search
REKLAMA
Archiwum

WYZNANIE (NIE)WIARY CZYLI RZECZ O EGOIZMIE

Edward Kelley

25 lipca 2018

REKLAMA

Uczucie, przed którym z pozoru broni się każdy, uczucie, o którym się nie mówi, gdyż wywołuje na twarzach grymas dezaprobaty czy wręcz obrzydzenia. Wstydliwie ukrywany pod pretekstem dążenia do wyższych celów, zaspokajania wysublimowanych pragnień, jest motorem działania człowieka od zarania dziejów – od pierwszej pary i pierwszego jabłka, od Kaina i Abla do Zimnej Wojny i dalej.

Co motywuje człowieka do działania? Co nim powoduje? Jakie cele przyświecają mu w codziennym życiu? Co skłania do podejmowania takich, a nie innych decyzji? Na pozór odpowiedzi może być wiele: począwszy od chęci zysku poprzez ambicję, realizację marzeń, na głęboko ludzkich uczuciach takich jak miłość czy nienawiść skończywszy. Która z nich jest tą prawdziwą? Wszystkie i … żadna jednocześnie. Jest bowiem czynnik, który góruje nad wszystkimi wymienionymi, igra nimi, wykorzystuje wedle potrzeb, jednocześnie pozostając w cieniu, kryjąc się pod maską prawości, czynnik absolutnie nadrzędny, to … ludzki egoizm. Uczucie, przed którym z pozoru broni się każdy, uczucie, o którym się nie mówi, gdyż wywołuje na twarzach grymas dezaprobaty czy wręcz obrzydzenia. Wstydliwie ukrywany pod przykrywką dążenia do wyższych celów, zaspokajania wysublimowanych pragnień, jest motorem działania człowieka od zarania dziejów – od pierwszej pary i pierwszego jabłka, od Kaina i Abla do Zimnej Wojny i dalej. Jest egoizm niesłychanie wdzięcznym tematem dla różnego rodzaju i jakości dzieł filmowych, od kina klasy B do bezdyskusyjnych arcydzieł. Odkrywając ułomności i mechanizmy działania ludzi często drażni, prowokuje, irytuje, czasem odpowiednio ubrany wzrusza. Za każdym razem jednak opowiada kawałek prawdy o słabościach ludzkiej kondycji. Podobnie jak miłość, nienawiść, pragnienie zemsty i inne pierwotne uczucia miewa różne twarze, ale rezultaty będące następstwem jego działania zawsze są takie same: ktoś cierpi, by kto inny mógł być szczęśliwy … choć przez chwilę.

Rozważania na temat egoizmu warto zacząć od niekwestionowanego arcydzieła, jakim bez wątpienia jest Obywatel Kane Orsona Wellesa. Charles Foster Kane to człowiek – legenda, bogacz i ekscentryk. Od dzieciństwa pozbawiony miłości, wychowany przez przedstawicieli banku, który stał się jego prawnym opiekunem; jedyne, czego się nauczył, to kupować. Nie tworzyć, nie budować, nawet nie inwestować, a jedynie zdobywać, zaspokajać swoje zachcianki. Traci żonę, kochankę, miłość swoich wyborców, wreszcie najlepszego i jedynego przyjaciela. Traci wszystko i wszystkich, na których mu zależy. Nie potrafi dawać; nie pieniędzy, tymi mógłby obdzielić pół świata; nie potrafi dać nic z siebie, zamknięty w skorupie własnego ja próbuje kupić coś, czego kupić się nie da – kawałek szczęścia. Jego działania są jednak z góry skazane na niepowodzenie. Umiera samotnie, wspominając dzieciństwo – jedyny okres, kiedy był naprawdę szczęśliwy, jedyny w jego życiu moment, od którego wszystko mogło się potoczyć inaczej, kiedy naturalna ludzka skłonność do pobłażania własnym słabościom nie przyćmiła jeszcze dziecięcej niewinności. Wiemy, że żałuje; po latach jest już jednak za późno. Czy był szczęśliwy? Wyjąwszy dzieciństwo, nigdy. Co by zrobił, gdyby miał przeżyć życie jeszcze raz? O odpowiedzi można jedynie dyskutować. Spójrzmy na drugi biegun. Charles Foster Kane był krezusem pozbawionym umiejętności kochania, jedyne, czego mu brakowało, to miłość, której nie potrafił ani od nikogo przyjąć, ani wykrzesać z samego siebie.

