tylko w tym filmie, cenię Cravena. Mogę się czepiać jakości technicznej jego dzieł, tandetnej gry aktorskiej, zbyt twardego montażu roztrzęsionych rąk operatora kamery, za niskiej czułości taśmy filmowej, słabego prowadzenia narracji wizualnej za pomocą głębi ostrości i wielu, wielu rzeczy formalnych, ale niezmiennie będę cenił Cravena za nietuzinkowe moralizatorstwo. Zawsze jest ono u niego symboliczne. Trzeba je z trudem odnaleźć wśród całej masy intertekstualności, bo nie jest wypowiedziane na głos przez patetycznie gapiących się w kamerę aktorów. Jest tak rzecz jasna w przypadku Wzgórz…

Craven jako miejsce akcji wybrał wyludnione okolice w sąsiedztwie bazy wojskowej, kiedyś narażone na działanie promieniowania gamma po testach nuklearnych. Pozostał tam tylko dziwny, stary człowiek ze swoją zdemolowaną stacją benzynową, Fred. On jest początkiem rodu mutantów-kanibali. Jego syn, wielkie, zmutowane dziecko, doprowadziło do śmierci przy porodzie jego żony. Później jako Papa Jupiter, uprowadził prostytutkę i spłodził z nią kolejne mutanty. Razem zamieszkali wśród skał, utrzymując się z polowania nie tylko na zwierzęta oraz strzegąc okolicy, by pozostała na zawsze przeklęta. Familia kanibali nie jest w żaden sposób oceniana przez Cravena. To część przedstawionego świata, chroniąca swoje terytorium przed tą, „normalną” rzeczywistością, która powołała ich do życia. Oni nie chcieli tacy być. U zarania nie zostali stworzeni do zabijania, tylko nauczyli się go, ponieważ nikt nie pokazał im alternatywnego wyjścia. Teraz walczą o elementarne przetrwanie metodami podobnie nieludzkimi, co ci, którzy stworzyli broń masowej zagłady, tyle że nie robią tego w białych rękawiczkach. Mają więc coś w rodzaju mandatu uprawniającego do zemsty, lecz tylko w granicach zakazanego obszaru. Na tyle zdaje się im pozwalać scenariusz fabuły. Celowo zresztą. Takie podejście pozwala widzowi na zachowanie postawy neutralnej wobec pozytywnych na pierwszy rzut oka bohaterów (rodzina Carterów), a z niej już tylko krok do bardziej pobłażliwego spojrzenia na kanibali, a nawet uznania ich za rękę ziemskiej sprawiedliwości. Z chrześcijańskim Bogiem jednak nie ma ona nic wspólnego.

To charakterystyczne dla wczesnych filmów Cravena oddalenie widza od refleksji aksjologicznej, cechuje kino gore z lat 70. i 80. Gdyby reżyser pozwolił widzowi na moralne zazębienie z ofiarami, zadziałałby system wartości naszej zachodniej kultury, a Craven automatycznie straciłby szansę na zaprezentowanie kanibali jako pierwotnych wojowników, których rękami planeta Ziemia mści się na intruzach. Nieważne jest to, że akurat są to Carterowie. Chodzi o każdego, kto pochodzi z tamtego, zewnętrznego świata. Chodzi o symboliczne zbrukanie niewinności tegoż normalnego w porównaniu z rzeczywistością kanibali, świata, zniszczenie go poprzez gwałt i zjedzenie dziecka. Tak nasza planeta ślepo mści się na wszystkich, którzy ją krzywdzą. Niedorozwinięci, wyrzuceni poza nawias z powodu wyglądu, biedni, chorzy, itd. są jej bezrozumnym mieczem. Craven pod względem ideologicznym sugestywnie zaprojektował scenariusz Wzgórz... Szkoda, że zabrakło formy…

I pomyśleć, że Wzgórza mają oczy są odpowiedzią na Teksańską masakrę piłą mechaniczną Hoopera z 1974 roku. Jeśli tak faktycznie jest, to Wes Craven mocno artystycznie zbłądził. Czas jest tu najlepszym weryfikatorem. Leatherface od Hoopera (Gunnar Hansen) wciąż budzi pierwotny strach, a Pluto (Michael Berryman) pozostaje raczej żałosnym skutkiem postatomowych wad genetycznych. Rodzina Carterów zaś to grupa camperowych niedorajdów symbolizujących amerykański, ślepy konsumpcjonizm, których nędzne żywoty ręka natury w postaci grupy mutantów powinna zgładzić w imię holistycznie pojętego dobra planety Ziemia. Jeśli o to chodziło Cravenowi, to ta skrajnie zielona lewackość jest największym osiągnięciem Wzgórz…

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA