Wytwórnia filmowa TROMA. Kicz, w którym zakochał się Quentin Tarantino
Szlam utwardzony
Pewne jest, że Troma utorowała drogę wczesnym wybrykom Petera Jacksona, Złemu smakowi czy Martwicy mózgu. Zapewniła acting out tandecie, ordynarnym fabułom, zwałom brzydoty, pokracznym sekwencjom przemocy, rozpadu i mutacji. Ta kampania na rzecz uwolnienia złego gustu przetrwała całe dekady, podczas gdy zniknął choćby wymiatający w latach 80. Cannon.
Szlam seksizmu? Szlam przemocy?
W wielu filmach Tromy błyszczą biusty i kręcą się pupy równie często jak odpadają broczące krwią kończyny. Ironiczny komentarz do rzeczywistości czy cegiełka dla bastionu seksizmu? A wspomniana przemoc? Czy te wszystkie wyrywane języki i grillowane policzki mają czemuś służyć? Trawestując Trainspotting: po co mi wyjaśnienia, jeśli mam cycki, a szlauch z juchą spryskuje scenografię?
Szlam wiekowy
Troma nadal kręci. Lloyd zrobił ostatnio kontynuację Napromieniowanej klasy. Zajął się też dystrybucją ostrej eksploatacji o nazwie Father’s Day. Ma tyle cameo (Strażnicy Galaktyki, Adrenalina 2 i dziesiątki tanich filmów), ile świrów mieszka w Tromaville. Założył też festiwal filmowy Tromadance – alternatywę dla Sundance – gdzie promuje alternatywne tytuły. Nadal produkuje, rozszerza też internetową działalność Tromy. Właśnie przybywa do Polski na festiwal Splat!FilmFest 2018 – lubelskie święto ku czci gore, plugastwa i kinowego szlamu. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie pytanie o jego tajemniczego wspólnika. Kim (lub czym?) jest Herz i dlaczego, w przeciwieństwie do wszędobylskiego Lloyda, trzyma się tak głęboko w cieniu, że zostawia nas z wielkim pytajnikiem w ręce?
Szlam prywatny, czyli po co mi taki kloc jak Troma?
Idziesz na nowy film Christophera Nolana. Perfekcyjne zdjęcia pochodzą z jakiejś innej planety, o gładkości obiektów rodem z drogerii. Muzyka Hansa Zimmera dmie tak, że prawie się dusisz, fabularny ciężar obrazu wypłukuje ci magnez. Wychodzisz więc z kina i włączasz w domu Toksycznego mściciela… I jest lżej, sensowniej, schodzi z ciebie wiele pary. Nie siedzę po uszy w Tromie. Jestem okazjonalnym użytkownikiem. Lubię niektóre tytuły z produkcji Lloyda, inne zwyczajnie mnie nudzą. Nie ekscytuje mnie bombastyczny tytuł, jeśli prowadzi do męczącego seansu. Od programowo złych/jajcarskich filmów wolę te, które wyszły fatalnie mimo jak najlepszych chęci (vide: Żywy cel, The Room). Ale mając do wyboru nowy obraz od wujka Lloyda lub wypociny Pawlikowskiego, Vegi czy innych koniunkturalistów, nie zawaham się ani chwili. Poza tym co parę miesięcy po solidnej przerwie znowu mam zwyczajną ochotę na parę chwil z Tromą, która jakimś cudem oczyszcza i tonizuje. Pozdrawiam Kevina Costnera, tego pana, co w kowbojskim kapeluszu podrywał dziewczyny w Tromie.