Kolory raju

Małe arcydzieło Majida Majidi Kolory raju pokazuje sytuację w pewnym sensie odwrotną. Jeden z bohaterów ma miłość swojej matki, córek; sam kocha, ale nie jest szczęśliwy. Bieda i śmierć żony powodują, że jest skłócony z własnym życiem, złorzeczy Bogu. Na jego drodze do upragnionego szczęścia stoi tym razem nie brak uczuć rodzinnych, ale jego własny syn – niewidomy chłopiec. Ojciec obwinia go o swoje nieszczęścia, doszukując się w nim przyczyny wszelkich życiowych niepowodzeń. Egoizm niczym szepczący do ucha kusiciel podpowiada najłatwiejsze rozwiązanie: „pozbądź się go, zawadza ci, bez niego życie stanie przed tobą otworem”. Rozwiązanie wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Próba zostaje podjęta. Jak daleko jest w stanie posunąć się kochający ojciec kierowany podszeptami egoizmu? Daleko. Do nieszczęścia nie dochodzi, ojciec z porę zrozumie, kim dla niego jest niewidomy syn. W jednej z najbardziej wzruszających scen w historii kina uświadomi sobie, że dzięki chłopcu jest nie tylko bliżej życia, ale bliżej Boga, bliżej … szczęścia. Jednak cena za zrozumienie tej prawdy jest wysoka. Ojciec musi stanąć na krawędzi życia, zapłacić cenę, której niczym srebrników domaga się od niego jego własne dążenie do fałszywie pojmowanego spełnienia. Nierozważnym ruchem niemal pozbawia się najlepszego, co mu się w życiu zdarzyło. Lekcja pokory jest bolesna, ale przynosi ukojenie.

Ukojenia nie przynosi natomiast poznanie prawdy związanej z życiem Leonarda Shelby’ego – bohatera Memento Christophera Nolana. Mało tego, powoduje, że uwydatniają się w nim najgorsze instynkty. Dla pozbawionego pamięci krótkotrwałej Shelby’ego życie trwa jedynie 15 minut. Zamknięty w kręgu wspomnień ma jeden cel – znaleźć i unicestwić mordercę swojej żony. Czy aby na pewno? Dążenie do prawdy staje się jedynym celem jego życia? O nie, to byłoby zbyt nieludzkie, zbyt … szlachetne. Wkrótce dowiemy się, że prawda nie odgrywa tu tak naprawdę żadnej roli. To chęć wypełnienia pustki w życiu bohatera pcha go ku działaniu. Odnalezienie zabójcy schodzi na drugi plan, bo tak naprawdę został już dawno odnaleziony i osądzony. Leonard, nieodmiennie powtarzając swój rytuał mściciela, schlebia swojej słabości, wypełnia swoje życie, wiedząc o tym, że nędzne 15 minut to wszystko, co ma. Nie prawda, nie zemsta się tutaj liczy, to jedynie dwa nic nieznaczące elementy, figury na szachownicy w grze rozgrywanej przez ludzką próżność. Bohater Memento wykorzystuje swoją ułomność jak pretekst, usprawiedliwienie dla swojej nijakości, wiedząc o tym, że czego nie zrobi, jego pamięć zamknie to w 15-minutowym skrawku, którego nigdy nie dosięgnie, redukując tym samym wyrzuty sumienia do kwadransa świadomości. Czyż może być coś bardziej ludzkiego? Zapomnieć, wyrugować z pamięci, usunąć ze świadomości znamię, którego usunąć się nie da?

Szczególnie wstrząsający obraz egoizmu daje w swoim Requiem dla snu Darren Aronofsky. Harold Goldfarb znajduje się na początku swojej drogi. Jest młody, jeszcze nie pozbawiony złudzeń, wciąż marzy o lepszej przyszłości. Wydaje się, że liczy się dla niego ktoś więcej niż on sam. Matka, kobieta, przyjaciel. Jego własne decyzje pchają go jednak w kierunku, z którego powrót musi zostać okupiony srogimi ofiarami. Narkotyki, seks, śmierć. Zaspokajanie najniższych instynktów może zaprowadzić go tylko w jedno miejsce. Poświęca swoją miłość do kobiety, sprzedaje jej ciało, by mieć na kolejny strzał. Z tej drogi wyjście prowadzi tylko w jednym kierunku – musi przeżyć własną śmierć. Aronofsky, mimo że wizja przez niego przedstawiona szokuje, wydaje się zostawiać pewną iskrę nadziei, jakby wciąż była szansa na odbicie od dna, wyrwanie się z labiryntu niemocy. Ale czy Harolda stać na taki wybór?

REKLAMA