search
REKLAMA
Seriale TV

WOJOWNIK. Serial wyjęty z głowy BRUCE’A LEE

Jakub Piwoński

17 lipca 2019

REKLAMA

Serial oparty na zapiskach Bruce’a Lee – fakt ten wykorzystano jako główny slogan promocyjny Wojownika. Jednocześnie dla wszystkich lubiących kino kopane powinien on stanowić wystarczającą zachętę do tego, by zapoznać się z produkcją stacji Cinemax. Czy jednak wystarczającą na tyle, by zapewnić widzowi odpowiedni poziom satysfakcji?

Duch wielkiego mistrza kung-fu odczuwalny jest zarówno w fabule, jak i w głównej postaci. Wojownik opowiada bowiem o przybyszu z Chin, który w Nowym Świecie postanawia zacząć nowe życie. Przenosimy się do Stanów Zjednoczonych końca XIX wieku, a dokładniej na ich zachodnie wybrzeże. Ah Sahm to cudowne dziecko sztuk walki; dzięki swoim umiejętnościom szybko wkrada się w łaski lokalnego bossa chińskiej mafii, stając się facetem od brudnej roboty.

Zobaczymy zatem w Wojowniku niejeden pojedynek. Choć czasem ma się wrażenie, że widoczny jest w nich efekt sztuki dla sztuki, gdyż sytuacje częstokroć są sztucznie zaogniane po to, by zapewnić widzowi dawkę solidnego mordobicia, to jednak wypada przyznać, że sceny te zostały nakręcone sprawnie i efektownie. Duża w tym zasługa operatorów, którzy nie tylko w scenach akcji, ale także w innych, pomniejszych ujęciach zastosowali wyjątkowo miłą dla oka stylistykę.

Zdjęcia, tak jak i wszelkie wstawki muzyczne oraz praca montażystów, scenografów i kostiumografów, współgrają tu ze sobą w sposób bardzo przemyślany, udowadniając, że główna siła Wojownika leży w jego audiowizualności. Niestety gorzej jest z historią. Nie wiem, ile z myśli Bruce’a Lee wpleciono do scenariusza, ale da się wyczuć, że główny koncept fabularny został mocno naciągnięty. Tak jakby Lee pozostawił po sobie jedynie ideę przybysza z Dalekiego Wschodu, który pokazuje jankesom, jak powinno się kopać. Ideę, z którą ikona sztuk walki mogła się przecież w pełni identyfikować (dodajmy, że Lee urodził się w San Francisco, w mieście, gdzie toczy się akcja serialu).

Mimo że intryga, w którą uwikłany jest główny bohater, jest cienka jak makaron z chińskiej zupki, to jednak wielkim paradoksem tej produkcji jest to, że ogląda się ją wyjątkowo bezboleśnie. Andrew Koji, który w serialu poniekąd naśladuje styl Bruce’a Lee, a poniekąd tworzy coś swojego, nie dorównuje protoplaście charyzmą, ale potrafi wzbudzić swym leniwym spojrzeniem sympatię. Jego koledzy z bandy odpowiednio z nim kontrastują, uzupełniając przestępczy image nutą szaleństwa i przebiegłości. Ze wszystkich tych ciekawych postaci najbardziej intrygowała mnie figura wykreowana przez Olivię Cheng, wcielającą się tu w wyjątkowo niebezpieczną burdelmamę. Aktorka poniekąd powtórzyła rolę z serialu Marco Polo, raz jeszcze malując portret kobiety wyzwolonej, tylko pozornie uległej wobec męskiego prymatu, niebojącej się stawiać na swoim nawet wtedy, gdy wymaga to użycia siły. Nic dziwnego, że to właśnie w niej główny bohater odnajduje bratnią duszę.

Wartością Wojownika jest także jego tło. Za sprawą trzecioplanowych działań niejakiego Dylana Leary’ego, krzepkiego skurczybyka, nieformalnego lidera Irlandczyków, mocno zarysowane zostały społeczne podziały ówczesnego San Francisco. Dla odmiany zatem tym razem to nie Murzyni stanowią dla białych Amerykanów przeszkodę na drodze do tego, by czerpać korzyści z podbitej przez siebie ziemi, tylko sprowadzani w ramach taniej siły roboczej zaradni Chińczycy. Wydaje się więc oczywiste, że najbardziej wyczekiwanym pojedynkiem Wojownika jest nie ten stanowiący finał zatargów chińskich gangów, ale ten mający być symboliczną konfrontacją białej siły z żółtą spontanicznością.

Mam jednak pretensje do Jonathana Troppera, twórcy Wojownika, za to, że potraktował swój nowy show zbyt zdawkowo. Serial obfituje w dosadność, dobrze wypada tak w scenach walk, jak w scenach seksu, przy czym nie traci na tym jego tempo. W ostatecznym rozrachunku nie można się jednak pozbyć wrażenia, że w tej wizualnie emocjonującej historyjce zabrakło kropki nad i. Drugi sezon wydaje się koniecznością, co tym samym rozciągnie odkurzone zapiski wiecznie żywego Bruce’a Lee do niebotycznych rozmiarów.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA